Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ręka pokazała drzwi najbardziej wysuniętej naprzód wieży. Wisiała na nich kołatka w kształcie głowy smoka. Nikt nie musiał pukać przed wejściem. Kiedy kandydaci się zbliżyli, drzwi otworzyły się bezgłośnie. Jeden za drugim weszli do środka. Zostawiając za sobą zalany słońcem ogród, pogrążyli się w tak gęstym mroku, że na chwilę oślepli. Nowicjusze na przedzie zatrzymali się, nie wiedząc, dokąd mają iść. Bali się pójść gdziekolwiek, gdzie nie sięgał ich wzrok. Wchodzący za nimi kandydaci stłoczyli się na progu. Caramon, który szedł ostatni, wpadł na całą resztę. – Przepraszam. Proszę mi wybaczyć, nie widziałem... – Cisza! Przemówiła ciemność. Kandydaci posłusznie umilkli. Caramon również stał cicho, a przynajmniej próbował. Jego skórzana kurtka skrzypiała, miecz podzwaniał, buty stukały. W komnacie rozlegało się echo jego głośnego oddechu. – Skręćcie w lewo i idźcie w stronę światła – usłyszeli głos. Wykonali polecenie. Zapaliło się światło i ruszyli w jego stronę cichym, posuwistym krokiem. Za nimi stąpał ciężko Caramon. Wąski, kamienny korytarz oświetlony pochodniami, których blade płomienie płonęły nieruchomo, nie dawały ciepła i nie wydzielały dymu, prowadził do olbrzymiej sali. – Sala Magów – szepnął Raistlin, wbijając sobie paznokcie w ciało, żeby opanować podniecenie. Pozostali byli nie mniej od niego przejęci i uradowani. Z twarzy elfów spadły maski obojętności. Oczy im błyszczały, wargi rozchyliły się ze zdumienia. Każdy nowicjusz śnił o tej chwili, kiedy stanie w Sali Magów, zakazanym miejscu, którego nigdy nie ujrzy większość mieszkańców Krynnu. – Cokolwiek się stanie, jest tego warte – rzekł w duchu Raistlin. Tylko Caramon nie odczuł niczego prócz strachu. Zwiesił głowę i nie chciał rzucić okiem ani w lewo, ani w prawo, jakby się łudził, że jeśli będzie to ignorował, to wszystko zniknie. Ściany komnaty były z obsydianu, który wygładzono czarami. Sklepienie ginęło w ciemności; nie podtrzymywały go żadne filary. Białe światło padało na dwadzieścia jeden kamiennych krzeseł, które stały w półkolu. Na siedmiu leżały czarne poduszki, na siedmiu czerwone i na siedmiu białe. Tutaj odbywały się zebrania Konklawe Czarodziejów. Pośrodku stało jedno krzesło, było trochę większe od pozostałych. Zasiadał na nim przewodniczący konklawe. Poduszka na siedzisku była biała. Na pierwszy rzut oka krzesła były puste. Na drugi już nie. Zajmowali je czarodzieje, mężczyźni i kobiety różnych ras, ubrani w kolory odpowiednie dla ich zakonów. Caramon jęknął i zachwiał się. Raistlin ścisnął go z całych sił za ramię, przypuszczalnie w równym stopniu sprawiając mu ból, co pomagając ustać na nogach. Caramon bardzo źle to wszystko znosił. Nigdy nie traktował poważnie magii ani magicznego talentu brata. Dla niego czary oznaczały sypiące się z nosa monety, wyskakujące niespodziewanie króliki, olbrzymiego kendera. Nawet pamiętne zaklęcie Raistlina wywarło na Caramonie umiarkowane wrażenie. W gruncie rzeczy kender przecież wcale się nie zmienił w olbrzyma. To było tylko złudzenie, kuglarska sztuczka. W umyśle Caramona nie istniała wyraźna różnica między magią a kuglarstwem. To nie były sztuczki. Był świadkiem pokazu nieokiełznanej mocy, który miał na celu zrobić wrażenie i wzbudzić lęk w widzach. Caramon wciąż obawiał się o brata. Gdyby mógł, zabrałby Raistlina i uciekł. W głębi duszy zaczynał jednak już rozumieć, o jak wysoką stawkę szła gra. Na tyle wysoką, aby Raistlin gotów był położyć na szali swoje życie. Siedzący pośrodku czarodziej wstał. – To Par-Salian, przewodniczący konklawe – szepnął Raistlin do brata, mając nadzieję, że powstrzyma go przed popełnieniem kolejnej gafy. – Bądź uprzejmy! Kandydaci ukłonili się z szacunkiem, Caramon wraz z nimi. – Bądźcie pozdrowieni – przywitał ich Par-Salian serdecznym głosem. Wielki arcymag zbliżał się wówczas do sześćdziesiątki; długie, białe włosy, miękka, siwa broda i zgarbione ramiona postarzały go. Nigdy nie był krzepkim mężczyzną, zawsze przedkładał naukę nad czyny. Stale pracował nad tworzeniem nowych zaklęć oraz doskonaleniem i wzmacnianiem starych. Na magiczne przedmioty był tak łasy jak dziecko na łakocie. Jego uczniowie spędzali wiele czasu na podróżach po kontynencie, podczas których poszukiwali artefaktów i zwojów z zaklęciami albo tropili ich ślady. Par-Salian był również bystrym obserwatorem i uczestnikiem wydarzeń politycznych na Ansalonie, w odróżnieniu od wielu czarodziejów, którzy trzymali się z dala od trywialnych, codziennych spraw niewykształconego ludu. Przewodniczący konklawe miał kontakty we wszystkich liczących się rządach na Ansalonie. Antimodes nie był jedynym źródłem informacji Par-Saliana. Większość wiadomości trzymał w tajemnicy, chyba że ich ujawnienie mogło mu pomóc w realizacji planów. Chociaż niewielu znało pełny zasięg wpływów Par-Saliana na Ansalonie, biły od niego mądrość i potęga, które otaczały jego oblicze prawie widoczną aureolą białego światła. Blask był tak jasny, że dwoje elfów Silvanesti, którzy do większości ludzi mieli taki sam stosunek jak reszta ras do kenderów, dwukrotnie skłoniło mu się nisko. – Bądźcie pozdrowieni, kandydaci – powtórzył Par-Salian. – I ty, gościu. Jego spojrzenie padło na Caramona, zdawało się dotknąć potężnego mężczyznę w samo serce i przejmować go trwogą. – Każdy z was przybył o wyznaczonej porze na zaproszenie, aby wziąć udział w sprawdzianie umiejętności i talentu, pomysłowości i procesów myślowych, i co najważniejsze, aby sprawdzić samego siebie. Gdzie są wasze granice? Jak daleko potraficie wyjść poza nie? Jakie są wasze wady? W jaki sposób mogą stanąć na przeszkodzie waszym zdolnościom? To niemiłe pytania, ale każdy z nas musi na nie odpowiedzieć, ponieważ dopiero wtedy, gdy poznamy samych siebie – zarówno swoje słabe strony, jak i zalety – uzyskamy dostęp do pełnego potencjału, jaki w nas tkwi. Nowicjusze stali w milczeniu, ostrożni, zdenerwowani i zalęknieni. Nie mogli już się doczekać, kiedy rozpocznę Próbę. Par-Salian się uśmiechnął. – Nie martwcie się. Wiem, jak wam się śpieszy, więc nie będę wygłaszał długich przemówień, Jeszcze raz chcę was powitać i udzielić wam błogosławieństwa. Proszę Solinari, aby czuwał dziś nad wami. Uniósł ręce. Nowicjusze spuścili głowy