Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To natura jest natchnieniem totalitaryzmu, gdy wykreśla nieudane egzemplarze – brudnopisy? – swej „twórczości” ( Szkielet jaszczura), gdy godzi się na śmiertelnie niebezpieczne błędy własnej sztuki (czasami, powiada poetka, „instynkt też się myli”, Przylot). „A prawdziwie ludzkie?” Nie ma w sobie takiej determinacji. Owszem, i ono staje się nieraz nieludzkie, potworne ( Obóz głodowy pod Jasłem), ale najpotworniejsze bywa w końcu osądzane, podlega sumieniu. (Podlega także literaturze, jej wyrokom.) Co istotne: „w naturze” to dla Szymborskiej znaczy nie tylko w imperium mikrobów, przędziorków czy nietoperzy; „w naturze” to znaczy również w n a s – cielesnych, w naszych genach, w mikrokosmosie fizjologii, w przemianie materii; także w snach („Sny moje – nawet one nie są, jak należałoby, ludne”); więc i w rozmaitych fanaberiach oraz zanikach pamięci... Odnotujmy konsekwencje p o e t y c k i e tej postawy. Oto Szymborska w wielu wierszach tak steruje biegiem myśli, by czytelnik mógł zdemaskować wtórność kultury; by zrozumiał, iż systemy komunikacji międzyludzkiej są raczej mało pomysłowym naśladowaniem przyrody, zgoła amatorską próbą odwzorowania wszechpotężnej Ewolucji (byłby to osobliwy aspekt teorii mimesis). Lecz zależności owe ulegają odwróceniu. Jeżeli w sztucznym świecie kultury odzywają się żywioły biologii, to i w naszym zmaganiu z żywiołami mogą się odezwać głosy pochodzące ze sztucznego świata człowieka. W rezultacie jedną z cech znamiennych twórczości Wisławy Szymborskiej – z uporem i z pięknymi wynikami ponawianą – staje się próba sądu nad naturą. Sądu, sporu, sprzeciwu, dyskusji. Tudzież – w obronie przed monotonią – przekomarzania się, ironicznego flirtu. Czy z Ewolucją można się spierać? Szymborska dowodzi, że tak: i to właśnie w poezji. Poezja po to jest – może tylko poezja? – by człowiek miał szansę sądu nad wszechmocą materii żywej i martwej. (Lub inaczej: ilekroć człowiek zdobywa tę szansę, tylekroć staje się poetą, wchodzi w jego rolę.) „Ocena” poczynań natury wypada tu zazwyczaj obosiecznie, ironie są dwukierunkowe, lustrzane; na przykład w wierszu Tomasz Mann podrwiwa się z zapobiegliwej przyrody, która żadnych kłopotów „mieć nie chce i nie ma”, i jednocześnie drwi się z mitologii, która rozmnażając swe twory i potwory – obnaża plagiatowy charakter naszej hardej imaginacji: Drogie syreny, tak musiało być, kochane fauny, wielmożne anioły, ewolucja stanowczo wyparła się was. Tak docieramy do drugiej ważnej cechy poezji Szymborskiej: do pracy wyobraźni. Imaginatywny dar ludzkiego umysłu to fenomen intrygujący od dawna autorkę Wołania do Yeti. Nie ma tu frenetycznej apologii: wyobraźni się nie dowierza (analogicznie w innych nurtach liryki dzisiejszej nie dowierza się słowu): wszak wyobraźnia – obok pamięci czy instynktu – należy do natury. Nie zawsze bywa siłą stwarzającą; poetka pokazuje, jak wyobraźnia artystyczna umie niszczyć, jak na przykład jej imaginacja poetycka raz po raz przemienia się w cmentarzysko, wygląda niby obóz zagłady widzianego świata, gdy – 73 wyjawia tylko pierwsze z brzegu twarze, tymczasem reszta w prześlepienie idzie, w niepomyślenie, w nieodżałowanie. (Wielka liczba) A przecież ta niedoskonała i „prześlepiająca” świat siła psyche to w twórczości lirycznej Szymborskiej jakże olśniewająco sprawny instrument kunsztu! Nie tylko kunsztu: etyki. Szczególny sposób gry wyobraźnią wynika w jej poezji z naszkicowanej tu teorii bytu; wyobraźnia broni nas przed agresją nicości, pozwala przeciwstawić się wyrokom materii – żywej i martwej – skazującym ogromy istnień na zagładę. Rzec by można – mową publicystyki dzisiejszej – iż poezja Szymborskiej to poezja osobliwie „roszczeniowa”, l i r y k a r e w i n d y - k a c j i . Rekonstruując scenariusz tej gry trzeba pamiętać, iż naruszamy w ten sposób wolę twórcy, działamy na przekór oczekiwaniom autorki, która swoje scenariusze różnicuje, myli tropy, wymyka się schematom – i „łowcom” schematów. (Prawdopodobnie dlatego unika autokomentarzy; manifest teoretyczny byłby pułapką, mechanizmem generującym schemat.) Poetka najusilniej dba o to, by czytelnik miał pewność, że w jej wierszach (jak w życiu) „nic dwa razy się nie zdarza”. Czytelnik idealny, pożądany, to w poezji Szymborskiej czytelnik interpretujący pojedyncze wiersze – przeżywający je jak odrębne rzeczywistości artystyczne, a nawet – odrębne „poezje”, coraz to inne „literatury” (rządzące się autonomicznymi i wciąż od nowa ustanawianymi zasadami). Interesujący nas scenariusz „liryki rewindykacyjnej” dałby się opisać tak: najpierw natrafiamy (wraz z poetką) na osobliwe znalezisko (archeologiczne czy antykwaryczne), które stanowi ślad czegoś, co bez wątpienia istniało (gdzieś, kiedyś), ale nie ocalało w pamięci kultury – w „najżadniejszej”77 postaci. Przepadło. I od razu wkracza wyobraźnia. Artystyczne zadanie: z o b a c z y ć następstwa b r a k u . Rozegrać dramat nieobecności (tragedię niebytu). Barwnie, gdy trzeba – z przebłyskiem sensacji, opowiedzieć o tym, c o d a l e j , co się dzieje z odpadami historii i wyrzutkami konwencji, jak się zachowują dźwięki przemienione w ciszę, emocje wpędzone w pustkę; jak sobie radzą „wygnanki stylu”, które nagle znalazły się poza rzeczywistością, po „drugiej stronie płótna” ( Kobiety Rubensa). Poezja przemienia się w baśń. Stąd jest już blisko do – komentowanej przez Jerzego Kwiatkowskiego – wizji nicości, która nie jest próżnią, ba: nie może być próżnią, skoro znalazły się w niej wszystkie byty skreślone ze świata