Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Zaraz też, nie czekając na zakończenie walki pod bramą, poczęto je ciągnąć pod mury. Te więc z nagła ożyły. Poleciał z nich grad pocisków i strzał, zaszumiały wyrzucone z balist kamienie, a wreszcie rozległ się grzmiący huk bombard, po którym blanki osnuły się chmurami dymu. Ogień ten był skuteczny, bo wąski pas suchego lądu spowodował, że rycerstwo szło ku murom gęstym tłumem. Widząc to napastnicy rozproszyli się na boki, zagłębiając się w trzciny zarastające mokradła. Wprawdzie ten i ów wpadł w nie po pas, ale ręce towarzyszy wyrywały go szybko i wojowie rozlawszy się szeroką ławą przedzierali się ku murom, nie zważając na trzęsawiska i zdradzieckie bagna. Gdzie bowiem miejsca były zbyt niebezpieczne, mimo trwających ostatnio upałów, kładli drabiny i skacząc po szczeblach niestrudzenie parli do przodu. Wreszcie pierwsi wojowie dotarli do suchego gruntu, na którym stały mury, i dźwigając drabiny poczęli je,wznosić ku górze. Między nimi był Dzieweczka. Zbrojny w porwaną jeszcze w obozie któremuś z wojów maczugę rzucił się ku jednej z drabin, które już właśnie przyparto do muru. Z obu stron przytrzymywało je hakami kilku pachołków, by nie dopuścić do obalenia. Mury w tym miejscu były niższe niż koło bramy. Zabezpieczały je bagna, a więc nie liczono się z napaścią z tej strony, i obsadzono je mniej liczną załogą. Starczyło jej jednak, by rzucać na wspinających się kamienie i razić ich z kusz. Dzieweczka miał jednak szczęście, gdyż pociski przeleciały obok niego, widać rzucone w zbyt dużym pośpiechu i dlatego mało celnie. A w krótką chwilę potem olbrzym był już u szczytu, chwycił się blanki i skoczył poza nią. Tam zaś pierwszym, który mu zastąpił drogę, był rycerz z czarnym krzyżem na tunice skrywającej zbroję dowódca tej części murów. Jego widok sprawił, że serce Dzieweczki ogarnęła wściekłość, ta zaś z kolei dodała szybkości jego ruchom. Ujrzał, jak długi, błyszczący miecz uniósł się w górę, by spaść mu na nie osłoniętą niczym głowę. Ale o chwilę wcześniej jego maczuga w strasznym zamachu od boku dosięgła rycerza, dosłownie zmiatając go z murów. Niby wystrzelony z katapulty poleciał w dół, gdzie na widok jego białej powiewającej w powietrzu tuniki rozległ się krzyk tryumfu. Był to —przełomowy moment ataku. Widok lecącego z murów Krzyżaka stał się podnietą dla wdrapujących się po drabinach rycerzy i zachętą do wzmożenia wysiłku. Dzieweczka nie miał jednak czasu na przyglądanie się pokonanemu rycerzowi, gdyż przyszło mu stanąć przed tłumem knechtów tłoczących się na wąskim pasie murów. Od ich pierwszych ciosów zdołał się jednak uchylić, a potem nowym, straszliwym zamachem maczugi oczyścił najbliższą przestrzeń przed sobą. Nacierający zatrzymali się w trwodze przed siłą ciosów olbrzyma. Tych paru krótkich chwil przerwy w walce starczyło, by na mury wdarli się następni wojowie. Z dzikim wrzaskiem triumfu zaczęli przeć przed siebie i siec mieczami zupełnie już przerażonych knechtów. Z tyłu napływały wciąż posiłki, bo i z pobliskich drabin wyskakiwali za blanki coraz nowi napastnicy i parli naprzód wzdłuż murów, zmiatając przed sobą wszelki opór, który nie był już tak zawzięty jak uprzednio, bo strach coraz silniej obezwładniał zbrojne ramiona. Rozczłonkowanie obrony od razu dało przewagę szturmującym z dołu. Już widać było, jak coraz liczniej wskakują oni na mury i razami mieczów torują drogę wspinającym się za nimi towarzyszom. Wkrótce bitwa przeniosła się z korony murów na wewnętrzne podmurze. Kilku pachołków rzuciło się ku bramie. Odwalono belki zawierające wrota, pchnięto ich skrzydła i do miasta falą wdarł się tłum, zdobywców. Nie okazywano nikomu litości. Ulice wypełniły bojowe krzyki wojów i wrzaski mordowanych. Padali pod razami mieczów nie tylko pozostali przy życiu obrońcy, którzy cofali się w głąb miasta, ale i jego mieszkańcy, gdyż już wdzierano się do domów poszukując zdobyczy i kobiet. Nie tylko jednak żądza i chciwość podniecały napastników. Głównym uczuciem była nienawiść i pragnienie zemsty, hodowane w sercach przez długie dziesiątki lat, a ostatnio znów rozpalone losem nieszczęsnej ziemi dobrzyńskiej. Kiedy więc tłum opętanych strachem mieszczan nie widząc dla siebie ratunku schronił się do kościoła w nadziei, że napastnicy uszanują Boży przybytek, zawarto za nimi wrota i podpalono świątynię. Również i nad dachami domów tu i ówdzie ukazały się już pióropusze dymów, a wraz z nimi bił w górę jeden wielki krzyk — lament mordowanego miasta. Tych zaś, których nie dosięgły zmęczone już ramiona lub którym udało się ocalić życie dzięki ruchowi palców naśladujących liczenie pieniędzy i wołanie „zahle", zagoniono do obozu. Tam jednak król polecił oddzielić krzyżowych rycerzy i co znaczniejszą szlachtę i nałożyć im pęta. Resztę zaś rozkazał puścić, przydając straż ochronną, by rozognione walką i nienawiścią rycerstwo nie wysiekło uwolnionych. Napastnicy nie zawiedli się w swoich nadziejach na zamożność miasta. Nie tylko bowiem mieszkańcy Dąbrowna byli zamożni, ale schroniło się tu wiele okolicznej szlachty, co bogatszych kmieci i kupców z całym swoim dobytkiem w przekonaniu, że miasto jest dobrze warowne i ma liczną załogę. Zakon bowiem liczył się z możliwością polskiego napadu, a doceniając znaczenie tej twierdzy umocnił ją należycie i zaopatrzył, przygotowując nawet do długotrwałego oblężenia