Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

I w tym cały kłopot, duma! Joshua. Thakrar za bardzo pasował do swej roli. Kwadrans po drugiej nad ranem, nieźle już wstawiony, Joshua zdołał zwiać Kelly i wymknąć się z baru Harkeya w towarzystwie Helen Vanham. Mieszkała sama w apartamencie dwa pietra niżej. W jej mieszkaniu nie dostrzegł wielu sprzętów, polipowe ściany były białe i puste. Wielkie kolorowe poduchy poniewierały się po topazowej, okrytej mchem podłodze, na kilku aluminiowych skrzyniach stały jak na stolikach butelki i kieliszki, a w kącie wid- niała potężna kolumna projektora AV. W łukowatych przejściach do sąsiednich pomieszczeń wisiały zsuwane jedwabne kotarki. Ktoś namalował na nich kontury zwierząt; na jednej ze skrzyń leżały pędzle i słoiczki po farbach. Pod mchem, niczym skalne grzyby, pęczniały polipowe guzy: zalążki mebli rozwijające się wolno do form określonych przez Helen. W ścianie naprzeciwko okna tkwił panel wydzielania jedzenia; swoiste dójki, niby żółtobrązowe gumowe smoczki, stały dumnie rzędem, wskazując na częste używanie. Od dawna już Joshua nie korzystał z paneli, choć jeszcze przed kilku laty, gdy cierpiał na brak gotówki, uważał to jedzenie za wybawienie. Podobne urządzenie spotykało się w każdym mieszkaniu w Tran- quillity. Z dystrybutorów wypływały jadalne pasty i soki owoco- we, zsyntetyzowane przez zespoły gruczołów wewnątrz ściany. Smakowały jak prawdziwe, pod tym względem nie sposób było odróżnić pasty od prawdziwego kurczaka, wołowiny, wieprzowiny czy baraniny, nawet kolory nie odbiegały za bardzo od pierwo- wzoru. Tylko ich konsystencja, takiej kleistej pulpy, zawsze od- pychała Joshuę. Płyny odżywcze wydzielane przez narządy trawienne przy po- łudniowej czapie biegunowej wchłaniane były przez gruczoły z sie- ci arterii oplatających habitat. Dochodził też recykling: u podstawy każdego drapacza gwiazd wyspecjalizowane organy rozkładały lu- dzkie nieczystości i wszelkie resztki organiczne. Porowate sekcje powłoki wydalały substancje toksyczne, aby w zamkniętej bio- sferze habitatu nie nawarstwiły się niebezpieczne osady. Nie istniało coś takiego jak problem głodu w technobiotycznych habitatach, choć zarówno edeniści, jak i mieszkańcy Tranquillity importowali z całego obszaru Konfederacji znaczne ilości win i rzad- kich przysmaków. Mogli sobie na to pozwolić, ale chyba nie Helen. Nabrzmiałe „dójki" i brak jakichkolwiek zbytków nadawały mie- szkaniu, pomimo jego rozmiarów, wygląd dziupli studenckiej. — Zrób sobie drinka — powiedziała Helen. — A ja zrzucę z siebie ten szyty pod klientów fartuszek. — Przeszła do sypialni, zasunąwszy za sobą kotarę. — Czym się zajmujesz oprócz pracy w barze Harkeya? — spytał. — Studiuję sztukę! — odkrzyknęła. — Harkey daje mi forsę na rozrywki. Joshua oderwał wzrok od butelek i z większym niż przedtem zainteresowaniem przyjrzał się namalowanym zwierzętom. — Dobrze ci idzie? — Może kiedyś będzie szło lepiej. Nauczyciel twierdzi, że mam wyczucie formy. Ale to pięcioletnie studia i nadal jeszcze poznajemy zasady malowania i rysunku. Za rok przejdziemy do technologii AV, a za dwa lata dojdzie synteza nastroju. Strasznie się to ślimaczy, ale bez podstaw ani rusz. — Od jak dawna robisz u Harkeya? — Dwa miesiące. Miła praca. Wy, ludzie z przemysłu kos- micznego, lubicie dawać napiwki i nie pchacie się z łapami jak te palanty z finansjery. Przez tydzień pracowałam w wieżowcu świętego Pelhama. Okropność! — Spotkałaś kiedyś Ericka Thakrara? Siedział ze mną przy stoliku, taki pod trzydziestkę, w niebieskim kombinezonie. — Jasne. Od dwóch tygodni wpada regularnie. Też nie skąpi na napiwki. — Wiesz może, gdzie pracował? — W dokach. Firma Lowndes, o ile się nie mylę. Zatrudnił się kilka dni po przylocie. — Którym statkiem przyleciał? — „Shah of Kai". Joshua otworzył kanał łączności z siecią telekomunikacyjną Tranquillity, prosząc datawizyjnie o dostęp do bazy danych w biu- rze Lloyda. „Shah of Kai" okazał się wycofanym ze służby we Flocie lekkim frachtowcem o napędzie termonuklearnym i ma- ksymalnym przyspieszeniu 6 g, zarejestrowanym w pewnej spółce holdingowej z układu Nowej Kalifornii. Jedna z ładowni zawierała kapsuły zerowe dla oddziału piechoty, poza tym okręt dyspono- wał laserowym systemem obrony zbliżeniowej. Jednostka bojowa osiedla asteroidalnego. Mam cię, pomyślał Joshua. — Widziałaś kogoś z załogi? — zapytał. Helen pojawiła się w progu sypialni. Miała na sobie koszulkę z przezroczystego opalu z długimi rękawami i białe welurowe buty sięgające do połowy ud. — Później ci powiem — odparła. Joshua mimowolnie oblizał wargi. — Mam plik ze świetnym pomieszczeniem, które pasuje do twojego stroju, gdybyś zechciała go wypróbować. Postąpiła krok do przodu. — Dawaj. Uruchomił plik środowiskowy i nakazał nanosystemowi otwo- rzyć kanał łączności z Helen. Nerwy wzrokowe zarejestrowały krótkotrwały rozbłysk. Skromnie urządzone mieszkanie ustąpiło miejsca jedwabnym ścianom cudownego, pustynnego namiotu. W mosiężnych urnach przy wejściu rosły wysokie paprocie, długi stół bankietowy zastawiony był złotymi półmiskami i błyszczą- cymi od klejnotów pucharami, a egzotyczne wzorzyste draperie kołysały się wolno w podmuchach ciepłego, suchego wiatru, który hulał po szkarłatnej pustyni. Za plecami Helen znajdowała się za- słonięta część namiotu, choć lekko uchylone jedwabie ukazywały rąbek olbrzymiego łoża z purpurową pościelą i adamaszkowym baldachimem, wznoszącym się na słupkach z czerwonymi frędz- lami niczym wschodzące słońce wycięte z materiału. — Miło tu — przyznała Helen, rozglądając się pobieżnie. — To tutaj Lawrence z Arabii przyjmował swoje nałożnice w osiemnastym wieku. Był szejkiem czy królem, który walczył z cesarstwem rzymskim