Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ciezki mezczyzna, pomyslal. Wolno poruszajacy sie mezczyzna, senny, stapajacy krok za krokiem z przymknietymi oczami, pod garniturem wielkie obwisle cielsko. Pod bardzo drogim, tweedowym garniturem, pomyslal. W ciemnosci majaczyla sylwetka mezczyzny; Beam nie widzial jej, ale wyczuwal jej obecnosc, kiedy mezczyzna sie zatrzymal, wypelniajac soba cale wejscie. Deski zaskrzypialy pod jego ciezarem. Zastanawial sie w oszolomieniu, czy Ackers juz wiedzial, czy odwolal juz swój rozkaz. A moze mezczyzna sam sie wydostal i dzialal przez wlasna organizacje? Mezczyzna znowu ruszyl naprzód. Odezwal sie gleboki, chrapliwy glos. - Uhhh - powiedzial Lantano. - Niech to diabli. Ellen zaczela przerazliwie krzyczec. Beam wciaz nie zdawal sobie sprawy z tego, co to bylo; usilowal namacac wylacznik i zastanawial sie jak glupi, dlaczego nie mógl zapalic swiatla. Zorientowal sie, ze musial rozbic zarówke, Zapalil zapalke. Zgasla, wiec siegnal po zapalniczke Ellen Ackers. Miala ja w torebce; uplynela dluga jak wiecznosc sekunda, zanim ja wydobyl. Nie zrekonstruowane M zblizalo sie do nich powoli z wysunietym ramieniem receptora. Znowu sie zatrzymalo i obrócilo w lewo tak, zeby stac przodem do stolu warsztatowego. Teraz nie wygladalo jak telewizorek; wrócilo znowu do ksztaltu pudla. - Plytka - wyszeptala Ellen Ackers. - Zareagowalo na wzór ukladu nerwowego na plytce. M zostalo pobudzone przez wzór ukladu nerwowego Heimiego Rosenburga, który zawierala plytka. Beam, jednak, nadal wyczuwal obecnosc Davida Lantano. Wielki mezczyzna nadal byl w tym pomieszczeniu; maszyna wytworzyla poczucie ociezalosci, bliskosci ciezaru i niezgrabnosci; dzieki wrazeniu, które wywolywala w umysle Beama, Lantano istnial tuz obok. Bez ruchu obserwowal, jak maszyna wyjela kawaleczek tkaniny i wcisnela go w stos lezacej siatki. Maszyna rozkladala równiez inne elementy materialu dowodowego - krew, tyton i wlosy, ale byly zbyt male, zeby mógl je dostrzec. Maszyna wycisnela slad obcasa na zakurzonej podlodze i wysunela dysze z przedniej czesci korpusu. Ellen Ackers uciekla zaslaniajac oczy ramieniem. Ale maszyna wcale sie nia nie interesowala; obracajac sie w strone stolu, uniosla sie i wystrzelila. Rozpryskujacy pocisk, wystrzelony z dyszy, przelecial przez cale pomieszczenie i trafil w stos zelastwa zwalonego na stole. Pocisk rozerwal sie: pomieszczenie zasypal grad rozerwanych na czasteczki kawalków drutu i gwozdzi. Heimie jest trupem, pomyslal Beam i patrzyl dalej. Maszyna szukala plytki, starajac sie zlokalizowac i zniszczyc zródlo emisji syntetycznego ukladu nerwowego. Obrócila sie dookola, znizyla dysze niepewnie i ponownie wystrzelila. Sciana za stolem warsztatowym rozprysnela sie i zapadla. Trzymajac w reku zapalniczke, Beam ruszyl w strone M. Ramie receptora zachwialo sie w jego kierunku i maszyna cofnela sie. Jej linie zafalowaly, zalamaly sie i powoli utworzyly nowy ksztalt. Przez chwile urzadzenie zmagalo sie z soba; jakby niechetnie pojawil sie znowu przenosny telewizorek. Z maszyny wydobylo sie piskliwe skamlenie, lament udreki. Dzialaly na nia sprzeczne bodzce; maszyna nie potrafila podjac decyzji. Maszyna zapadala na nerwice sytuacyjna; ambiwalentnosc reakcji niszczyla ja sama. W pewnym sensie jej udreka miala ludzki wymiar, ale nie potrafil jej zalowac. Byla mechanicznym urzadzeniem, które moglo atakowac i, jednoczesnie, przybierac postac mylaco obronna; nie bylo to zalamanie nerwowe zywego mózgu, ale systemu przekazników i rurek. Urzadzenie, które wlasnie w zywy mózg wystrzelilo swój pocisk. Heimie Rosenburg byl martwy, nie bylo innych "egzemplarzy", jak równiez nie mozna ich bylo zmontowac wiecej. Podszedl do maszyny i stopa szturchnal ja z tylu. Maszyna odskoczyla i potoczyla sie dalej. - Uhhh, niech to diabli! - powiedziala. Toczac sie rozsypywala kawaleczki tytoniu; gubiac po drodze odpryski blekitnej emalii i krople krwi zniknela w korytarzu. Beam slyszal, jak sie poruszala, obijajac sie o sciany jak slepy, zniszczony organizm. W chwile pózniej poszedl za nia. W korytarzu maszyna powoli zataczala kola: wokól siebie wznosila sciane z drobnych kawalków tkaniny, wlosów, wypalonych zapalek i tytoniu, wszystko to polaczone krwia jak cementem. - Uhhh, niech to diabli - powiedziala maszyna swoim niskim, meskim glosem. Pracowala dalej, kiedy Beam wracal do drugiego pokoju. - Gdzie jest telefon? - zwrócil sie do Ellen Ackers. Patrzyla na niego nieobecnym wzrokiem. - Nie zrobi pani krzywdy - powiedzial. Czul sie otepialy i wykonczony ze zmeczenia. - Dziala w cyklu zamknietym. Bedzie to robic az do wyczerpania. - Zwariowala - przeszedl ja dreszcz. - Nie - powiedzial. - To regresja. Usiluje sie schowac. Z korytarza dobiegl glos maszyny: - Uhhh. Niech to diabli. - Beam znalazl aparat i zatelefonowal do Edwarda Ackersa. Dla Paula Tirola zeslanie oznaczalo najpierw nieprzerwane pasmo ciemnosci, a nastepnie dluga, doprowadzajaca do wscieklosci przerwe, w czasie której pusta materia krazyla bezladnie wokól niego, ukladajac sie to w jeden, to w drugi wzór. Czas, który uplynal od chwili, kiedy Ellen Ackers uderzyla go, do chwili ogloszenia wyroku zeslania byl dla jego umyslu zamazany i nieuchwytny. Jak cienie, które go, teraz otaczaly, nie dawal sle uchwycic