Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tylko poczciwi kochają. Podli poczynają od rozpusty i na niej kończą. Ale i pierwsze, i następne odwiedziny Seweryna nie przeszły nie postrzeżone. Pani Doliwowa, mszcząc się na Haslingu, miała czas przecie zwrócić oczy na to, co się działo w Górowie. Seweryn przyjeżdżał rano, bawił do późna. Często we dnie z Marią siadywali sami w ogrodzie lub jej pokoiku. Poufałość ich, wesołość nie uszły bacznych oczu. Niepokój owładał straszną sąsiadką. Teodor wzgardliwie się uśmiechał, zaufany w swą brodę, wąsy i talenta, których urokowi oprzeć się, wedle niego, było niepodobna. — Jedź bo i waćpan do Górowa — mówiła matka. — On tam, słyszę, siedzi dnie całe. Taki dobry Teodor mój jak i on. Co to on lepszego! A natręt! W pierwszych dniach… cicha woda… usunął się był i nie pokazywał, myślałam, że ma rozum, ale nie, taki włazi nam w drogę… A to słyszę, całe dnie siedzi pannę bałamucić… Nie pojmuję ciotki, która na to patrzy i dozwala. Człowiek tak podejrzanej moralności! Jedź bo i ty, Teodorze, jedź rano i siedź dłużej. — Raz byłem rano, ale czekałem godzinę, póki się panna Scholastyka ukazała, i z nią samą przesiedziałem aż do obiadu… panna Maria… wyszła tylko na obiad i znikła potem… — A widzisz! — Ale była chora! — Chora, czemuż, słyszę, Seweryna zawsze przyjmują? — Kto tam wie! ludzie przesadzają… A powiem mamie, że jej spojrzenie na mnie coś mówi… — No, to kiedy uważasz… to się oświadcz, ale pozwól… ja. — Nie wypada, mamo, zbyt rychło. — Zapewne, formalnie się oświadczać, ale gdybym ja, tak po staropolsku, poufale spytała Scholastyki, czy możesz mieć jaką nadzieję? — Jak mama uważa. — Już spuść się na mnie, nie będzie to źle! Zobaczysz… Po obiedzie pojadę. Jakoż po obiedzie pojechała; konie już doskonale drogę znały i furman nie pytał nawet, dokąd jechać. Zmarszczyła się pani Doliwowa, zastawszy Seweryna. Ten przywitał ją grzecznie. — Dawnośmy pana nie widzieli… — Gospodarstwo… zajęcia… — Słyszeliśmy coś i o przykrości (z przyciskiem), jaką pan miał z tą Niemką… — Wybacz pani, nie miałem innej przykrości nad to, żem kilka dni przemieszkał w Glinkach. Pani Doliwowa uśmiechnęła się, usiadła przy ciotce, Seweryn z daleka przy Marii, poczęli rozmawiać cicho. Wytężyła ucho jejmość, ale nic złapać nie mogła prócz znaczących wejrzeń i poufałości, do jakiej Teodor dotąd dojść nie mógł. Korzystając z czasu, poczęła swój interes. — Pozwól pani… mam kilka słówek… Należałoby mi z krajczym pomówić, ale widząc jego zdrowie, nie chcę go zatrudniać… Do niej więc się obracam… Był to zwyczaj u nas, że gdy młodzieniec poczynał staranie, zwykł był pytać, czy może bywać i mieć jaką nadzieję… Nie tajno pani, że mój Teodor uczęszcza do ich domu… — Nie od dawna… Jejmość się zaczerwieniła. — Tak jest — rzekła — ale coraz częściej. Jego odwiedziny dowodzą… że w tym domu rad by sobie szukać losu i szczęścia przyszłego… mnie jako matce wolno spytać, czy nie będzie mu wzięte za złe, czy może mieć jaką nadzieję? Scholastyka udała, że doskonale zrozumiała, udała, że ją to zażenowało, i spuszczając oczy odezwała się: — Prawdziwie… tak krótko się znamy… nie umiem zaręczyć… nie mogę powiedzieć stanowczo… Ale z przyjemnością widzę w tym domu pana Teodora… — Ot tobie! Do siebie wzięła! — rzekła w duchu jejmość. — Co tu począć? Ciotka nielitościwa kończyła: — Decydować się tak szybko niepodobna, musimy poznać się lepiej i wzajemnie ocenić. Przy tym wielka różnica wieku. Sąsiadka cofnęła się na kanapie i zacięła usta. — Wzięła do siebie i chce złapać chłopca! ale zje licha… Pani — rzekła głośno — zapewne nie wyrozumiałaś mnie… — Owszem, aż nadto… ale decydować się… — Ja tego nie wymagałabym… Staranie mego syna o pannę Marią? — O pannę Marią? — z podziwieniem odezwała się ciocia — Maria jest zbyt młoda… Doliwowa zmilkła i ucięła, Scholastyka także. — Ani chybi, ten upiór (starsza pewnie ode mnie, chce się wprzód wydać sama), Teodor jej mężem! To być nie może! — A! a! — ale nie tracąc przytomności dodała szybko — zawsze państwo łaskawie mi obiecujecie przyjmować mego syna?… — Jak wprzód, tak teraz… — Trzeba więc poszukać narzeczonego dla starej! Nieszczęściem w oko jej wpadł Teodor — mówiła sobie odjeżdżając. — Bieda! Gotowa się była rozkochać… Proszę! kto by się był spodziewał. Nowy sęk. — Wiesz co? wiesz co? — zakrzyczała do męża w ganku, wysiadłszy z powozu — wszak to podobno (po cichu) stara pannica rozszalała się za Teodorem… — Co mówisz!!! — Ale tak! tak! dała mi do zrozumienia i to, że nie pójdzie Maria wprzód za mąż, aż się ona wyda… — Ot! proszę! W starym piecu diabeł pali… — Istotnie! klęska! nasłanie! Co tu począć? Trzeba forytować* Kulikowicza czy kogo? — Jak uważasz, maszerciu, jak uważasz! — I powiem ci, że się trochę zawiodłam, bo myślałam: Taka rozsądna osoba… w moim wieku… nie pójdzie za mąż, spadek na Marią… — Przyznam się duszce, że i ja na to rachowałem. Tracim górą półtora miliona… Tracim oczywiście! — rzekł stary z westchnieniem, kiwając głową i drapiąc uciekającą fajkę. — Ale mówisz, że stara kocha się w Teodorze? — Zdaje się! to fatalnie… — Hm! gdyby tak młody chłopiec! — Już to, powiem ci, po Teodorze każdy się źle wyda. — A! bez kwestii… ale nie powinna być wymagająca, pierwsza partia w sąsiedztwie nasz syn! Oboje zamyślili się bardzo. — Już jak jest, to jest, niech Teodor bywa i stara się podobać Marii. Resztę biorę na siebie… choćby wykraść, jeśli tego będzie potrzeba!… Ale Teodor nie bierze się dość gorąco, nie bywa dosyć często… A ten Seweryn! Ja się go boję… — Jakże go możesz porównywać? — Zmiłuj się waćpan, są osoby tak złego gustu! — I to prawda. Ostatnie wyrazy z wzruszeniem ramion i takim wyrzeczone były politowaniem, że nie wiem, jak się patrząc na siebie nie śmieli. Wieczorem nadszedł Kulikowicz i Pokotyłowie. Rozmowa była pełna umiarkowania, nie wydała się z pierwszym krokiem swym pani Doliwowa, wiedziała, że odkrycie to byłoby pobudziło wszystkich do naśladowania. Dawała tylko do zrozumienia Kulikowiczowi i porucznikowi, że panna Scholastyka pragnie i myśli wynijść za mąż. Oba przyjęli tę wiadomość z uśmiechem zadowolenia. Kulikowicz bowiem także od niejakiego czasu zwrócił oczy na ciocię, siostrzenica wydawała mu się za młodą, zbyt wiele przewidywał trudności. Wieczór zszedł na wiście, przy którym naturalnie o niczym nie było mowy, tylko o Górowie i trochę o Haslingu, przyciśnionym już przez wierzyciela i w wielkim kłopocie. — Gdzie pan będziesz jutro? — spytał obojętnie porucznik Kulikowicza