Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nie wydaje mi się, aby zaistniała w tym miejscu potrzeba podjęcia karkołomnej próby zdefiniowania SF, natomiast zasygnalizowanie, jakimi typami opowieści będziemy się dalej zajmować, będzie potrzebne chociażby po to, by określić w miarę choćby rozsądne granice obszaru, po którym przyjdzie nam się poruszać. Typ prozy, która według mnie zasługuje na miano prawdziwej SF, odnajdziemy w utworach wywodzących się spod najróżniejszych znaków: opowieści profetycznej, opowieści o sytuacji wynikłej z jednej fałszywej przesłanki, opowieści przygodowej czy space opery, opowieści mistyczno–religijnej, czyli tego, co ja osobiście lubię określać terminem „metafiction”, fantasy, opowieści instruktywnej, opowieści spekulatywnej, satyry.1 Jednak usiłowanie znalezienia dla każdego utworu SF rodowodu sięgającego do jednej z tych kategorii to trochę za mało i C. S. Lewis zupełnie słusznie ostrzega przed niebezpieczeństwem beztroskiego szufladkowania, chociaż z kolei nie mogę się zgodzić z jego atakami na tych, którzy chcieliby widzieć w SF samodzielny gatunek literacki.2 Zresztą Lewis, wybierając sobie taki właśnie, a nie inny obiekt, ataku, poszedł w pewnym sensie na łatwiznę — bez wątpienia bowiem byłoby błędem zebrać razem najróżniejsze rodzaje twórczości literackiej, o jakich wspomina, i po prostu nazwać to wszystko SF, ale nie musi to od razu oznaczać, że nie istnieje pewna grupa utworów, określana jako science fiction, która charakteryzuje się cechami nie spotykanymi nigdzie poza nią. Niektóre odmiany prozy wymienione do tej pory niesłusznie zalicza się do SF. Najzacieklejsi orędownicy teorii o wyjątkowości SF powołują się zwykle na fakt przepowiedzenia przez takich czy innych twórców pojawienia się pewnych wynalazków i dokonania naukowych odkryć. Najczęściej przytaczanym przykładem jest „zapowiedzenie” przez Arthura Clarke’a satelitów komunikacyjnych.3 Gdyby jednak trafność przepowiedni miała stać się czynnikiem wartościującym, to można by się wtedy na przykład spierać, czy przypadkiem przed Clarkiem nie uczynił już tego Newton w The System of the World, popularnej wersji trzeciej księgi swego dzieła Principia, opublikowanej w roku 1728. Rosjanie z całą pewnością uznaliby spekulatywne pisarstwo K. E. Ciołkowskiego z końca XIX stulecia, z całą masą szczegółowych opisów kabin wyposażonych w systemy oczyszczania powietrza i napędu rakietowego na paliwo ciekłe, dające więcej energii od stałego, za zjawisko przepowiadające nadejście ery kosmicznej, a kto wie, czy nawet nie będące jedną z przyczyn jej nadejścia. Podobnych przykładów można by mnożyć w nieskończoność, o czym przekonamy się jeszcze zarówno w tym, jak i w następnym rozdziale — od przepowiedzenia przez Marka Twaina w roku 1898 telewizji (którą przynajmniej z lingwistycznym wdziękiem nazwał „telelektroskopem”), aż do płucoserca doktora Rose’a w He Had a Big Heart Franka Quattrocchiego.4 Z zadziwiającą łatwością zapomina się o tych licznych przypadkach, kiedy przepowiednia SF okazywała się zupełnie chybiona. Mimo to jednak te profetyczne ambicje są często podchwytywane i rozgłaszane przez apologetów SF, z których niektórzy uważają przewidywanie przyszłości, pod warunkiem że spełnia ono pewne szczególne warunki, za sprawę wręcz podstawową.5 Nie jest zadaniem autora science fiction odnotowywanie współczesnych mu zdarzeń i zjawisk, których naturę już poznano. Jego praca ma polegać na tym, by ekstrapolować z tego, co już znane, tak dokładny, jak to tylko możliwe, obraz tego, co będzie chlebem powszednim naukowców przyszłości, oraz tego, co ludzie w swym codziennym życiu zdołają z tego wykorzystać.6 Zgadzając się z poglądami ekstrapolistów postawilibyśmy znak równości między SF i technologicznym prognozowaniem — zresztą ta ostatnia umiejętność jest wykorzystywana w praktyce przez wielu pisarzy SF, a przez jednego z nich uważana jest za największą z możliwych cnót.7 Czy mają więc rację ci, którzy twierdzą, że element profetyczny w SF jest tak bardzo ważny? Jeśli nawet tak jest w istocie, to tylko przejściowo. Science fiction, podobnie, jak wszelkiego rodzaju gry, niekoniecznie dla dzieci, zabawki i bawidełka, może okazać się niezwykle przydatną protezą psychiczną, pomagającą ludziom dostosować się do rozległych, częstokroć spowodowanych przez człowieka, zmian w ich środowisku, zmian, na których dokonanie się potrzeba było do tej pory życia całych generacji. Fakt, że na tysiąc przepowiedni SF tylko dziesięć okazuje się trafnymi, ani nie jest specjalnym zaskoczeniem, ani też nie ma większego znaczenia. Ich rola w takim uwarunkowywaniu ludzkich umysłów, by z większą elastycznością odnosiły się do ogólnie, a nie szczegółowo rozumianej przyszłości, polega, jak to zobaczymy, na czymś zupełnie innym.8 Do wyjaśnienia roli pierwiastka profetycznego w SF zbliża się chyba I. W. Campbell, mówiąc: „Główny problem, z jakim boryka się science fiction, polega na przewidzeniu prawdopodobnych KONSEKWENCJI pewnych MOŻLIWYCH (podkr. J. G.) zmian w technologicznym systemie, w którym i z którym żyje człowiek”.9 Chociaż nacisk jest tutaj słusznie położony na konsekwencje i na warunkowy charakter branych pod uwagę zmian, to ciągle jednak, jak mi się wydaje, nie byłoby słuszne uznanie tego za główne zadanie science fiction.10 Bez wątpienia prawidłowo podchodzi do tego problemu Asimov. W roku 1956 ukazało się jego opowiadanie o eksploracji Merkurego.11 Kiedy wydano je ponownie w roku 1965, Asimov sam podkreślił fakt, że naukowe przesłanki utworu okazały się fałszywe. W czasie, kiedy opowiadanie ukazywało się po raz pierwszy, uważano, że Merkury stale zwrócony jest jedną stroną do Słońca, w dziewięć lat później wiadomo już było, że hipoteza ta jest nieprawdziwa. Mimo to Asimov nie zgodził się na wprowadzenie jakichkolwiek poprawek „tylko po to, by usatysfakcjonować paru astronomów”.12 Na przeciwnym od ekstrapolistów biegunie usadowiła się „szkoła jednego pomysłu”. W sposób chyba najbardziej lapidarny wyłożył jej zasady Damon Knight: Pisarz science fiction może sobie wymyśleć, co mu się żywnie podoba — na przykład, że świnie potrafią latać, albo że Napoleon nigdy nie został cesarzem, czy też że planety to jaja składane przez olbrzymich rozmiarów ptaka