Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Inni członkowie ekipy uwijali się tuż przy zagrodzie, ustawiając olbrzymie reflektory na stabilnych trójnogach. Willow podniosła wzrok na Bobby'ego Toma, który spóźniony prawie o dwa tygodnie zbliżał się do niej. Wyglądał wspaniale w czarnych spodniach, koralowej koszuli, szarej jedwabnej kamizelce, zdobionej diamencikami, oraz w czarnym stetsonie z opaską z wężowej skóry. Gracie czekała niemal z przy jemnością aż jej szefowa, kobieta o ostrym języku, wsiądzie na niego. - Bobby Tom! Willow wypowiedziała jego imię, jakby to był poemat. Jej usta rozchyli ły się w lekkim uśmiechu, a oczy zaiskrzyły od pełnej marzeń rozkoszy. Zda wała się topnieć w jego obecności. Podeszła do Bobby'ego Toma, wyciąga jąc ręce, by uścisnąć mu dłoń. Gracie poczuła, że się zaraz udławi. Przyszły jej na myśl wszystkie zło rzeczenia, które musiała znieść od Willow. Bobby Tom był witany jak boha ter, a przecież spowodował całe to zamieszanie! 5 - Podróż do nieba 65 Nie mogła patrzeć, jak Willow śliniła się do niego. Odwróciła się tyłem, jej oczy spoczęły na thunderbirdzie. Kurz pokrył błyszczący czerwony la kier, a na przedniej szybie znajdowały się krwawe ślady po owadach, które się o nią rozbiły. Wciąż jednak był to najpięknieszy samochód, jaki kiedy kolwiek w życiu widziała. Ostatnie dni, mimo że tak frustrujące, miały także dużo uroku. Bobby Tom w swoim czerwonym thunderbirdzie przeniósł ją w zupełnie inny, ekscytujący świat. Niezależnie od kłótni i konfliktów, Gra cie spędziła z nim najpiękniejsze dni swojego życia. Podeszła do przyczepy barowej, aby przynieść sobie filiżankę kawy, w oczekiwaniu aż Willow skończy się modlić u stóp Bobby'ego Toma. Za ladą stała egzotycznie wyglądająca czarnowłosa kobieta w długich srebrnych kol czykach. Miała mocno umalowane powieki, oliwkową cerę oraz nagie opa lone ręce z srebrnymi bransoletami na nadgarstkach. - Chcesz do tego ciastko? - Nie, dzięki, nie jestem głodna. - Gracie napełniła sobie plastikowy kubeczek kawą z dzbanka. - Jestem Connie Cameron. Widziałam, że przyjechałaś z Bobbym To mem. - Zmierzyła jej marynarską garsonkę takim wzrokiem, że Gracie wy raźnie odczuła, iż znowu jest źle ubrana. - Znasz go od dawna? Kobieta nie zachowywała się w zbyt przyjacielski sposób, więc Gracie uznała, że od początku powinna rozwiać wszystkie ewentualne nieporozu mienia. złam- go z Chicago. Dopiero od kilku dni. Jestem jedną z asystentek produkcji. Przywio - Niezła fucha, jeśli umiesz ją dobrze wykorzystać. - Connie pożerała Bob by'ego Toma spojrzeniem. - Spędziłam najlepszą część życia z Bobbym Tomem Dentonem. On wie, jak sprawić, byś poczuła się stuprocentową kobietą. Gracie nie wiedziała, co odpowiedzieć, uśmiechnęła się więc tylko i prze niosła swoją kawę na jeden ze stojących obok stolików. Wzięła krzesło, pró bując przestać myśleć o Bobbym Tomie i skupić się zamiast tego na swoich nowych obowiązkach. Jako asystentka produkcji była na samym dole hierar chii, mogła więc skończyć pomagając technikom, przepisując teksty ról, bie gając, by załatwić różne sprawunki, albo wykonując tuzin podobnych prac. Kiedy ujrzała nadchodzącą Willow, miała tylko nadzieję, że nie odeśle jej ona z powrotem do Los Angeles, do pracy w biurze. Nie chciała, by ta przy goda już się skończyła, a myśl o tym, że mogłaby więcej nie zobaczyć Bobby'ego Toma, sprawiała jej ostry ból. Willow Craig była kobietą pod czterdziestkę, bardzo szczupłą, o głod nym spojrzeniu osoby maniakalnie odchudzającej się. Tryskała szaloną ener gią i bez przerwy paliła marlboro. Sposób bycia miała tak oschły, że wręcz obraźliwy, jednak Gracie podziwiała ją niezmiernie. Wstała, aby się przywi tać, ale Willow gestem nakazała jej zostać na krześle i usiadła obok. 66 - Musimy porozmawiać. Gwałtowność w jej głosie zaniepokoiła Gracie. - Dobrze. Jestem ciekawa, jakie będą moje nowe obowiązki. - To jedna z rzeczy, które chciałabym przedyskutować. - Willow wyjęła z kieszeni paczkę marlboro. - Wiesz, że nie jestem zadowolona ze sposobu, w jaki wykonałaś to zadanie. - Przykro mi. Starałam się najlepiej... - W tym interesie liczą się wyniki, nie przeprosiny. Fakt, że nie udało ci się sprowadzić naszej gwiazdy na czas, okazał się niezmiernie kosztowny. Gracie zatrzymała dla siebie wszystkie usprawiedliwienia, które cisnęły się jej na usta, i rzekła po prostu: - Zdaję sobie z tego sprawę. - Wiem, że on bywa trudny, ale zatrudniłam cię właśnie dlatego, że po trafisz się obchodzić z trudnymi ludźmi. - Po raz pierwszy jej głos stracił swoją ostrość i Willow spojrzała na Gracie ze śladem sympatii w oczach. Jestem temu częściowo winna. Wiedziałam przecież, że brakuje ci doświad czenia w tej branży, a jednak cię zatrudniłam. Przykro mi, Gracie, ale teraz muszę cię zwolnić. Gracie czuła, jak krew uderza jej do głowy. - Zwolnić mnie? - wyszeptała. - Nie... - Lubię cię, Gracie, i Bóg mi świadkiem, uratowałaś mi życie, kiedy tata umierał w Shady Acres, a ja byłam taka zrozpaczona. Ale nie znalazłabym się tu, gdzie dzisiaj jestem, gdybym była sentymentalna. Mamy skąpy budżet i nie ma w nim miejsca na zbędne wydatki. Faktem jest, że dostałaś zadanie do wykonania i nie umiałaś sobie z nim poradzić. - Głos jej złagodniał, kie dy wstała. - Szkoda, że ci się nie udało