Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- W ten sobotni wieczór popijałem właśnie drinka przy stoliku przed "Tawerną Alzacką" - opowiadał świadek - gdy renault 4 zatrzymał się przy banku i dwóch facetów podniosło pokrywę włazu do kanału. Nie zwracałem wtedy na nich specjalnej uwagi. Pomyślałem, że pewnie mają jakąś awarię; z którą muszą się szybko uporać... - A czy mógłby ich pan opisać? - Obaj byli ubrani w niebieskie kombinezony. To wszystko, co zauważyłem... Z początku też detektywi uznali, że wystarczy popytać wśród sklepikarzy, bo powinni przecież zapamiętać klienta, który w ostatnim czasie kupił jednorazowo prawie trzysta metrów elektrycznego kabla. Jednak dosyć szybko odkryli, że w rzeczywistości cały kabel składał się z kilku trzydziesto - czterdziesto metrowej długości odcinków, które połączono ze sobą. Policja, przyparta do muru, była zmuszona zwrócić się o pomoc do stręczycieli, prostytutek, handlarzy narkotyków i swoich donosicieli w kafejkach i barach na Starym Mieście. W tym wypadku jednak przeszkodziło im co innego: totalny nawał różnych informacji. Niemal każdy wypytywany miał coś do powiedzenia i wręcz przechwalał się, że maczał palce w tym skoku stulecia. Te pogłoski docierały i do uszu detektywów, jednak żadna z informacji nie była wiarygodna i trzeba by było poświęcić zbyt dużo czasu, aby je zweryfikować. Wszystko to sprawiło, iż policja znalazła się naprawdę w ślepej uliczce... Natomiast opinia publiczna cieszyła się wręcz z sukcesu złodziei, a tajemniczy mózg tej operacji stał się w jej oczach niemal bohaterem narodowym. Na marginesie warto dodać, iż swego czasu podobny oddźwięk miał brytyjski przypadek określany mianem "napadu stulecia". Mimo że wtedy na obrazie gangsterów pojawiła się plama, bo po tamtym skoku była ofiara śmiertelna: kolejarz, który zmarł na skutek ran odniesionych w wyniku brutalnego obchodzenia się z nim w czasie napadu. Jednak w akcji przeprowadzonej przez oddział "Szczurów Kanałowych" Żadnych ofiar w ludziach nie było. Policja zignorowała pogłoski, jakoby mózgiem całej akcji był jakiś Włoch. Wszelkie ich ruchy były tylko błądzeniem w ciemnościach i wszyscy dookoła wiedzieli o tym doskonale. Użyto nawet komputera, próbując na podstawie posiadanych informacji ustalić tożsamość pomysłodawcy skoku. Wprowadzono podstawowe dane o sposobie wykonania włamania do banku i wtedy komputer wypuścił listę najbardziej znanych kryminalistów, którzy w przeszłości dokonali podobnych przestępstw. Sprawdzono każdego z nich, jednak szybko okazało się, iż niektórzy byli w więzieniu, inni przebywali poza krajem, a pozostali mieli wiarygodne alibi na czas skoku. Siedem dni po włamaniu do banku Societe Generale zadzwonił anonimowy rozmówca. Tajemniczy głos męski oświadczył, iż jest w stanie przedstawić policji kompletną listę osób biorących udział w skoku pod jednym wszakże warunkiem: bank podwoi wartość nagrody. W banku aż zatrzęsło się na wieść o tym. Zaproponowano jednak milion franków za dostarczenie listy, a drugi milion za zwrot zagrabionego mienia. Pertraktacje trwały czas jakiś, ale w końcu nie przyniosły efektu. Tymczasem jednak anonimowy rozmówca przysłał listę inicjałów tych osób, w dowód swoich szczerych intencji. Na samej górze tej listy znalazły się inicjały: "A. S." * * * Rankiem dwudziestego lipca Patrick Gruau, w sklepiku mieszczącym się naprzeciw posterunku żandarmerii, kupił jak zwykle egzemplarz Nice - Matin. Na stronie tytułowej znajdował się nagłówek: NIEZWYKLE ŚMIAŁY SKOK NA NICEJSKI BANK! Gruau pognał natychmiast do biura i potrząsając gazetą wykrzyknął od progu: - To oni okradli Societe Generale w Nicei! Pierre Dufour, komendant posterunku, spojrzał na niego znad swojej maszyny do pisania. - Okradli? Kto? Jak? Dokonali napadu? - Nie, szefie. Chodzi o włamanie. Niech pan czyta tutaj... Gruau rozłożył gazetę na stole przed swoim zwierzchnikiem