Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Śmiała się. W ogóle panna Barry śmiała się prawie zawsze ze wszystkiego, co mówiłam, nawet gdy mówiłam bardzo poważnie. Nie byłam wcale rada z tego, Marylu, bo nie starałam się być śmieszną. Bądź co bądź, jest to niezwykle gościnna dama i przyjmowała nas po królewsku. W piątek nadeszła godzina wyjazdu i pan Barry przyjechał po dziewczynki. — Mam nadzieję, żeście się dobrze bawiły — rzekła panna Barry żegnając się z nimi. — Niewątpliwie — odpowiedziała Diana. — A ty, Aniu? — Cieszyłam się każdą chwilą tu spędzoną! — zawołała Ania, serdecznie zarzucając ręce na szyję panny Barry i całując jej pomarszczone policzki. Diana nie odważyłaby się nigdy uczynić czegoś podobnego i przeraziła się nawet śmiałością koleżanki. Lecz panna. Barry była temu najwidoczniej rada i pozostała na werandzie, do-póki powozik nie zniknął jej z oczu. Po czym z westchnieniem powróciła do swego obszernego mieszkania, które, pozbawione tych świeżych, wesołych dziewcząt, wydało jej się teraz puste i smutne. Panna Barry była to, prawdę powiedziawszy, egoistycznie nastawiona stara dama, zawsze zajęta jedynie sobą. Inni zajmowali ją tylko o tyle, o ile byli jej potrzebni lub bawili ją. Ania bawiła ją serdecznie i dlatego stara panna lubiła ją. Lecz oto panna Barry doszła do przekonania, że mniej ujął ją osobisty sposób wyrażania się Ani niż jej świeży zachwyt, bezpośredniość jej wzruszeń, jej uprzejme zachowanie i słodycz jej ust i oczu. — Kiedy usłyszałam, że Maryla Cuthbert przyjęła na wychowanie sierotę z przytułku, nazwałam ją w myśli starą wariatką — rzekła do siebie — lecz teraz widzę, że wcale nie postąpiła niemądrze. Gdybym ja miała w domu dziecko podobne do Ani, byłabym bez wątpienia lepsza i szczęśliwsza, niż jestem. Dziewczętom jazda powrotna wydała się równie miła jak poprzednia do miasta... milsza nawet, gdyż doznawały rozkosznego uczucia, że u celu podróży czeka je dom rodzinny. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy przejechali Białe Piaski i dostali się na wybrzeże. W dali na. szafranowożółtych obłokach rysowały się ciemne wzgórza Avonlea. Poza jadącymi wielki księżyc wyłaniał się z wód morza, które w jego świetle wyglądało coraz bardziej promienne i lśniące. Każda najmniejsza zatoka wzdłuż wijącego się wybrzeża stawała się 262 263 istnym cudem drżących, rozkołysanych pian, a fale z przytłumionym hukiem rozbijały się o skały nadbrzeżne; słony zapach morza przesycał chłodne, surowe powietrze. — Ach, jakże cudnie jest żyć i powracać do domu! — westchnęła Ania. Gdy minęli most na stawie pod Zielonym Wzgórzem, powitało ich przyjemnym migotaniem światło z kuchni Cuthbertów, a przez otwarte drzwi buchnął płomień z komina, rzucając ciepły, czerwony żar w chłodną noc jesienną. Ania wesoło wbiegła na wzgórze i wpadła do kuchni, gdzie gorąca wieczerza czekała na stole. — Wróciłaś wreszcie! — zawołała Maryla odkładając swą robotę. — Tak — zawołała Ania radośnie — jakże rozkosznie jest powracać do domu!... Mogłabym ściskać i całować wszystko, nawet ten zegar. Cóż to, Marylu, pieczony kurczak? Nie sądzę, aby był dla mnie przygotowany! — Owszem, dla ciebie, Aniu — odpowiedziała Maryla. — Wyobrażałam sobie, jak bardzo będziesz głodna po tak długiej drodze, i chciałam, żebyś zjadła coś smacznego. Zasiądziemy do wieczerzy, gdy tylko Mateusz nadejdzie. Muszę przyznać, iż cieszę się, żeś już powróciła. Straszna tu była pustka bez ciebie. Nie pamiętam równie długich czterech dni. Po wieczerzy Ania zasiadła przed kominkiem pomiędzy Mateuszem a Marylą i opowiadała im szczegółowo o swej podróży do miasta i o tym wszystkim, co tam widziała i czego doświadczyła. — Przeżyłam śliczne chwile — zakończyła zachwycona — i czuje, że stanowić one będą epokę w moim życiu. Najmilsze jednak ze wszystkiego — to powrót do domu. XXX. UTWORZENIE KOMPLETU SEMINARZYSTÓW Maryla odłożyła robotę ręczną na kolana i oparła się w swym fotelu. Oczy miała zmęczone; przez głowę przemknęła jej myśl, że przy najbliższej bytności w mieście zmuszona chyba będzie zmienić szkła okularów na silniejsze. W ostatnich czasach tak często i łatwo wzrok jej się nużył. Było prawie ciemno, gdyż ponury listopadowy zmierzch otulił już Zielone Wzgórze i jedyne światło padało od tańczących w kominku czerwonych języków ognia. Ania siedziała po turecku na dywaniku przed kominkiem i spoglądała w resztki rozżarzonych głowni drzewa klonowego. . Czytała, ale oto książka wysunęła się jej z rąk na podłogą i dziewczynka zatopiła się w marzeniach, z uśmiechem na rozchylonych wargach. Z mgieł i tęczy jej bogatej wyobraźni wysuwały się świetne zamki na lodzie; cudne, czarowne przygody spotykały ją w krainie obłoków... przygody, które tam kończyły się zawsze szczęśliwie i nigdy nie przyprawiały jej o żadne kłopoty, jak to niestety zdarzało się często w życiu codziennym. Maryla spoglądała na nią z czułością, na jaką nie pozwoliłaby sobie nigdy w świetle jaśniejszym niż to harmonijne połączenie zmroku z odblaskiem żaru. Miłości, wyrażającej się w szczerej mowie i spojrzeniu oczu, Maryla nie potrafiłaby się nauczyć. Lecz nauczyła się kochać to szczupłe, szarookie dziewczę uczuciem tym głębszym i silniejszym, iż tak mało na zewnątrz wyjawianym