Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Kiedy przechodzili o piętro wyżej, zechciał obejrzeć ciemną i zimną celę, w której więzień przebywał tyle lat, gdzie pozostało tyle jego bolesnych myśli, i gdzie on, Gabriel, wszedł raz, ale wtedy nie uściskał ojca. Spędził tam kilka minut na cichej medytacji, zaspokajał swą chłonną ciekawość pomieszaną z rozpaczą. Kiedy wszedł na górę, ku światłu i życiu, pan de Sazerac zadrżał patrząc na niego w dziennym świetle w pokoju. Nie ośmielił się rzec młodzieńcowi, że siwe kępki srebrzyły się teraz miejscami w jego ciemnych włosach. Powiedział do niego po chwili wzruszonym głosem: — Czy mogę teraz coś dla ciebie uczynić, panie? Żądaj, będzie mi bardzo przyjemnie zgodzić się na wszystko, czego nie zabraniają przepisy. — Rzekłeś, panie, że wolno mi oddać zmarłemu ostatnią posługę. Dzisiaj wieczorem przyjdą tu ludzie przeze mnie skierowani. Jeśli zechcesz, każ wcześniej włożyć do trumny ciało i pozwól im zabrać je w trumnie. Pójdą pochować więźnia w rodzinnym grobowcu. — Zgadzam się, panie, muszę jednak przestrzec, ze postawiono jeden warunek przy całym tolerancyjnym traktowaniu. — Jaki, panie? — chłodno spytał Gabriel. — Abyś zgodnie ze złożonym przyrzeczeniem nie czynił żadnego skandalu przy tej okazji. — Dotrzymam i tej obietnicy — odpowiedział Gabriel. — Ludzie moi przyjdą w nocy, nie będą wiedzieli, o co chodzi. Przeniosą ciało na ulicę Jardins–Saint–Paul, do grobowca hrabiów de… — Wybacz, panie — nie pozwolił mu dokończyć naczelnik wiezienia — nie znałem nazwiska więźnia i nie chcę, nie powinienem go znać. Obowiązek zmusił mnie do wielu przemilczeń… Powinieneś więc także do mnie się odnosić z taką samą rezerwą. — Ja nic nie mam do ukrywania — dumnie odpowiedział Gabriel. — Tylko winni się kryją. — Zaliczasz się do nieszczęśliwych, panie. Czy tak nie jest lepiej? — Zresztą, domyślam się tego, co przemilczałeś. Sam mógłbym ci to powiedzieć. Na przykład, jeśli chodzi o możnego pana, który przyszedł tutaj wczoraj wieczorem i chciał mówić do więźnia po to żeby go zmusić do mówienia, to wiem, w jaki sposób oczarował biedaka i zmusił go do przerwania milczenia. A od owego milczenia zależała resztka jego życia, o którą dotąd walczył ze swoimi katami. — Jak to? Czyżbyś wiedział? — rzekł zdziwiony pan de Sazerac. —Ależ tak, oczywiście. Wielmoża powiedział do starca: Twój syn żyje! Albo: Twój syn okrył się chwałą. Albo: Twój syn przyjdzie cię uwolnić. Mówił mu, nikczemnik, o synu! Naczelnikowi więzienia wyrwał się odruch zdziwienia. — Nieszczęśliwy ojciec, który do tego czasu umiał się opanować wobec swego śmiertelnego wroga, słysząc imię syna nie zdołał powstrzymać odruchu radości. Był niemy z nienawiści, ale przemówił przez miłość. Czy tak było, panie? Naczelnik więzienia spuścił głowę bez odpowiedzi. — To prawda, bo nie zaprzeczasz. Widzisz dobrze, nie było potrzeby ukrywać przede mną, co możny pan powiedział do biednego więźnia. Jeśli chodzi o nazwisko owego pana, na próżno chciałbyś je okryć milczeniem. Czy mam ci je powiedzieć? — Panie, panie! — zawołał pan de Sazerac z żywością. — Wprawdzie jesteśmy sami, jednak uważaj! Czyż się nie lękasz? — Już ci rzekłem, że nie mam czego się bać. A zatem ów mężczyzna zwie się diuk de Montmorency, konetabl. Kat nie zawsze potrafi się zamaskować. — Och, panie! — przerwał mu naczelnik więzienia rozglądając się z przerażeniem. — Nie znasz nazwiska więźnia, nie znasz mojego. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebym ci je powiedział. Co więcej, mogłeś mnie już spotykać, będziesz mógł w przyszłości spotkać się ze mną w życiu. Poza tym, byłeś dla mnie dobry w najcięższych momentach. Jeśli o mnie usłyszysz, co może się zdarzyć za kilka miesięcy, dobrze będzie, jeśli będziesz wiedział, że ten, o którym mówią, jest ci dzisiaj wielce zobowiązany. — Będzie mi przyjemnie dowiedzieć się, że los nie zawsze jest dla ciebie okrutny, panie. — Och, nie o to mi teraz chodzi — odpowiedział poważnie Gabriel. — W każdym razie chcę, żebyś znał moje nazwisko. Po śmierci ojca tej nocy w więzieniu ja się nazywam hrabia de Montgomery. Naczelnik więzienia jak skamieniały nie wyrzekł ani słowa. — A zatem zegnaj, panie. Żegnaj, dziękuję ci. Niech cię Bóg ma w swojej opiece! Skłonił się panu de Sazerac i wyszedł sprężystym krokiem z Châtelet. Owionęło go świeże powietrze i oślepił jasny dzień. Zatrzymał się na chwilę, jak olśniony i chwiał się na nogach. Zadziwiało go życie po wyjściu z piekielnych czeluści. Przechodnie zaczęli mu się przyglądać ze zdziwieniem, wtedy zebrał siły i odszedł z fatalnego miejsca. Skierował swe kroki przede wszystkim na puste, piaszczyste wybrzeże. Wyjął z kieszeni notes i napisał do piastunki takie słowa: ,,Droga moja Alojzo, Stanowczo nie czekaj na mnie, dzisiaj nie powrócę do domu. Odczuwam potrzebę samotności przez jakiś czas, muszę chodzić, myśleć i czekać. Ale nie niepokój się o mnie. Na pewno do ciebie powrócę. Dzisiaj wieczorem zarządź tak, żeby wszyscy wcześnie położyli się spać. Ty jedna czuwaj. Otworzysz czterem mężczyznom, którzy zastukają do wielkiej bramy późno wieczorem, kiedy ulica jest już pusta. Sama zaprowadzisz owych czterech ludzi, którzy będą nieśli żałobny, wielki ciężar, do rodzinnego grobowca. Wskażesz im otwarty grób, gdzie powinni złożyć tego, kogo przyniosą. Będziesz pobożnie czuwała przy pochówku. Kiedy ceremonia dobiegnie końca, wręczysz każdemu z mężczyzn po cztery złote talary. Wyprowadzisz ich po cichu, a sama powrócisz na grób, uklękniesz i pomodlisz się za swego pana i mego ojca. O tej samej godzinie ja także będę się modlił, ale daleko stąd. Tak trzeba. Czuję, że widok grobu popchnąłby mnie do nierozsądnych, gwałtownych ostateczności. Potrzeba mi raczej szukać rady w samotności i w Bogu. Do zobaczenia, zacna Alojzo, do widzenia. Przypomnij Andrzejowi to, co dotyczy pani de Castro, i nie zapomnij o moich gościach, Janie i Babetce Peuquoy. Do zobaczenia, zostań z Bogiem! Gabriel de M. Potem Gabriel udał się na poszukiwania. Znalazł czterech mężczyzn z ludu, czterech najemników. Każdemu z nich z góry dał po cztery złote talary i obiecał im tyleż później. Aby zarobić taką kwotę, jeden z nich miał zanieść natychmiast list pod wskazany adres
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Z tej cząstki życia tyle życia buchało, że don Juan odskoczył przerażony i jął krążyć po pokoju, nie śmiejąc spojrzeć na to oko, a widział je wszędzie, na posadzce i gobelinach...
- Pierwsza, jedyna!! Gdy spojrzę na pierwszą miłość dwóch młodych, niewinnych istot, poglądam na nią z czcią, ze łzami w oczach, z wzruszeniem i szacunkiem...
- Spójrzcie na jeden z sześćdziesięciu włosów, które tracimy dziennie, a zobaczycie ponad tysiąc komórek zorganizowanych niczym kolisty gont wokół centralnego...
- Obrzucił mnie badawczym spojrzeniem, które widocznie musiało go prze- konać o moich pokojowych zamiarach, ponieważ odłożył broń i skinął gło- wą...
- Zaciął się i prowadzony przez dwóch knechtów szedł wyprostowany, dumnym wzrokiem odpowiadając na pełne złości i nienawiści spojrzenia, jakimi obrzucali go cesarscy...
- - Dlaczego ściągnęłaś tę Platynę? Tina spojrzała na mnie, przez chwilę milczała, aż w końcu musiała się domyślić, że słyszałem ich rozmowę, bo powiedziała z nieoczekiwaną...
- Przysiadła się do męża — i doczekawszy się tej chwili, że został durniem, powiedziała mu: — No, dość już, racuszku! — (Przy słowie „racuszku” Sanin spojrzał na nią ze...
- Spojrzał dziwnym wzrokiem i rzekł głosem niezmiernie wzruszonym: - Wiedz, że w tej oliwili Allach nie patrzy na nic na świecie, tylko na nas...
- Nikt nawet nie podchodził, tylko strażnicy z automatami, którzy też rzucali zdziwione spojrzenia w moją stronę...
- Oni wiedzieli już, że śmierć wisi nad każdym z nich i znali lepsze miejsca, w których chcieliby spojrzeć jej w twarz...