Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ze on może sobie zostać, ale ona nas stąd zabie ra. Początkowo ojciec był opanowany, lecz w końcu też zaczął krzy czeć i wypadł z domu jak burza. My z Jakubem leżeliśmy w łóżku przytuleni do siebie, przera żeni; nie mogliśmy uwierzyć w to, czego byliśmy świadkami. We wspomnieniach trwało to zaledwie sekundę, ale przypusz czam, że musiało upłynąć kilka miesięcy, zanim razem z Jakubem stanęliśmy na statku przy relingu i czując na plecach napierający tłum, wypatrywaliśmy odległej Palestyny. Wydawało się, że wszy scy wokół nas postradali zmysły - krzyczeli z radości, śpiewali. Ja czułem się zagubiony. Przyglądałem się falującemu w rozgrzanym powietrzu krajobrazowi i wszystko widziałem w odcieniach brązu: brunatne skaliste wzgórza urozmaicone gdzieniegdzie zakurzoną chatką z kamienia albo powykręcanym kikutem drzewa. Gdzie te gęste dżungle i tropikalne lasy? Gdzie te rajskie ptaki? Gdzie mle ko i miód? Podpłynęliśmy bliżej i ujrzeliśmy w porcie ruch. Bosonodzy arab scy tragarze w spodniach podwiniętych do kolan krążyli we wszyst kie strony. Sprzedawcy pomarańcz i daktyli oraz niezliczona rzesza handlarzy załatwiali, Bóg wie, jakie interesy, żywo dyskutując. Zu pełnie jakbyśmy przenieśli się na inną planetę. - Jakub - powiedziałem cicho, biorąc brata za rękę - nie podo ba mi się tutaj. Ja chcę do domu. 22 Jemu perspektywa nowego życia musiała wydawać się jeszcze bardziej przerażająca. Należał do chłopców bardzo spokojnych, a w kraju, który właśnie opuściliśmy, zyskał opinię bardzo inteligent nego dziecka. Z pasją studiował Święte Wersety. - Spokojnie, Peter - załkał. - Nie trać wiary w Boga. Później pojawiły się kolejne pytania. Dlaczego ja i Jakub mieli śmy podać inne nazwisko? Dlaczego ojciec udawał rabina? A przede wszystkim, gdzie Fruma i jej dzieci? Odpowiedzi zacząłem poznawać, dopiero gdy zaznajomiłem się z nowym krajem i jego historią. Na mocy mandatu przyznanego po pierwszej wojnie światowej Palestynę kontrolowali Brytyjczy cy, którzy ograniczyli żydowską imigrację. Matka musiała dużo za płacić (i uciec się do podstępu), żeby zdobyć wizy wyjazdowe. A mi mo to załatwiła tylko pięć. Wierzyła, że później uda jej się ściągnąć do nas Frumę i jej rodzinę. Pierwszych brytyjskich policjantów zobaczyłem już po godzinie, gdy obstawili nasz statek. Zdziwiłem się na widok dorosłych męż czyzn w krótkich spodenkach. Wkrótce miało się okazać, że mimo tak mało poważnego stroju są nieprzejednanymi służbistami. Na brzegu, gdy wydostaliśmy się wreszcie z chaosu panujące go w porcie i ruszyliśmy wąskimi uliczkami Hajfy, obciążając baga żami wynajętego osiołka, zobaczyliśmy policjantów, którzy torują sobie drogę w tłumie krótkimi pałkami. - I co tu jest inaczej? - zapytał ojciec. - Pod jakim względem jest tu lepiej niż w Polsce? Kierowaliśmy się w stronę wschodniego zbocza wzgórza Kar mel. Mieszkali tam dalecy krewni ojca, których matka uprzedziła listownie o naszym przyjeździe. Tam przeżyliśmy szok, który przy ćmił wszystko, co przeszliśmy do tej pory. Po trzech godzinach wy czerpującego marszu przez pustkowia w upale dotarliśmy do ma łego domku z betonu i kamieni. Przywitała nas kuzynka Rachele, kobieta z wąskimi, surowymi ustami, wydatnym nosem i w dru cianych okularach. Przybyła do Palestyny dwadzieścia lat temu, zamieszkała w tym domu z mężem i dziećmi, a wcześniej obydwo je oddali się bez reszty syjonizmowi. Szybko i jasno przedstawiła swój punkt widzenia: jesteśmy teraz na ziemi Izraela i trzeba budować kraj; nie ma tu miejsca dla pasożytów. OPÓR BEZSILNYCH 23 Gdy zakończyła orację, wprowadziła nas do domu i umieściła w pokoju o powierzchni nie przekraczającej sześciu metrów kwa dratowych. Stały tam obok siebie trzy łóżka dla pięciu osób i pano wał upał nie do zniesienia. Rachele kazała nam mówić szeptem, by nie obudzić dziecka. Długą chwilę siedzieliśmy na łóżkach w milczeniu. Po pewnym czasie ojciec wstał; na jego twarzy malowało się cierpienie. - Idę na spacer - powiedział Bez słowa ruszyłem za nim. Ojciec nie byt za bardzo rozmowny. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu zdarzyło mu się powiedzieć: "kocham cię". Wtedy wziął mnie za rączkę i delikatnie uścisnął. To miało zastąpić słowa. Dziesięć minut szliśmy w milczeniu; nasze znoszone buty skrzy piały na spalonej ziemi. W końcu ojciec usiadł na dużym kamieniu. - Musimy się stąd wydostać - powiedział, kierując wzrok na gó ry, a może nawet na cały kraj. Wpatrywałem się w niego i czekałem, co dalej powie. Nie po wiedział nic więcej. - Tato - zacząłem cicho. - Co my tu będziemy robić? - Pracować - odparł. - Tak jak mówi Rachele. Pracować. - A co z Frumą? - Niedługo do nas przyjadą. Bóg im pomoże i przyjadą. - Ja też będę pracować? I Jakub? - Nic się nie martw, Peter. Wszystko będzie dobrze. Jesteś dziel niejszy, niż myślisz. - Przerwał i lekko się uśmiechnął. - Pamiętaj o Płatniku Złodzieju. Zastanowiło mnie to. Czy wiedział coś, czego ja nie wiedziałem? Oczywiście, nie uważałem się za dzielnego. Byłem przecież tylko ma łym chłopcem. Ojciec wyciągnął z kieszeni papierosa i przypalił długą zapal niczką. - Tato, opowiedz o tym Płatniku Złodzieju. - To był szlachcic. Znałem jego ojca. - Ale dlaczego go zabili? Przecież nie był Żydem. Głęboko zaciągnął się dymem. - Przyjaźnił się z Żydami. Był dobrym i dzielnym człowiekiem. On by nas ostrzegł przed tym, co się stanie. 24 - Pomagał nam? Skinął głową. - Gdyby Płatnik żył, nie spaliliby synagogi. - Przerwał i rozej rzał się po jałowej okolicy, a potem znów spojrzał na mnie. - Oddał życie, starając się postępować uczciwie. Właśnie dlatego warto pró bować żyć jak on. ROZDZIAŁ 2 Ziarna władzy r 1933 roku nikomu nieznany dwudziestosiedmioletni sier żant SS Adolf Eichmann zakończył obowiązkowe szko lenie wojskowe i przystąpił do spektakularnej wspinacz ki po nazistowskich szczeblach władzy. Eichmann urodził się w 1906 roku w Solingen w Niemczech ja ko pierwsze z pięciorga dzieci. Gdy miał osiem lat, jego ojciec, księ gowy, przeprowadził się z rodziną do Linzu w Austrii, gdzie dostał posadę kierownika handlowego w zakładach elektrycznych. Karl Eichmann, zamknięty w sobie, oschły bigot (przez wiele lat hono rowy senior kongregacji ewangelickiej), dla bliskich był surowy i nie okazywał miłości. Przede wszystkim wymagał szacunku dla pie niądza i dla starszych