Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Idę już, Katonie - dodała i szybkim krokiem wróciła do domu. Debby pół godziny później zastała Małgosię klęczącą pod oknem z twarzą wilgotną od łez. - Co to jest? Co się stało? - spytała energicznie ciotka, stawiając świecę na stole. - Rozkoszni goście nareszcie zabierają się do odjazdu, przyszłam więC zobaczyć, co się dzieje z naszym więźniem. Któż ci znowu dokuczył? - O! Ciociu Debby! Mam takie ciężkie zmartwienie - westchnęło dziewczę. - Poradź mi, co mam robić. Ciotka usiadła i wysłuchała całej historii z twarzą, na której występowały rumieńce oburzenia. - Że też Bóg pozwala żyć podobnym ludziom na świecie - rzekła, nie mogąc się pohamować. - Ten Rogers nie zasługuje na nic lepszego jak na stryczek, a jednak trzyma cię w swoich rękach. Poczekaj, mam w głowie plan. Tego niegodziwca musimy wysłać do kuzyna Samuela, tam będzie bezpieczny. Nie płacz, Daisy! Ja temu zaradzę. - W jaki sposób? - Dla odwrócenia podejrzeń ty, ja i Pozy musimy mu towarzyszyć. Przebierzemy go po kwakiersku, a Jim powiezie nas bryczką. - Cóż przez ten czas stanie się z kapitanem? - Mów ciszej! Ściany mają uszy. Zostawię go pod opieką Katona. Nic złego mu się chyba nie stanie, kiedy przetrwał szczęśliwie dzisiejsze niebezpieczeństwo. Myślałam, że nie usiedzę w miejscu, jak ten drab rozpowiadał przy stole o wieszaniu. Musimy wyjechać jutro skoro świt, Daisy, bo mamy trzynaście mil przed sobą. Idę już, bo trzeba wydostać kwakierski ubiór. Wyszła zwykłym, spiesznym krokiem, ale po chwili zawróciła z korytarza. - Idź, proszę, zastukaj do drzwi kapitana i zapytaj, jak się ma. A pożegnaj go ode mnie, bo jutro musimy wyruszyć przed szóstą rano. Zanieś mu też jajko ubite z cukrem i arakiem i namów go, aby wypił, zanim się położy spać. Małgosia otarła oczy, ochłodziła twarz wodą kolońską i udała się przez sypialnię Debby do kapitana Rexa. - Swój - szepnęła, stukając do drzwi, u których szybko usunięto rygiel. - Siedzę w ciemności - rzekł więzień, uśmiechając się do wchodzącej. - Czy już mogę wyjść z ukrycia, czy też muszę nadal udawać chorego? - Ostrożnie - odparła dziewczyna - nie odjechali jeszcze. Debby prosi pana, abyś to wypił - dodała, podając mu filiżankę. - To wszystko? - Tak, panie. Ciotka, Pozy i ja wyjeżdżamy jutro rano w bardzo ważnej sprawie. Wrócimy w ciągu doby. Kato tymczasem będzie się panem opiekował. Mamy jeszcze drugiego więźnia na plantacji i musimy go stąd czym prędzej usunąć. - Czy nie mógłbym ja paniom towarzyszyć? Potrząsnęła głową przecząco. - Zdaje mi się, że nie. Teraz nie zagraża tu panu nic złego. Do widzenia! Niech nam pan życzy szczęśliwej podróży. - A przede wszystkim szczęśliwego powrotu - odparł, biorąc przyjaznym ruchem jej białą rączkę i myśląc o drobnej, dziecinnej dłoni małej Małgosi. - Daisy, gdy pani wróci, powiem pani coś, czy pani mi pozwoli? Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Dlaczego nie? Rozumie się! A teraz żegnam pana. Ciotka Debby nie byłaby zadowolona, gdyby słyszała przyciszoną rozmowę, jaką Dora wiodła z młodym Peytonem na stopniach werandy. - Harry - mówiła Dora, kładąc rękę na jego ramieniu - podejrzewam, że mieszkania naszych Murzynów nie są wolne od podejrzeń w tych wojennych czasach. - Jak to? - spytał Harry zdziwiony. - Czyżby przechowywali u siebie jakichś zbiegów z armii federalnej? - Nie wiem, ale Katon i Jim zachowują się dziwnie. Przyszło mi więc na myśl, że jeśli się kapitanowi Hayes nie powiodło gdzie indziej, to może tu... Przerwała w pół słowa, bo wyrazy uwięzły jej w gardle. Serce wyrzucało jej niegodziwość, jaką popełniła. Gdy znalazła się w swoim pokoju, byłaby wiele dała za to, aby cofnąć czyn, który zaciążyć miał na jej sumieniu. Ale było już za późno. Rozdział XXI - Czyś bardzo zajęty, Jakubie? Ten pan mówi, że ma do ciebie bardzo pilny interes - mówiła Rachela, podając bratu bilet wizytowy. - Pan Percy Clive - czytał sędzia, spoglądając na kartę