Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Takie wspaniałości mogły wzruszyć nawet barbarzyńcę. Chlodwig został oczarowany*. – Jakaż piękna religia! – zakrzyknął. Niestety, w kilka dni później mały Ingomir zachorował i zmarł. Cierpliwe dzieło królowej chwiało się w posadach. – Gdyby dziecię poświęcone zostało moim bogom – wrzał złością król – żyłoby, ale skoro ochrzczono je w imię twego Boga, przeżyć nie mogło*. Klotylda nie zmieszała się: – Wdzięczna jestem Stwórcy Wszechrzeczy – rzekła – że nie uznał mnie niegodną, by przyjąć do swego królestwa dziecię zrodzone z mego łona; wiem, że dzieci, które Bóg powołuje w zaświaty, gdy są one jeszcze w albach (ubrane w biel), karmią się Jego widokiem. Chlodwigowi zabito ćwieka. Coś takiego przez myśl by mu nie przeszło. Święta rezygnacja przepełniła go takim podziwem, że jeszcze bardziej pokochał piękną Klotyldę i zapragnął dać jej natychmiast dowód tego uczucia. Skutek jego zabiegów nie dał na siebie długo czekać: królowa powiła wkrótce małego Merowinga, którego nazwano Chlodomirem. Urodziny te wprawiły Chlodwiga w dobry humor. Klotylda skorzystała z okazji, aby napomknąć, że byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby przystał na chrzest dziecka. Król ponownie uległ namowom drogiej małżonki. Ceremonia odbyła się, przenosząc wspaniałością chrzest pierworodnego. Nazajutrz jednak Chlodomir również zachorował. Chlodwig zaczynał mieć już tego dość. – Temu dziecku przytrafić się może tylko to, co przydarzyło się jego bratu – rzekł z goryczy. – Ochrzczony w imię twego Chrystusa, musi wkrótce umrzeć. Biedna Klotylda z trudem skrywała niepokój. Pobiegła do kościoła, zamknęła się w nim i przez dwa dni modliła się tak bardzo – powiada Grzegorz z Tours – że wyprosiła uzdrowienie chłopca*. Czas był po temu! Chlodwig postanowić nie nawracać się już na tak niebezpieczną wiarę. Klotylda, nie wątpimy w to, umiała szybko przywracać mu lepszy nastrój... * * * Król jednakże nadal nie dawał się ochrzcić. Prawdą jest, że miał na razie inne zajęcia. Plemiona germańskie, zawsze bardzo niespokojne, bezustannie zagrażały przekroczeniem Renu i osiedleniem się w Galii. Któregoś dnia dowiedziano się, że Alamanowie, lud zuchwałych rabusiów, najechali równinę Alzacji, Nie dając im czasu na zapuszczenie się w głąb terytorium, Chlodwig wyszedł na spotkanie ze wszystkimi swoimi Frankami i powstrzymał ich, nie pod Tolbiakiem (Zulpich) koło Kolonii – tak jak od dawien dawna sądzono i jak dotąd jeszcze powtarza to większość podręczników historii – lecz niedaleko Strassburga, w miejscu, które nie zostało ustalone. Legenda głosi, że podczas tej bitwy Chlodwig, widząc, iż przewaga chyli się na stronę przeciwnika, wpadł na pomysł pomodlenia się do „Boga Klotyldy”. Wkrótce Alamanowie rozpierzchli się w nieładzie, a król frankoński postanowił dać się ochrzcić w podzięce Panu Chrystusowi... Historycy nowożytni odrzucają tę tezę i nie zwycięstwu nad Alamanami przypisują rolę decydującą w nawróceniu się Chlodwiga, lecz miłości króla Franków do Klotyldy. * * * Pobiwszy Germanów, Chlodwig powrócił do żony, w której znów odnalazł płomienny zapał i wspaniałe powaby. Klotylda odznaczała się wytrwałością. Między jednym a drugim pocałunkiem prawiła mu wciąż o duszy, więc pewnego dnia król przyzwolił wreszcie, by Święty Remigiusz wprowadził go w tajniki wiary chrześcijańskiej. Pobożny biskup udzielił mu kilku, jeszcze dość pobieżnych, lekcji katechizmu i w Dzień Narodzenia Pańskiego 496 r. Chlodwig został ochrzczony w Reims w obecności ciżby ludzi przybyłych ze wszech stron Galii. Po tym, jak „dumny Sykamber” schylił już był czoła przed biskupem, trzy tysiące wojów na jego rozkaz do chrztu takoż stanęło. Manewr wielkiej zręczności, albowiem Frankowie, przyjmując wiarę władcy, jak ongiś pozostali z nim związani... To nawrócenie z miłości miało wyjątkowo ważkie konsekwencje polityczne