Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Komnata była usiana punktami tryskającymi ogniem, życiem, inteligencją. Wszędzie błyszczały oczy, prześladowały go niby sfora psów gończych. - Żyłby jeszcze drugie sto lat! - wykrzyknął mimo woli w momencie, kiedy, diabelskim wpływem do ojca przyciągnięty, zawisł wzrokiem na tej jarzącej się iskrze. Nagle ta rozumna powieka zamknęła się szybko i otwarła, niby powieka kobiety wyrażającej zgodę. Don Juana zdjęłaby nie mniejsza trwoga, gdyby usłyszał głos wołający: "Tak"! "Co robić"? - pomyślał. Zebrawszy się na odwagę, spróbował zamknąć tę białą powiekę. Daremne to były usiłowania. "Wyłupić je? Ależ może byłoby to ojcobójstwem"? - zadał sobie pytanie. - Tak - odpowiedziało oko mrugnięciem pełnym zadziwiającej ironii. - Ha! - wykrzyknął don Juan. - Kryją się w tym jakieś czary. - Zbliżył rękę do oka, aby je zmiażdżyć. Wielka łza spłynęła po zapadniętych policzkach trupa i spadła na dłoń Belvidera. - Piekąca łza!... - zawołał siadając. Wyczerpała go ta walka, jakby nowy Jakub zmagał się z aniołem. * Jakub, patriarcha biblijny, syn Izaaka, stoczył nad rzeką Jabbok walkę z aniołem i otrzymał od Boga imię Izrael. Na koniec wstał powiadając sobie: "Byle tylko nie było krwi"! A potem zebrawszy tyle sił, ile trzeba tchórzowi, rozmiażdżył to oko wgniatając je szmatą, ale nie patrząc na nie. Rozległo się nieoczekiwane i jakże okropne skomlenie: stary pudel zdychał wyjąc żałośnie. "Czyżby znał tajemnicę"? - pomyślał don Juan spoglądając na wierne zwierzę. Don Juan Belvidero zyskał opinię dobrego syna. Wzniósł na grobie ojca pomnik z białego marmuru, a rzeźby polecił wykonać najznakomitszym artystom epoki. Odetchnął pełną piersią dopiero tego dnia, kiedy posąg, wyobrażający ojca na klęczkach przed uosobieniem Religii, przypieczętował olbrzymim ciężarem ten dół, gdzie nasz bohater pogrzebał jedyny wyrzut, który w momentach fizycznego znużenia mógłby jego serce zaniepokoić. Zliczywszy nieprzebrane bogactwa po starym orientaliście pozostałe, don Juan nauczył się skąpstwa: musiał przecież wyposażyć pieniędzmi dwa ludzkie życia. Jego sondujący wzrok sięgnął aż do podstaw istnienia społeczeństw, a tym łacniej mógł ogarnąć świat, że widział go przez ciemności grobu. Zanalizował ludzi i rzeczy, aby raz na zawsze skończyć z przeszłością, którą reprezentuje historia; z teraźniejszością wyobrażaną przez prawo; z przyszłością, którą religie odsłaniają. Wziął ducha i materię, rzucił je do wspólnego tygla, nie wytopił nic i wtedy stał się DON JUANEM. Zapanowawszy nad ułudami życia, pogrążył się, młody i piękny, w wirze owego życia, gardząc światem, ale biorąc go we władanie. Jego szczęśliwość nie miała nic wspólnego z owym mieszczańskim dosytem, który w określonych porach kleikiem się raczy, cieszy się w zimie gorącą kamionką włożoną pod kołdrę, lampą zapalaną wieczorami i nowymi pantoflami, sprawianymi co kwartał. Zagarnął egzystencję, jak małpa chwyta orzech, i bez długich ceregieli zręcznie odarł pospolite łupiny owocu, aby dobrać się do smacznego miąższu. Poezja i podniosłe wzloty ludzkiej namiętności obchodziły go tyle, co zeszłoroczny śnieg. Nie popełnił nigdy błędu potężnych umysłów, które imaginując sobie niekiedy, że małe dusze w wielkie dusze wierzą, wymieniają, jakby robiły łaskę, znakomite myśli o przyszłości na grosze naszych doczesnych pojęć. Mógł doskonale jak oni stąpać po ziemi, a głową sięgać nieba i nie odwracać odeń wzroku, lecz wolał siedzieć i wysuszać pocałunkami wargi delikatnych, jędrnych i pachnących kobiet; gdyż, podobny śmierci, pożerał bezwstydnie wszystko, gdziekolwiek się zjawił, żądając miłości zaborczej, wschodniej, o długotrwałych i łatwych rozkoszach. Miłując w kobietach tylko kobietę, uczynił z ironii naturalny stan swojej duszy. Gdy łóżko jego kochankom służyło po to, aby mogły wzlecieć do nieba i zapomnieć się tam w upajającej ekstazie, don Juan podążał za nimi, poważny, wylewny i szczery, ale w tym stopniu, w jakim student niemiecki na szczerość zdobyć się potrafi. Powiadał: JA, kiedy jego kochanka, szalona, nieprzytomna, mówiła: MY! Dawał porywać się kobietom i czynił to z zadziwiającą wprawą. Starczyło mu zawsze dowcipu, aby przekonać kobietę, że drży przed nią niby uczeń gimnazjum pytający swoją pierwszą tancerkę na balu: "Czy lubisz pani tańcować"? Ale umiał w stosownej chwili ryknąć jak lew, dobyć niezwyciężonej szpady i kłaść trupem komandorów. W prostocie jego czaiła się zawsze drwina, a w łzach przebijał śmiech, gdyż umiał płakać niczym kobieta, kiedy powiada do męża: "Daj mi nowy ekwipaż albo umrę na suchoty". Dla kupców świat jest towarem albo ogromną sumą waluty obiegowej; dla większości młodych ludzi jest kobietą; dla kilku kobiet - mężczyzną; dla pewnych natur - salonem, kliką, dzielnicą, miastem; don Juan utożsamiał się z wszechświatem! Będąc wzorem wdzięku, szlachetnych manier i nieodpartych zalet umysłu, zawijał do wszystkich portów; lecz pozwalając swoją łódź prowadzić, zmierzał zawsze tam, gdzie życzył sobie, aby go zaprowadzono