Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Jakiego rodzaju nowotwór tak szybko niszczy ludzki organizm i nie ma przeciw niemu żadnych środków? - kontynuował naukowiec. Przedstawił slajd, na którym zestawiono leczenie pierwszych dziesięciu przypadków. Lista była długa: obejmowała antybiotyki oraz radioterapię, chemioterapię, interferon i hiperimmunizowane osocze. Wszystkie preparaty okazały się nieskuteczne. Choroba rozwijała się niepowstrzymanie i w ciągu tygodnia do dziesięciu dni od pojawienia się pierwszych objawów prowadziła do śmiertelnego zejścia. Nie narodzone dzieci ginęły wkrótce po zachorowaniu matki, zanim można było podjąć próbę ich uratowania. Wyniki sekcji można było praktycznie przepisywać przez kalkę. Guzy nigdy nie występowały w obumarłych płodach. Miękkie, żółtawo-szare masy znajdowano w całym organizmie zmarłej pacjentki. Po otworzeniu jam ciała czuło się zapach, powszechnie określany jako kwietny. Epidemiolog wyjął z teczki pusty szklany słoik o pojemności około pół litra. - Zdołaliśmy zebrać w naczyniu esencję tego zapachu - powiedział. - Państwo w dalszych rzędach powinni pewnie podejść bliżej, nim go otworzę. Wśród publiczności rozeszły się szemrania i pokasływanie. Paru ludzi ruszyło w stronę wyjścia. Patolog uśmiechnął się, usatysfakcjonowany wynikiem swojego żartu. Na pewno w auli nikt już nie spał. - Domyślałem się, że doznacie państwo wstrząsu - kontynuował. -Nie, nie otworzę pojemnika, chyba że po zakończeniu mojego wystąpienia, jeżeli będą chętni. Zawartość jest jednak całkowicie nieszkodliwa. Poddaliśmy ją analizie za pomocą spektrofotometrii gazowej. Okazało się, że składa się z rozmaitych węglowodorów aromatycznych oraz innych związków organicznych, przypominających ambrę i olejek piżmowy. Mieszanina składników nigdy nie jest identyczna, lecz zawsze wydziela zdecydowanie kwietny 38 zapach. Jeśli się nie pomyliliśmy, jest całkowicie nietoksyczna. Gdyby było inaczej, ci z państwa, którzy już ją wąchali, nie żyliby lub byliby ciężko chorzy. Na zakończenie patolog pokazał slajdy, przedstawiające preparaty mikroskopowe. Siedzący w zaciemnionej sali Hank Cho stwierdził, że wyglądają identycznie jak szkiełka, które oglądał z Eriksonem i Mohammedem. Ostatnich kilka przezroczy zawierało obrazy z mikroskopu elektronowego. Ultrastruktura komórkowa przypominała ogólnie nowotwory złośliwe, nie była jednak identyczna z żadną z ich znanych odmian. - Wiemy więc wiele, a jednocześnie nic - stwierdził patolog. - Znamy objawy i cechy charakterystyczne choroby. Nie wiemy jednak nic o jej przyczynie ani epidemiologii. Nie orientujemy się, gdzie, kiedy i jak dana osoba na nią zapada. Obecna liczba przypadków jest zapewne zaniżona. Nas w Atlancie najbardziej niepokoi fakt, iż liczba zgłoszonych przypadków rośnie w postępie geometrycznym. Zakładając, że nic sienie zmieni w tempie zapadalności, do końca roku nastąpi kilkaset zgonów. Panie i panowie, mamy naprawdę do czynienia z publicznym problemem zdrowotnym na wielką skalę. Wśród zebranych rozległy się szepty i wymieniane półgłosem uwagi. Nadeszła pora na zadawanie pytań - w istocie cykl słownych spekulacji każdego z przedstawiających swoją opinię uczestników spotkania. Niektórzy wyrażali nadzieję, że medycyna poradzi sobie z tym problemem, inni dawali wyraz swojemu dogłębnemu przerażeniu. Jedyne sensowane pytanie zadał Sam Wolfe. Poprosił o powtórne pokazanie ostatniego obrazu spod mikroskopu elektronowego. Ściemniono światła, a doktor Wolfe dostał pióro świetlne. Wskazał nim kąt przezrocza. - Moje pytanie może zabrzmieć idiotycznie, ale jestem w głębi serca bo-tanikiem-amatorem. Niedawno w „Journal of Investigative Biology" opisano niezwykłe infestacje grzybicze u rzadkiej odmiany tropikalnych orchidei On-cidium. Ta struktura mikrotubuli... - wskazał ją na slajdzie - ...wygląda dokładnie tak samo, jak powiększony przekrój struktury grzyba. - Interesujące stwierdzenie. - Patolog popatrzył na Wolfe'a z zaciekawieniem. - Dał pan dowód dużej przenikliwości