Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Sylwan leżał z oczyma otwartemi długo, zamyślony i pogrążony w sobie. Odwrócił głowę do Wierzbięty. — Szczęśliwa ona? — zapytał. Zapytany ruszył ramionami. — Wyszła za mąż — rzekł — aby ostatnią godzinę osłodzić matce, która lękała się ją samą zostawić na świecie i tegoż dnia wieczorem umarła. Mąż jest lalką łagodną, ale płochą; tyranem być nie potrafi, a szacunku i przywiązania nie zyszcze, bo ich nie wart. Gdy stara Tatiana krzątać się poczęła około herbaty, Sylwan się z trudnością, podniósł na łóżku i usiadł; okrył się siermięgą, która przy nim leżała; oblicze miał zmienione, a gospodyni, która go tak dobrze znała, z podziwieniem spostrzegła, iż zdawał się odżywiać. — Wzywałeś lekarza? — spytał Wojtek. Sylwan głową potrząsnął. — To pierwsza rzecz, którą uczynić musisz — odezwał się Wierzbięta. — Niech parobek siada na konia i jedzie po pierwszego lepszego. Ja od tego nie odstąpię. Sylwan nie sprzeciwiał się, a gość poszedł wydać rozkazy. Rozpytał, jak umiał, o najbliższego doktora i kazał go przywieźć natychmiast. Po raz pierwszy od bardzo dawna, gdy Wojtek sobie nalewał herbatę, gospodarz dał znak. że i on-by się jej napił. Tatiana pośpieszyła po szklankę. Siedzieli dziwnie milczący, czasem kilku słowami tylko zmieniając myśli. W chorym widać było jakieś usposobienie inne, dziwne dla tych, co na niego oddawna patrzyli. Z Wierzbiętą nic prawie nie mówił o sobie — pytał o drugich. Ku wieczorowi, po dość długim oczekiwaniu, nadjechał doktor. Był to młodziuteńki jeszcze, świeżo wypuszczony z kijowskiego uniwersytetu eskulap, cały przejęty medycyną, nauką, rozmiłowany w swoim powołaniu, namiętnie prawie oddający się praktyce. Przynosił z sobą do łoża chorych życie, nadzieję, otuchę, bo sam nigdy nie wątpił o siłach natury, ani o skutkach umiejętnego leczenia, dokazujących cudów. Pierwszą rzeczą było opatrzenie chorego, który bez oporu położył się, dał auskultować, kaszlał, oddychał, i posłusznie szedł za wskazówkami doktora. Na twarzy młodej i rozumnej lekarza, to posępnej, to rozjaśniającej się, widać było przelatujące wrażenia badanych symptomatów. Po ukończeniu tych poszukiwań kazał się położyć choremu, a sam zadumał się, siedząc przy nim, jak- by sumiennie chciał sobie zdać sprawę z rezultatu własnych badań. W kilku słowach nakazał naprzód środki bardzo proste i przepisał dyetę. Me widać było, aby tak bardzo o swym pacyencie rozpaczał. Wojtek, który mu się przypatrywał pilno, niewiele się mógł nauczyć z twarzy. Wyszli przed chatę razem, gdyż Sylwan zdawał się potrzebować spoczynku. — Doktorze! — odezwał się Wojtek — jestem przyjacielem tego człowieka, potrzebuję wiedzieć; mów mi prawdę: czy jest jaka nadzieja ocalenia go! Lekarz, nim odpowiedział coś, rzucił kilka pytań, tyczących się przeszłości. — Pański przyjaciel — rzekł w ostatku — prawdopobnie sam chciał się umorzyć i silny swój organizm zniszczył dobrowolnie. Nie mogę ręczyć, czy się teraz jeszcze dźwignąć potrafi; ale gdyby miał wolę, która dokazuje cudów, gdyby były środki.... — Środki! — przerwał Wierzbięta żywo — ależ ja mu przywiozłem kilkadziesiąt tysięcy rubli, które od lat wielu leżały u mnie! Nakłoń go pan tylko do przedsięwzięcia właściwych środków, a nie zbraknie mu na niczem. Doktor wielkiemi zdziwionemi oczyma spojrzał na mówiącego. — Dlaczegoż żył tak nędznie? Jakie były powody zniechęcenia do życia? — zapytał. — Długo i trudno-by to wam tłómaczyć było — odparł Wierzbięta — ograniczę się tem tylko zapewnieniem, iż przyczyn tego zniechęcenia część przynajmniej już dziś nie istnieje. — Należy go wywieźć do Włoch, na południe, w lepszy klimat, to rzecz najpierwsza — rzekł doktor. — W tej chacie też długo pozostać nie może; a i sposób życia zmienić musi. Wierzbięta chodził żywo, zadumany, wodząc za sobą, doktora po małem podwórku. — Zatrzymaj się pan z nami — dodał — będę mówił z nim — może się uda ocalić człowieka, którego wartości pan się nie domyślasz nawet. Powrócili nazad do chaty, gdzie Sylwana znaleźli jeszcze siedzącym na łóżku. Zmierzył ich ciekawem! oczyma. — Doktorze — począł żywo. — Wiem, że jak wszyscy twoi koledzy, będziesz mi mówił z obowiązku o tem, jako żyć i ozdrowieć mogę. Prosiłbym jednak, abyś mi raczej rzekł prawdę, do której jestem oddawna przygotowanym. Wiele mam życia jeszcze? Doktór popatrzał nań poważnie. — To zależy od was — odparł — życie macie w swoich rękach. Nie mogę za nic ręczyć, bo znam was zamało, abym siły obrachował, ale to wiem, że zdesperowanego niema nic — jeżeli pan żyć zechcesz, jeśli nie — możesz umrzeć prędko. Wszystko możliwe