Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Konkretnie wynosi to około czterystu tysięcy kilometrów kwadratowych. Jest to niewyobrażalna masa wody... ... W dolinie rzeki pozostały tylko cztery tamy. McNarry, bardzo niska, wznosząca się na niecałe siedemdziesiąt metrów. Następnie John Day, bardzo podobna. Dalej są Dalles i Bonneville, obie położone w Górach Kaskadowych. Żadna z tych zapór nie stanowi większej przeszkody dla fali powodziowej. - Jest pan pewien, że się zawalą? - zapytał Wilson. Kane rozłożył ręce. - Bylibyśmy naiwni, sądząc inaczej, doktorze Wilson - odparł. - Nawet jeśli zapory nie zostaną całkowicie przerwane, fala przeleje się przez nie, co będzie równie niebezpieczne. Proszę spojrzeć na mapę. Widzą państwo miejsce, w którym rzeka zakręca na zachód, w stronę Gór Kaskadowych? To jest kotlina Wallula. Od tego miejsca rzeka ponownie się zwęża, im dalej, tym bardziej. W miejscu, w którym zaczyna się Kanion Kolumbii, jej szerokość wynosi niecałe dwieście metrów. W niektórych miejscach jest jeszcze mniejsza. Im węższy kanion, tym szybciej fala przepływa i tym większą osiąga wysokość. Zapory tego nie wytrzymają. Możemy być tego pewni. A to oznacza, że będziemy mieli radioaktywną wodę w Portland i poniżej. - Mówiąc „poniżej", ma pan na myśli Ocean Spokojny? - spytała Gloria Cullen. Kane pokiwał głową. - Tak. Nie jestem oceanografem, ale wiem, że prądy na Pacyfiku rozchodzą się przy ujściu Kolumbii na południe i na pomoc. To oznacza skażenie wybrzeża Kolumbii Brytyjskiej i Alaski oraz dotkliwe zniszczenia na zachodzie Kalifornii, w San Francisco, Los Angeles, San Diego, a nawet dalej. Bez tego mamy wystarczająco wiele zmartwień. - Kane mówił pochylony do przodu, żywo gestykulując rękami oświetlonymi lampką, patrząc z uwagą na słuchaczy. Kiedy zamilkł, w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. - A więc - powiedział głosem drżącym z emocji - praktycznie cały system zapór na Kolumbii uległ zniszczeniu. Oznacza to utratę jednej trzeciej energii hydroelektrycznej w całych Stanach. Prawie wszystkie fabryki aluminium w kraju są, a raczej były usytuowane nad Kolumbią. Jest to już największa katastrofa, jaką nasz kraj kiedykolwiek przeżył. Jeśli czegoś nie zrobimy, półmilionowe miasto zostanie napromieniowane i nie będzie się nadawało do zamieszkania przez najbliższe kilka wieków. Setki tysięcy ewakuowanych pozostaną bez dachu nad głową. Bóg jeden wie, ile osób zginie. Proszę państwa, powódź musi zostać powstrzymana. Koniecznie. W tej chwili. - Ma pan jakiś pomysł? - spytała oschle Gloria Cullen. Kane popatrzył na nią z powagą. - Tak. Mam. I jak już mówiłem, nie spodoba wam się to, co mam do powiedzenia. - Może zechce pan przedstawić nam swój pomysł? - poprosiła łagodnie Cullen. Kane poczuł na sobie spojrzenia wszystkich obecnych. Wziął głęboki oddech i zaczął powoli: - W głębi Kanionu Kolumbii jest pewne miejsce, zwane Castle Rock, zaraz za przedmieściami Bonneville. Znajduje się tam wielki blok bazaltu, oddzielony od pobliskiej góry. Jest to wielka skała, wysoka na prawie trzysta metrów, a długa na niewiele ponad trzy czwarte kilometra. Cały rejon jest dość niestabilny geologicznie, leży tam sporo luźnych głazów. - Kane przerwał, zbierając odwagę na powiedzenie reszty. - Co ma wspólnego Castle Rock z naszym problemem, panie Kane? - zapytała zniecierpliwiona Gloria Cullen. - Chcę wykorzystać tę skałę do powstrzymania powodzi. Chcę z niej utworzyć nową zaporę, tak wielką, że nawet takich rozmiarów fala nie zdoła się przez nią przedrzeć. Mogę tego dokonać, przewracając Castle Rock. - A w jaki sposób zamierza pan tego dokonać, panie Kane? - zapytał gubernator Blake, spoglądając na niego sceptycznie. - Taktyczny ładunek termojądrowy małego zasięgu, o sile dziesięciu do dwudziestu kiloton, musi zostać zrzucony pomiędzy skałę a sąsiednią górę. Chcę spuścić bombę atomową. 130 Część 3 KANION Rozdział 17 4 lipca 16.00 czasu zachodnioamerykańskiego 19.00 czasu wschodnioamerykańskiego Delikatny, lecz uporczywy odgłos kapiącej wody wdzierał się stopniowo do nieprzytomnego umysłu Rudnicka. Mężczyzna zamrugał powiekami i usłyszał własny świszczący oddech. Otworzył oczy i zorientował się, że wciąż jest na żelaznej drabince, a policzkiem opiera się na jednym ze szczebli. Poczekał, aż jego wzrok utkwiony w podłodze wyostrzy się. Pod nim było pełno wody. Zmarszczył czoło. To niemożliwe. Otrząsnąwszy się z resztek omdlenia, podciągnął się w górę i oparł plecami o ścianę reaktora. Ostrożnie wyciągnął rękę spomiędzy żelaznych rusztowań, w których utknęła. Tkanka wokół starych blizn była porozrywana i krwawiła. Powinien odczuwać straszliwy ból, lecz nie czuł nic; ręka była kompletnie pozbawiona czucia. Po chwili zorientował się, że ból żołądka również ustąpił. Uniósł zdrową rękę do czoła. Było zimne i wilgotne. Szok. Jestem w szoku, pomyślał. W jego uszach rozlegało się teraz donośne brzęczenie, podobne do śpiewu cykad w gorący letni dzień. Potrząsnął głową, lecz dźwięk pozostał. Kiedy rozejrzał się po przestronnej hali, obraz zaczął mu pływać przed oczami i Rudnick doznał przyprawiającego o mdłości zawrotu głowy. Zamknął oczy, po chwili spróbował jeszcze raz. Poszło lepiej, chociaż wciąż widział niewyraźnie, a kiedy zbyt szybko poruszył oczami, obraz się rozdwajał. To nie był sen. Podłoga rzeczywiście była zalana wodą. Porywisty strumień wypływał z otwartej komory próżniowej. Woda miała około dziesięciu centymetrów głębokości. Rudnick obrócił głowę. Bateman leżał twarzą do ziemi, wśród szczątków wózka i podnośnika. Woda przykrywała go do połowy, a jedno ramię pływało swobodnie, niesione zmiennymi prądami. Wyglądał, jakby machał ręką. Szczęściarz, pomyślał Rudnick. Jeszcze raz popatrzył na Batemana leżącego w wodzie. Wyglądał tak spokojnie. Rudnick też pragnął spokoju; czuł, że jego ciało i dusza kurczą się pod naporem smutku i zmęczenia. Dobrze byłoby mieć już wszystko za sobą, nie tracić więcej czasu. Już niedługo, pomyślał. Już niedługo. Popatrzył wzdłuż drabinki na podest wiszący w górze. To jeszcze nie koniec. Wciąż ma pewną sprawę do załatwienia. Zebrawszy resztki sił, zaczął się wspinać, szczebel po szczeblu, aż pod sam dach bloku reaktora. 135 Prezydent stał samotnie w Gabinecie Owalnym, opierając stopy na głowie orła wyszytego na dywanie. Ręce wcisnął głęboko w kieszenie spodni i wpatrywał się w czerwony aparat telefoniczny stojący na biurku. Gorąca linia do piekła, pomyślał. Argumenty przedstawione przez gubernatorów Cullen i Blake'a były przekonujące -przynajmniej dla prezydenta, jeśli nie dla jego doradców. Ten Kane twierdził, że nie ma innego rozwiązania. Rozmowa prezydenta z gubernator Cullen była zwięzła i rzeczowa