Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Pije kawę, trochę go martwi brak amunicji. Widzę po chwili, że jest bardziej zmęczony i mniej beztroski niżby się wydawało w pierwszej chwili. Poważnieje, kiedy mówi o Woli. O Mokotowie nic nie wie. Po jego wyjściu przybiega ojciec Tomasz od Jezuitów. Właśnie przybiega, bo on zawsze jest w biegu czy w locie. Jest odrobinę podobny do Romana. Wpada tu do nas czasem "na kawkę" do mamy i po prostu po to, żeby usiąść, wyciągnąć przed siebie nogi i chwilę pobyć w nieruchomości. Ojciec Tomasz jest wszędzie; przy natarciu, przy odpieraniu, a także przy przenoszeniu rannych, w szpitalach, w bunkrach, w dowództwach. Jest łagodny, pogodny, uśmiechnięty. Myślę, że nie może się przydarzyć żaden strach przy nim ani temu, który idzie do ataku, ani podczas natarcia, ani cywilowi w piwnicy. Jego sutanna jest powalana błotem i wapnem, przestrzelona i wystrzępiona, włosy białe od tynku. Kiedy odwraca głowę do okna, widzę w jego oczach ten szczególny wyraz znany mi już z ostatnich dni. Ta cudowna i straszna nieruchomość źrenic, której przyczyną jest równocześnie nieustająca, płonąca radość walki, uniesienie wolnością i krańcowe, ostateczne zmęczenie, zmordowanie, napięcie, które już nawet nie żąda snu, bo samo jest jakby snem, stan, w którym siły i możność działania przekraczają daleko fizyczne, zwykłe możliwości. "Szczęście walki", "uniesienie wolnością" - jakie to dziwne, że nawet wartość słów się zmieniła. Cóż to dawniej znaczyło - "szczęście walki"? Jakiś łatwy slogan, który się toczył w przeczytanym zdaniu jak wyślizgany, gładki kamyczek. A teraz można położyć na jakiejś chwili, na jakimś zdarzeniu palec i nazwać je tak właśnie i na pewno, i to ma wartość i prawdę nową i żywą. Wszystko teraz nabrało wartości, może tu właśnie leży tajemnica. I to ostre widzenie może z tego samego źródła wynika. Wszystko podpłynęło nowym znaczeniem, nowym kolorem. Z tym kolorem to jest naprawdę coś dziwnego. Parę dni temu zginął dowódca odcinka, kapitan "Lawina". Był na pierwszej barykadzie przy placu Zamkowym podczas natarcia czołgów. Pocisk uderzył w barykadę i rozpryśnięta cegła przebiła kapitanowi grdykę. To był pierwszy pogrzeb na Rynku. Jaskrawo żółta trumna niesiona na ukos przez cały plac; będą go chować u Jezuitów. Tłumy ludzi. Wszystko jest teraz tak szalenie jaskrawe, wyraźnie widziane, odkąd Powstanie się zaczęło. Jak po deszczu. W kamienicy Pod Murzynkiem pocisk, pewnie z tygrysa z placu Zamkowego, wyrwał wielką prostokątną dziurę przez dwa piętra. Dziwnie to wygląda, takie olbrzymie czarne okno w środku domu. Na Rynku coraz więcej ofiar dywersantów z dachów. Dziś znów zdjęto ze strychu dziewczynę, podobno Żydówkę, która miała tam cały spory arsenalik. Starała się zrobić ze siebie wariatkę. Wrzeszczała, że musi wystrzelać wszystkich sanitariuszy, sanitariuszki i lekarzy, bo wtedy wojna się skończy. Rzeczywiście strzelała do nich najczęściej, bo do białych fartuchów najłatwiej było jej trafić. Widziałam ją potem, wchodząc do szpitala, jak ją wyprowadzali po rozprawie pod ręce. Wydzierała się prowadzącym ją żołnierzom, wyginała do tyłu i padała na kolana, ogromnymi, rozpuszczonymi rudymi włosami zamiatając kamienie to za sobą, to przed sobą. Była młoda i ładna, i tak plugawie opętana strachem, że wstyd było na nią patrzeć. Krzyczała jednostajnie o litości i o swoich dzieciach. W tym widoku było coś tak odległego, dawnego, że bez sensu pomyślałam, że będą ją palić na stosie. Ale ją rozstrzelali na Piwnej. Na placu Teatralnym bardzo ciężkie walki. Wola staje się dziwnym i strasznym słowem, które nie budzi już właściwie żadnego w myślach obrazu czy wspomnienia - tylko grozę. Znów były ulotki niemieckie, grożące bombardowaniem i wzywające ludność do opuszczenia miasta. Groźby bombardowania trochę spóźnione, a reszta śmiechu warta. Bolszewicy ruszają się na północny zachód od Warszawy. Rozmowy w Moskwie bez rezultatu. W gazetach odezwa Bora. Po południu dodatek nadzwyczajny. Tłumy latają za kolporterami, tłok przy każdym murze, gdzie przylepiony jest dodatek. Wielkie litery wskakują w oczy: "Pomoc dla Warszawy nadchodzi". Oświadczenie Kwapińskiego: "Pomoc dla Warszawy już się rozpoczęła i mam dane na to, że będzie ona udzielona w dostatecznych rozmiarach, aby być skuteczną". Co za cudowny dzień, co za szczęście! Nasz stos może jednak będzie zapalony! Czy to będą desanty, czy wielkie bombardowania punktów oporu Niemców - a w każdym razie broń! To jest najważniejsze. Jeszcze w "Warszawiance" cytują, co powiedział Churchill na drugi dzień po wybuchu Powstania: "Los włożył w nasze ręce obronę Polski. Dziękuję Bogu, że jesteśmy dosyć silni, aby jej bronić do ostatniej kropli krwi". Trudno o tym pisać czy mówić, ale czy może być coś większego niż to, co my teraz przeżywamy? Jak to, że mamy swobodę, możność walki i przyszłość, która nareszcie, nareszcie nie jest ciemna, żelazna i nie do udźwignięcia. W 1939 roku w październiku miałam taką chwilę na placu Zamkowym, kiedy mi się zupełnie fizycznie naciągnęła nad głową straszna żelazna żaluzja, wzdęta kopuła, której ciężar, wiedziałam to, będzie gniótł i wzbraniał oddychać. Ale wiedziałam też przez te wszystkie lata, że będzie odsunięta pewnego dnia, i chciałam tego dożyć. I dożyłam, nie ma jej nad nami. Nie będą już ci chłopcy liczyć naboi na dłoni, nie będą wymyślać pocisków przeciwczołgowych z butelek i katapult ze starych opon - będą mieli nową, nowoczesną, wspaniałą broń na poparcie i utwierdzenie swojego bohaterstwa. I nie będzie już nikogo, kto by mówił: "Kiedy ci bolszewicy nareszcie przyjdą". Było nasze wielkie natarcie na Dworzec Gdański, nic o wynikach nie wiadomo. Niemcy atakują Stawki. Te Stawki, to drugie takie słowo - treść bez formy. Ogień chyba coraz cięższy, pod wieczór nie ustaje, pociski lecące właściwie ze wszystkich stron atakują równocześnie wszystkie cztery strony Rynku. Przeczytałam zestaw atakujących nas formacji i rodzajów broni: batalion piechoty (od strony Wisły) 2 bataliony saperów 20 tygrysów 20 dział 50 goliatów 6 dział 65 mm 1 pluton miotaczy min i płomieni moździerze 1 pociąg pancerny 2 kolumny piechoty (plac Zamkowy) lotnictwo. Siedzi się pod tą kratą wyjących pocisków - wyjących to jest złe określenie i brzydkie. Pocisk ma głos falisty, jedwabisty, smutny, na przykład niewypał to tylko westchnienie w przestworzach. Kule są miauknięciem, czułym, cichym cmoknięciem. Oczywiście efekt końcowy brutalnie psuje całość. Dom Schichta na Zjeździe i most strzelają na stronę Baryczków