Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

A wtedy cała trójka odwróciła się i utkwiła wzrok w cienistym lesie, z którego niedawno wyszli. Grzegorz zaczerpnął głęboki oddech, a Sara zaczęła mówić dalej: - I jak teraz - wrócimy? Czy którykolwiek z was, duże sprytne chłopaki, pomyślał o tym? - Sięgnęła po koszyk, jakby dotknięcie go mogło ją przenieść z powrotem do rzeczywistego świata. Grzegorz zmarszczył brwi i spojrzał na rzekę. - Możemy wrócić tam, skąd przyszliśmy - powiedział. - Starałem się drogę oznakować, nacinając drzewa swoim nożem harcerskim. - Sara była zdziwiona, a w chwilę potem dumna ze swego brata, bo okazał się na tyle inteligentny, że w ogóle o tym pomyślał. Tak więc wiedząc, że mają oznaczoną drogę do zamkowej ściany i bramy, poczuła się swobodniej. Zebrała teraz kanapki z wszystkich talerzy i wsadziła je z powrotem do koszyka. Skoro Grzegorz mógł być przewidujący, ona nie chciała być gorsza od niego. - Chwileczkę! Zaczekaj! - protestował gwałtownie. - Dlaczego je chowasz? Jestem głodny! - Możesz być głodniejszy - odparowała. - Jeśli nie wrócimy na czas na kolację. Grzegorz właśnie otwierał termos, gdy nagle zerwał się na równe nogi i wpatrzył w punkt za sobą. Wyraz jego twarzy sprawił, że Sara się odwrócił, a Eryk przestał przeżuwać kanapkę. Równie bezszelestnie jak przedtem w lesie jawił się lis, teraz inna istota pojawiła się w polu widzenia. Z tą jednak różnicą, że Sara zaakceptowała lisa jako naturalnego mieszkańca lasów, a istoty podobnej do tej, która się pojawiła, żadne z nich nigdy nie widziało. Był to młodzieniec. Znacznie jednak starszy Grzegorza, pomyślała Sara. Miał ładną twarz, o pięknych rysach, chociaż widniało na niej zmęczenie i smutek. Jego długie brązowe włosy, mieniące w słońcu, opadały niemal na ramiona. Z przodu przycięte były równo w gęstą grzywę sięgając czarnych brwi. No i ten strój! Miał ciasno dopasowane buty miękkiej brązowej skóry ze spiczastymi noskami i nosił coś, co wyglądało jak długie pończochy, czy może rajstopy - również brązowe. Na koszuli miał kamizelkę bez rękawów - tak samo zieloną jak liście na drzewach - z wyszytym na piersi złotym haftem. Kamizelka była ciasno ściśnięta biodrach szerokim pasem, z którego zwieszała się pochwa sztyletu i sakiewka. W ręku trzymał długi łuk, którym podtrzymywał gałęzie wierzby. Wzrok utkwił na rodzeństwie Lowrych i patrzył na nich z równym zdziwieniem, jak oni na niego. Sara podniosła się, strzepując gałązki i piasek ze spodni. - Prosimy bardzo - powiedziała i dodała zaraz - proszę pana - ponieważ wydawało się jej to jakoś właściwe i odpowiednie, zupełnie jakby obcy był pułkownikiem sprawdzającym posterunki. - Czy zje pan lunch? Młody człowiek wciąż wyglądał na zdezorientowanego. Ale wyraz nieufności, jaki widać było na początku, zniknął z jego twarzy. - Lunch? - powtórzył słowo z zaciekawieniem, nadając mu obcy akcent. Eryk przełknął to co miał w ustach, wskazał na talerze i rzekł: - Jedzenie! - O, proszę! - Sara sięgnęła po zielony talerzyk i wyciągnęła go w geście zaproszenia. - Otwórz lemoniadę, Grzegorzu, zanim Eryk zakrztusi się na śmierć. - Widocznie ostatni kęs trafił w niewłaściwą dziurkę w gardle Eryka, i to sprawiło, że zaczął kaszleć. Nagle młody człowiek roześmiał się i podszedł bliżej. Pochylił się, żeby klepnąć Eryka w plecy. Chłopiec krzyknął i wreszcie przełknął. Grzegorz nalał teraz trochę lemoniady do filiżanki i podał ją bratu. - Łakomczuch! - rzucił oskarżycielskim tonem. - Następnym razem nie próbuj połknąć pół kanapki od razu. - Potem kucnął, żeby napełnić pozostałe trzy filiżanki. Zieloną podał obcemu. Przybysz wziął filiżankę i obracał ją w palcach, jakby plastik był dla niego czymś nieznanym. Wreszcie wypił jej zawartość, a potem skomentował: - Dziwne wino. Chłodzi znakomicie gardło, ale wydaje się, jakby było zrobione z winogron, które rosły w śniegu. - To nie wino, proszę pana - pośpieszyła z wyjaśnieniem Sara. - To zwykła mrożona lemoniada. A to masło orzechowe - wskazała na kanapki. - A to jest szynka. Tu są gotowane na twardo jajka, pikle i trochę ciastek. Pani Steiner robi naprawdę dobre ciastka. Młody mężczyzna zgarnął na swój talerz wszystkiego po trochu, na końcu podniósł jajko. - Oto sól... - Grzegorz popchnął w jego kierunku solniczkę. Eryk przestał wprawdzie kaszleć, ale wciąż był czerwony na twarzy. Złapał jednak dech na tyle, żeby zadać pytanie. - Czy mieszka pan gdzieś tu w okolicy? - Mieszkać tutaj? Nie, nie tak blisko granicy. Nie jesteście stąd? - Przyszliśmy przez bramę w ścianie - wyjaśnił Grzegorz. - Tam był zamek... - Mały zamek na wyspie - przerwała mu Sara. - I w jego ścianie była brama cała wypełniona kamieniami