Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jean Moulin został zrzucony na spadochronie w południowej strefie Francji w nocy na l stycznia 1942 roku. Miał przy sobie mój rozkaz mianujący go delegatem na nie okupowaną strefę Francji z zadaniem zapewnienia jedności działania różnych grup Ruchu Oporu. W zasadzie więc jego pełnomocnictwa nie mogły być kwestionowane. Chodziło jednak o to, aby je mógł efektywnie wykonywać, a to wymagało mego poparcia. W związku z tym uzgodniliśmy, że to on stanowić będzie we Francji centralne ogniwo naszych kontaktów z Francją, najpierw ze strefą południową, a potem, skoro to tylko stanie się możliwe, również ze strefą północną, że jemu będą podlegać środki łączności i do niego przydzielani będą nasi łącznicy, że będzie stale informowany o przerzucaniu naszych ludzi, materiałów i kurierów z Anglii do Francji i w kierunku odwrotnym, i wreszcie, że będzie otrzymywał i rozdzielał fundusze przesyłane przez nas dla różnych organizacji działających w metropolii. Wyposażony w te pełnomocnictwa Moulin zabrał się do dzieła. Z jego inicjatywy, wspomaganej oddolnym poparciem, kierownicy organizacji Ruchu Oporu w strefie południowej utworzyli niebawem coś w rodzaju rady, której przewodnictwo objął delegat Komitetu Narodowego. W marcu ogłosili pod tytułem „Jedna walka i jeden dowódca" wspólną deklaracją zobowiązując sią do jedności działania i oświadczając, że walczą pod kierownictwem generała de Gaulle'a. W działalności różnych organizacji zapanował pewien ład. Co sią tyczy grup bojowych, to przygotowywano ich fuzją. Jednocześnie Moulin wspomagany przez nas utworzył przy swej delegaturze scentralizowane organy kierownictwa poszczególnych rodzajów służb. Tak na przykład „kierownictwo działań powietrznych i morskich" otrzymywało bezpośrednio od pułkownika Dewavrin instrukcje dotyczące ruchu samolotów i statków. Co miesiąc w księżycowe noce samoloty „Lysander" lub bombowce prowadzone przez pilotów, wyspecjalizowanych w tego rodzaju śmiałych wyprawach, jak Laurent i Livry-Level, lądowały w wyznaczonych miejscach. Ludzie, którzy za każdym razem ryzykowali życiem, zapewniali sygnalizacją, załadowanie i wyładowanie pasażerów i materiałów oraz osłoną. Cząsto zrzucano na spadochronie zasobniki, które należało potem zabrać z miejsca zrzutu, schować, a nastąpnie rozprowadzić ich zawartość. „Służbą radiową", której organizacją zapoczątkował Julitte, również kierował Moulin; przesyłała ona do Londynu i otrzymywała stamtąd co miesiąc setki, a w późniejszym okresie tysiące depesz, nieustannie przenosząc z miejsca na miejsce wykryte przez aparaty detekcyjne przeciwnika stacje nadawcze i w miarą możności uzupełniając ponoszone przy tym ciążkie straty. Moulin stworzył także „biuro informacji i prasy", które pod kierownictwem Georges Bidault informowało nas stale o nastrojach, zwłaszcza w środowiskach inteligenckich, o akcji socjalnej i o sprawach politycznych. Działające przy delegacie biuro studiów pod nazwa „Comité général des études", w którego skład wchodzili Bastid, Lacoste, de Menthon, Parodi, Teitgen, Courtin i Debré, opracowywało projekty na przyszłość. Bloch-Lainé kierował działem finansowym i przyjmował fundusze przekazywane z Londynu. W ten sposób Moulin mając w raku najważniejsze organy kierownictwa mógł realizować zamiary naszego rządu. Już w pierwszych miesiącach potwierdzali nam to świadkowie przybywający z Francji. Jednym z nich był Rémy. Powrócił on z Paryża pewnej nocy w lutym 1942 roku przywożąc całe pliki dokumentów dla poszczególnych działów Komitetu Narodowego, a dla mej żony doniczką z azalią zakupioną na ulicy Royale w Paryżu. Jego organizacja „Confrérie Notre-Dame" („Bractwo Notre-Dame") pracowała całą parą. Nie było na przykład takiego niemieckiego nawodnego okrątu, który by przybył lub opuścił Brest, Lorient, Nantes, Rochefort, La Rochelle lub Bordeaux, by Londyn nie był natychmiast o tym telegraficznie powiadomiony. Nie było umocnienia zbudowanego przez przeciwnika nad kanałem La Manche lub nad Atlantykiem, w szczególności w bazach floty podwodnej, którego miejsce i plan nie byłyby nam natychmiast znane. Rémy poza tym zorganizował systematyczną łączność bądź z innymi sieciami organizacji, bądź z ogniwami Ruchu Oporu w strefie okupowanej, bądź wreszcie z komunistami. Ci zresztą nawiązawszy z nim kontakt na krótko przed jego odjazdem prosili go, aby mi zakomunikował, iż są gotowi oddać się pod moje rozkazy i wysłać do Londynu swego pełnomocnika, który byłby tu stale do mej dyspozycji. W marcu Pineau, jeden z kierowników organizacji „Libération-Nord" i mąż zaufania związków zawodowych, przybył do nas, by przez trzy miesiące skutecznie z nami pracować. W kwietniu przybył Emmanuel d'Astier, pełen projektów i przewidywań, którego przed powrotem do Francji uważałem za wskazane skierować do Stanów Zjednoczonych, aby wyjaśnił tam na miejscu szereg spraw związanych z Ruchem Oporu. Następnie przybył do nas Brossolette, tryskający koncepcjami politycznymi, wznoszący się na najwyższe szczyty myśli politycznej, do głębi przejęty ogromem nieszczęścia, które spotkało Francję; spodziewał się on odrodzenia jedynie od „degaullizmu", podnosząc go do rangi doktryny. Był on potem w znacznej mierze inspiratorem naszych działań wewnętrznych we Francji. Później, gdy w toku wykonywania pewnego zadania wpadł w ręce wroga, sam zadał sobie śmierć w obawie, by poddany torturom nie okazał się zbyt słabym