Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Utracili krewnych w obozach koncentracyjnych, konkretnie w Auschwitz i BergenBelsen. - Skąd o tym wie? - Teraz mają już po sześćdziesiątce, ale każde z nich było jego uczniem, kiedy po raz pierwszy uczył w podstawówce, i każde z nich chronił przed Ministerstwem Czystości Aryjskiej. - Możliwe, że mu ich podsunięto. Na tych naszych dwóch spotkaniach odniosłem wrażenie, że bardzo łatwo go podpuścić. - To przez ten jego akademicki wygląd. I jak wielu innych jest też pełen wahań i gadatliwy, ale żadna z tych słabości nie kłóci się z jego błyskotliwością. Jest bardzo spostrzegawczym człowiekiem o niezwykłym doświadczeniu. - Ostatnie określenie może się odnosić również do Harry'ego. Nie ma szans, aby dostarczył fałszywą informację. - Dowiedziałem się, że na waszyngtońskiej liście jest kilka niezwykłych nazwisk. Nieprawdopodobnych, jak określił je Sorenson. - Podobnie było z Charliem Lindberghiem. Bohater "Spirit of St. Louis" był wielbicielem Góringa, dopóki nie zorientował się, że ma do czynienia ze złymi ludźmi, i wtedy walczył po naszej stronie jak wszyscy diabli. - Nie sądzę, aby można było zrobić takie porównanie. - Być może. Staram się jedynie zilustrować, o co mi chodzi. - Załóżmy, że pański brat ma rację? Nawet tylko w połowie, ćwiartce, jednej ósmej, czy nawet jeszcze mniej? - Dostarczył nazwiska, panie ambasadorze. Nikt inny nie zdołał tego dokonać, proponuję jednak, żeby postępować tak jakby były wiarygodne, dopóki nie zostanie udowodnione, że jest inaczej. - Jeżeli dobrze pana rozumiem, chce pan powiedzieć, że wszyscy są winni, dopóki nie zostanie udowodnione, że jest inaczej. - Nie mówimy o prawie, ale o odrodzeniu się najgorszej plagi, jaka spotkała ten świat, gorszej nawet od dżumy! Nie ma czasu na prawnicze niuanse. Musimy ich powstrzymać. - Kiedyś mówiliśmy tak o komunistach i rzekomych komunistach, i większość posądzanych o to ludzi nawet w naszym własnym kraju okazała się całkowicie niewinna. - Teraz jest inaczej! Ci neonaziści nie działają tak samo jak faszyści w latach trzydziestych. Mieli władzę i pamiętają, w jaki sposób ją zdobyli. Wykorzystując strach. Uzbrojone bandy na ulicach, ubrane w dżinsy, o pomalowanych twarzach, krótko ostrzyżonych włosach. Potem przyjdą mundury, choćby koalicyjki i buty Schutzstaffeln - pierwszych bandziorów Hitlera - i wszystko eksploduje szaleństwem! Musimy ich powstrzymać! - Dysponując jedynie nazwiskami ludzi, którzy cieszą się takim szacunkiem, że nikt by nawet nie podejrzewał, że są w najmniejszym stopniu związani z tym szaleństwem? - zapytał cicho Courtland. - W jaki sposób mamy zrealizować ten plan? I kto go ma realizować?> - Tacy ludzie jak ja, panie ambasadorze. Przeszkoleni, aby docierać do prawdy. - Pańskie słowa, Latham, mają wyraźnie niesympatyczny posmak. Czyjej prawdy? - Po prostu prawdy, Courtland! - Słucham? - Przepraszam... Panie Courtland, albo panie ambasadorze. Pora na dyplomatyczne... czy nawet etyczne... niuanse się skończyła! Mógłbym być już podziurawionym trupem leżącym na łóżku w hotelu. Te skurwiele idą na całego i trzeba zastosować wobec nich te same reguły. - Chyba rozumiem, do czego pan zmierza. - Niech pan postara się sobie to wyobrazić. Zobaczyć, jak pańskie ambasadorskie łoże rozlatuje się w strzępy, podczas gdy pan siedzi skulony pod ścianą, zastanawiając się, czy jedna z tych serii trafi pana w gardło, twarz czy w pierś. To jest wojna... Prowadzona w tajemnicy, zapewniam pana, ale mimo wszystko wojna. - Od czego by pan zaczął? - Mam punkt zaczepienia, ale chciałbym, żeby dostarczona przez Harry'ego lista nazwisk znalazła się tu we Francji, w czasie gdy Moreau i ja zajmiemy się tym tropem, którym już dysponujemy. - Deuxieme nie zostało jeszcze sprawdzone pod kątem ewentualnych francuskich kolaborantów. - Co? - Słyszał pan, co powiedziałem. A więc, od czego by pan zaczął? - Od nazwiska człowieka, który wynajął samochód zidentyfikowany na północ od Pont Neuf przez naszego słynnego, choć zwariowanego aktora. - Podał je panu Moreau? - Oczywiście. Samochód, który Bressard staranował na Montaigne, był tropem prowadzącym donikąd. Wóz pochodził z Marsylii, ale jego wynajem był tak pokręcony, że wyjaśnienie tej sprawy zajęłoby wiele tygodni. A tego człowieka dopadniemy, gdy usiądzie przy swoim biurku o czwartej po południu. Złamiemy go, choćbyśmy mu mieli włożyć jaja w imadło. - Nie może pan pracować z Moreau. - Dlaczego nie? O co chodzi? - Jest na liście Harry'ego. * * * ROZDZIAŁ 7 Oszołomiony Drew opuścił swój gabinet, zszedł spiralnymi schodami do holu ambasady i wyszedł na avenue Gabriel. Skręcił w prawo i skierował do restauracji, w której umówił się z Karin de Vries na lunch. Był nie tylko oszołomiony, ale i wściekły! Courtland odmówił nawet przedyskutowania zaskakującej rewelacji, że Claude Moreau, szef Deuxieme Bureau, znalazł się na liście Harry'ego. Zostawił całą sprawę w zawieszeniu, zbywając protesty Lathama stwierdzeniem: "Nie mam nic więcej do powiedzenia. Niech pan pracuje z Moreau, ale nic mu nie mówi. Proszę zadzwonić do mnie jutro i powiedzieć mi, co się działo." Po udzieleniu tych precyzyjnych instrukcji ambasador odłożył słuchawkę. Moreau neonazistą? Miało to taki sam sens, jak stwierdzenie, że de Gaulle był w czasie drugiej wojny światowej sympatykiem Niemiec! Drew nie był głupcem, doskonale zdawał sobie sprawę z istnienia "kretów" i podwójnych agentów, ale zaliczenie kogoś o przeszłości Moreau do którejś z tych kategorii było czystą spekulacją. Jeżeli oficer operacyjny awansował na stanowisko szefa tak wyspecjalizowanej firmy jaką było Deuxieme, ponieważ wiele lat spędził na prowadzeniu tajnych operacji, musiał poddać się kontroli tysiąca par oczu. Obserwowali go zarówno ci, którzy go podziwiali, jak i ci, którzy mu zazdrościli - należący do tej drugiej kategorii robili więc wszystko, aby zniszczyć go za pomocą wszelkich dostępnych im danych. Ale Moreau przetrwał tę drogę przez mękę. Nie tylko zresztą przetrwał, ale wyszedł z tej próby z etykietką specjalisty "światowej klasy". Tego określenia drugi praktyk światowej klasy, jakim był Wesley Sorenson, nie użyłby jako zdawkowego komplementu. - Monsieur! - dobiegł go głos z samochodu jadącego ulicą. Pojazd Deuxieme najwyraźniej dotrzymywał mu towarzystwa. Entrez, s'il vous plaitl. - To tylko kilka kroków - zawołał Drew przepychając się między przechodniami w stronę krawężnika. - Jak wczoraj, pamięta pan? - dodał w swojej szkolnej francuszczyźnie. - Nie podobało mi się wczoraj i nie podoba dzisiaj. Proszę wejść do środka! Samochód zatrzymał się, Latham niechętnie otworzył drzwi i wślizgnął się na przednie siedzenie. - Przesadzasz, Renę... a może Marc? Ciągle was mylę. - Jestem Frangois, proszę pana, i wcale mi to nie przeszkadza. Mam swoje rozkazy. Nagle rozległ się ogłuszający huk