Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ludzie tacy jak Bobby są wiecznie zajęci, natomiast ja mam znacznie więcej czasu. - Pani Cameron jest zbyt skromna, Spaulding. Stanowi niezwykle cenny składnik naszej małej społeczności. - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, panie ambasadorze... Uważasz więc, że nikt nie miał powodu podejrzewać, że w rzeczywistości szukasz mieszkania dla nowego attache? - W żadnym wypadku. Wszystko było załatwiane tak... jakby od niechcenia, jeśli wiesz, co mam na myśli. - A co z właścicielem budynku? - zapytał Dawid. - Nawet go nie widziałam. Większość tych domów stanowi własność zamożnych ludzi, mieszkających w Telmo lub Palermo. Wszystkie formalności są załatwiane za pośrednictwem agencji. Dawid odwrócił się do Granville'a. - Czy były do mnie jakieś telefony? Wiadomości? - Nie. W każdym razie o niczym takim nie wiem, a gdyby były, na pewno by mnie o tym poinformowano. Pana także, rzecz jasna. - Człowiek nazwiskiem Kendall... - Kendall? - przerwał mu ambasador. - Znam to nazwisko. Kendall... Tak, Kendall. - Przeglądał pośpiesznie leżące na jego biurku papiery, by wreszcie triumfalnie wydobyć jeden z nich. - Mam! Niejaki Walter Kendall przyleciał do Buenos Aires wczoraj w nocy, o dwudziestej drugiej trzydzieści. Zatrzymał się w AWearze, niedaleko parku Palermo. To dobry, stary hotel. - Nagle Granville przeniósł spojrzenie na Dawida. - Jest podobno specjalistą od ekonomii przemysłowej. To dosyć ogólne pojęcie, prawda? Czyżby on właśnie był tym bankierem, o którym wspominałem wczoraj? - Powiedzmy, że będzie działał równolegle ze mną. - Dawid nie ukrywał, że niechętnie porusza ten temat, ale czuł instynktownie, że Jean oczekuje od' niego choćby najbardziej ogólnikowego wyjaśnienia. - Moje podstawowe zadanie tutaj polega na działaniu w roli pośrednika między finansistami z Nowego Jorku i Londynu a bankami w Buenos... w BA. - Uśmiechnął się; miał nadzieję, że zrobił to przynajmniej w połowie tak szczerze jak Jean. - Mam na ten temat mieszane uczucia, bo nie potrafię nawet odróżnić aktywów od wierzytelności, ale Waszyngton zatwierdził moją kandydaturę. Pan ambasador najwyraźniej obawia się, że jednak jestem zbyt niedoświadczony. Spojrzał znacząco na Granville'a, przypominając mu, że było to absolutnie wszystko, co ktokolwiek oprócz nich dwóch mógł wiedzieć o jego zadaniu. Nazwisko Ericha Rhinemanna musiało pozostać w głębokim ukryciu. - Tak, rzeczywiście... Ale nie będziemy teraz o tym dyskutować. Wracając do wydarzeń wczorajszego wieczoru, co zamierza pan z tym zrobić? Moim zdaniem powinniśmy złożyć oficjalny protest w komendzie policji, chociaż nie należy się spodziewać, żeby to cokolwiek dało. Dawid zastanawiał się przez chwilę, rozważając zalety i wady propozycji Granville'a. - Czy zajmie się tym prasa? - zapytał. - Jeżeli nawet, to w bardzo niewielkim zakresie - odparła Jean. - Dyplomaci mają zwykle sporo pieniędzy - wyjaśnił Granville. - Zdarzały się już tego rodzaju historie. Na pewno uznają to za usiłowanie rabunku. Zresztą, może będą mieli rację. - GOU nie lubi tego rodzaju informacji. To się kłóci z ich obrazem rzeczywistości, a cała prasa jest kontrolowana przez pułkowników. - Jean myślała na głos, nie spuszczając oczu z twarzy Dawida. - Na pewno to wyciszą. - Ale jeśli nie zgłosimy skargi na policję, to przyznamy tym samym, że podejrzewamy coś innego niż zwykły napad - odparł Spaulding. - Na to nie jestem przygotowany. - W takim razie zgłaszamy skargę, a pan podyktuje raport o tym zdarzeniu i podpisze go, dobrze? - Najwyraźniej Granville chciał już zakończyć spotkanie. - Jeśli mam być szczery, Spaulding, to wydaje mi się, że to jednak była próba napadu na nowo przybyłego, zamożnego Amerykanina. Słyszałem, że taksówkarze rozwożący ludzi z lotniska utworzyli cały gang. Wydaje się, że extranjeros byliby dla nich najbardziej odpowiednimi współpracownikami. Dawid uniósł się z miejsca i z zadowoleniem stwierdził, że Jean uczyniła to samo. - Zgadzam się z pańską opinią, panie ambasadorze. Po latach, które spędziłem w Lizbonie, stałem się trochę... przewrażliwiony. Postaram się dostosować. - Mam nadzieję. Proszę nie zapomnieć o raporcie. - Tak jest, sir. - Przyślę ci sekretarkę znającą angielski - zaofiarowała się Jean. - Nie trzeba. Mogę dyktować po hiszpańsku. - Zapomniałam - uśmiechnęła się. - Bobby słusznie zauważył, że przysłali nam naprawdę bystrego faceta. Dawid przypuszczał, że wszystko zaczęło się od tego pierwszego, wspólnego lunchu. Ona co prawda twierdziła, że wcześniej, wtedy, kiedy domyślił się, że BA oznacza stan Montevideo, ale nie wierzył jej. To nie miało żadnego sensu. Miało natomiast sens to, co obydwoje wyczuli bez najmniejszej potrzeby mówienia o tym; że będąc z sobą czują się całkowicie odprężeni i zrelaksowani. Tylko to, nic więcej. Było im bardzo wygodnie, bo milczenie nigdy nie zamieniało się w niezręczną ciszę, a śmiech, kiedy się pojawiał, był naturalny i stanowił ich wspólną, autentyczną potrzebę, a nie wymuszoną reakcję. Obydwoje uważali to za coś wspaniałego, tym bardziej że żadne ani tego nie oczekiwało, ani do tego nie dążyło. Zarówno on, jak i ona mieli dość powodów, żeby unikać wszelkich związków, które nie byłyby powierzchowne i przejściowe; dla niego ważne było tylko to, żeby przeżyć i w nowym miejscu zacząć wszystko od nowa, bez jakichkolwiek obciążeń emocjonalnych. Poza tym zdawał sobie sprawę, że ona wciąż jeszcze opłakuje innego mężczyznę i z pewnością ostateczne zerwanie z tamtymi wspomnieniami musiałoby się dla niej wiązać z ogromnym cierpieniem. Ona sama powiedziała mu dlaczego. Jej mąż w niczym nie przypominał szaleńczo odważnych pilotów myśliwców, których wizerunki tak często preparowano na użytek szerokiej publiczności. Odczuwał wielki strach - nie o siebie, ale przed odbieraniem życia innym. Gdyby nie potępienie, które, jak doskonale wiedział, skierowałoby się przede wszystkim przeciwko żonie i rodzinie mieszkającej w stanie Maryland, z pewnością starałby się o zwolnienie ze służby z powodów religijnych. Możliwe jednak, że nie miał dość odwagi, by głośno przyznać się do swoich poglądów. Dlaczego w takim razie został pilotem? Latał niemal od dziecka, więc wydawało mu się to zupełnie naturalne, a poza tym nie tracił nadziei, że prędzej czy później przeniosą go na jakieś lotnisko w Stanach w roli instruktora. Nie interesowało go prawo wojskowe, zbyt wielu jego kolegów bowiem dało się na to nabrać, w wyniku czego znaleźli się ostatecznie w piechocie albo na pokładach okrętów wojennych. Armia nie potrzebowała prawników, tylko pilotów