Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tracimy pamięć, mamy zimne nogi, bolące, czasem pękające pięty, odciski na nogach, źle się czujemy, bolą nas ramiona. Wiadomo, zaczyna się odwapnienie kości. Kark boli, gdy kręcimy głową - chrupie i trzeszczy. Wszystko zaczyna się psuć... Konieczny jest wapń - bez niego nie da się żyć. Jednak nie wszystkie organizmy przyjmują mleko w normalny sposób. Bywają dolegliwości, w których może ono zaszkodzić, np. chorym na trzustkę. Trzustka nie znosi słodkiego mleka i wtedy trzeba pić kwaśne, a najlepiej - kefir, o którym już była mowa. Kefir to nietypowe mleko. Nazywa się tak od nazwiska francuskiego uczonego, który był w Tybecie w XIX wieku i tam u Mongołów podpatrzył, jak zeskrobywali ze ściany jaskini dziwny śluz, dodawali go do mleka, które szybko się zsiadało i miało specyficzny smak. Zauważył, że po tym mleku świetnie czuje się jego przewód pokarmowy. Wrócił do Francji - zbadał przywiezioną substancję pod mikroskopem i okazało się, że jest to rodzaj grzyba skalnego. Grzybki Kefira zakwaszając mleko, polują na bakterie. A ponieważ odżywiają się bakteriami gnilnymi, oczyszczają mleko z wszelkich brudów. Poza tym wytwarzają mlekowy kwas chemiczny odwrotnie złożony, który z naszych organizmów nawet trupi jad rakowy usuwa. Jeżeli ktoś choruje na raka i pije 3 razy dziennie po pełnej szklance kefiru, to ma o połowę toksyn rakowych mniej w swoim krwiobiegu. Grzybki Kefira robią w naszym żołądku, w kiszkach, to co robiły w garnku mleka - polują na bakterie. Wymordują je tak dokładnie, że nie pozostanie ani jedno szkodliwe paskudztwo. Dlatego w każdym domu powinien być osobny garnek do zakwaszania kefiru. Wczorajszym kefirem - jutrzejszy. Oto, jak go szykujemy: Litr mleka trzeba gotować na wolnym ogniu pół godziny, żeby trochę odparowało, postawić do ostudzenia w ciemnym garnku. Do chłodnego mleka wlać szklankę kefiru, przykryć pokrywką, postawić w ciepłym miejscu i na drugi dzień kefir gotowy. Można popijać nim kaszę gryczaną ze skwarkami i nie ma żadnego problemu trawiennego. Można przy okazji sprawdzić stopień zanieczyszczenia chemicznego mleka. Grzybki kefiru nie rozwiną się w środowisku "zabrudzonym" chemią. Po prostu, mleko zburzy się i ucieknie z garnka. Następnie narrator zastrzegając, że powie coś niepopularnego stwierdza, iż jajka są lekarstwem przeciw miażdżycy. Można zjadać nawet kilka dziennie i obniżyć nimi poziom cholesterolu. Ale pamiętajmy - jeśli tylko do jajek dodamy łyżeczkę cukru, na przykład w osłodzonej herbacie - poziom ten momentalnie rośnie. Białko proste w jajkach daje człowiekowi ogromne siły, a żółtko zawiera wszystkie mikroelementy, biopierwiastki i witaminy. Nie ma nic lepszego dla odżywienia organizmu jak żółtko, bo w nim jest wszystko to, czego potrzebuje do życia i wzrostu rozwijające się kurczątko. Jajko zawiera w sobie drogocenną substancję - lecytynę - zapobiegającą miażdżycy. Ale nie można go łączyć z tłuszczami nasyconymi (na przykład - smażyć na maśle) i dodawać cukru. Młodych osób może ten rygor nie dotyczyć. Ale już po trzydziestce trzeba się chronić przed cholesterolem. Zresztą ostatnio zdarza się, że dzieci 11-letnie mają miażdżycę i to zaawansowaną, z cholesterolem powyżej 300 mg%. To jest dopiero tragedia. Miażdżyca w dzieciństwie czy wieku młodzieńczym stanowi efekt przekarmienia rosołkami, cukierkami i przechemizowaną żywnością. "...W naszym jadłospisie poczesne miejsce zajmują ziemniaki - czytamy dalej w streszczeniu wykładu. Autor zauważa, że powinniśmy więcej o nich wiedzieć i lepiej je przyrządzać. Na przykład, czy potrafimy właściwie obierać ziemniaki, albo przygotować ciasto na placki? Ziemniaki - są błogosławieństwem dla nas w Europie, ale nie należy przesadzać serwując je rano, wieczór i w południe. Gdybyśmy ziemniaki przyrządzali tak, jak Żydówki - byłoby z nich 10 pożytków więcej. Nie wiadomo, skąd Mojżesz przed wiekami wiedział, że to, co rośnie w ziemi, choć nieczyste, jest bardzo bogate w życiodajne siły. Nakazał, by wszystko to przed przygotowaniem było dokładnie wyszorowane i wymyte. Choćby Żydówka była najbrudniejsza, nigdy nie będzie obierała ziemniaków tak, jak Polka, która przyniesie z piwnicy brudne, zapaskudzone przez błoto, ślimaki, myszy, koty bulwy i obiera je bardzo grubo, wyrzucając z łupinami drogocenne składniki żywieniowe i utytłane myje po kilka razy, niektóre miejsca dociera, bo jeszcze są brudne. A przecież ziemniak jest bardzo porowaty, prawie jak gąbka, wchłania brudną wodę, a przy okazji wypłukuje się z niego dużo cennych składników. Na dodatek, po ugotowaniu wylewa się drogocenny wywar do zlewu, a bezwartościową skrobię utłucze, niekiedy doda się trochę śmietany i podaje na stół. Żydówka, jak przyniesie z piwnicy ziemniaki, to najpierw je porządnie wyszczotkuje, wymyje pod bieżącą wodą, a jak jej nie ma - to trzy razy wymyje w nowej wodzie i te czyściutkie ziemniaki obiera tak cieniutko, że skórka jest przezroczysta. Okazuje się, że tuż pod nią są całe pokłady potasu, sodu, magnezu, kobaltu, żelaza, tych najcięższych biopierwiastków, których nam ciągle brakuje. Po obraniu przepłukuje, wrzuci do czystego "koszernego" garnka, tylko do ziemniaków przeznaczonego, zapełnia go do połowy. Ile osób w domu, tyle główek cebuli przekroi na 4 i włoży na wierzch, wsypie ździebełeczko kminku, doda dużą łyżkę masła, wleje 2 szklanki mleka, doleje wrzącej wody. Bo u Żydówki jest jeszcze specjalny garnek na wodę. Nigdy brudną, "niekoszerną" wodą nie zaleje żadnej potrawy. Duży garnek stoi na kuchni i bez przerwy gotuje się w nim woda. Wszystko, co niepotrzebne wyparowuje z niej, żelazo i różne paskudztwa z rur osiadają na ściankach, woda staje się miękka i czysta. Zalewa nią ziemniaki, też tylko do połowy garnka, bo druga połowa musi być pary. Nie soli. Przykrywa pokrywką i na dobrym ogniu prędko gotuje. Stwierdzi, że miękkie, posoli, chwileczkę jeszcze pogotuje