Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wkrótce ciężkie, ale ostrożne kroki słyszeć się dały nad głową Helenki i wysoki, kościsty mężczyzna zeszedł po schodkach. Twarzy jego nie można było widzieć, bo ceratowy daszek czapki do połowy ją zasłaniał, tylko wydatne szczęki i płaskie, szerokie piersi, będące cechą plemienną mieszkańców północnych Niemiec. - No, będziemy mieli z pewnością pogodę na jutro - przemówił po niemiecku, zabierając się do jedzenia - a że ładunek od dawna skończony więc będziemy mogli odpłynąć. Kazałem obejrzeć liny i wszystko przygotować. A cóż tam twoja chora? - Śpi sobie biedactwo. Raz tylko otworzyła oczy na chwilę, ale wlałam jej w usta dwie łyżki reńskiego wina i jak zasnęła, śpi ciągle, a tak mocno że nie słyszała, chociaż chodziłam koło niej, paliłam w piecu, gotowałam zupę... Wiesz ty, August, że to jest córka pana Oreckiego, cośmy mu zawsze wozili zboże? Poznałam ją od razu. Ona przychodziła do nas z ojcem oglądać nasz statek, pamiętasz? A taka była ciekawa! W każdy kąt musiała zajrzeć i dziwiła się, że w takiej małej kajucie znajduje się wszystko, co potrzeba. Ale co się to z nią zrobiło? Jezus! Jezus! Taka była świeżutka wtenczas jak pączek róży, a teraz jest taka bledziutka... Jak Franz ją z łodzi wynosił, to przelewała mu się w rękach jak umarła. - Ty widzę, rozmiłowałaś się w tej polskiej dziewczynie, Berta! - Ach, August, czy jej twarz nie przypomina ci kogoś? Nasza Lina, gdyby żyła, byłaby taka sama... Szyper wzruszył ramionami i wziąwszy łyżkę, zaczął jeść w milczeniu. - Czy ja tobie mówiłem, Berta, że pan Ofman będzie w tych dniach licytował jej ojca? Kobieta aż uderzyła w dłonie. - Ach, Gott! - zawołała z najwyższym zdziwieniem - nie mówiłeś mi tego, August; to pewnie o te pieniądze, co ten niski, chudy szlachcic od niego pożyczył? - Ja. - To dlaczego on nie licytuje szlachcica? - Jaka ty jesteś śmieszna, Berta! Na co on ma szukać szlachcica daleko, kiedy tego tu ma blisko. Do szlachcica musiałby jeździć, upominać się, czas tracić i jeszcze by go często nie zastał, bo lata po świecie, a pana Oreckiego ma pod bokiem. Helenka podniosła się i usiadła na łóżku, żeby lepiej słyszeć. - Ale to jest niesprawiedliwie! Mein Gott, to bardzo niesprawiedliwie żeby ten musiał oddawać pieniądze, co ich nie pożyczał, a ten, co je pożyczał, chodził sobie swobodny! Ach, biedny człowiek... - A kto mu kazał ręczyć? - To prawda - odrzekła kobieta - on bardzo nierozsądnie zrobił. - To było zrobione głupio - zadecydował mąż - to jest taki dobry człowiek, że każdy z nim zrobi, co chce, a na interesach tak się zna jak baba na wojnie. - Ale pewnie będzie wolał zapłacić niż dopuścić do licytacji? - Co ty gadasz? Z czego on zapłaci, kiedy piekarz mi mówił, że już drugi miesiąc nie płacą mu za bułki. - Taki piękny majątek i tak zmarnować. Co to za ogród, jaki dom, co za spichrze! - Nie widziałaś to, jakeśmy zimowali w jego przystani, co tam zawsze przychodziło różnych włóczęgów po wsparcie? A on, ani pytał, kto i skąd, tylko ręce trzymał w kieszeni a dawał. A co my im to naprzywozili z Prus aksamitów, materii, szkła, porcelany i różnych różności! Pamiętasz ten serwis, coś go to między węgle schowała, jakeśmy przejeżdżali przez komorę? Przy takim gospodarstwie jeszcze większy majątek stracić można. Kto nie umie rachować, ten zbankrutować musi. Kobieta pokiwała głową. - Pan Ofman mówi, że Polacy są narodem skazanym na zagładę, i ma słuszność! O! to jest mądry człowiek! Ty nie wiesz Berta, co on za kolosalny zrobił interes; kupił od jednego szlachcica hurtem las, same stare dęby zdatne na maszty i na budulec - i po obliczeniu wypadło, że z obróbką już kosztować go będą po dwadzieścia kopiejek za sztukę. A co? - Ach! - wykrzyknęła kobieta z akcentem zachwytu, z którym się łączył głęboki podziw dla rozumu Ofmana. - Ten las Ofmana, co stąd na tratwach do Prus popłynie przerobiony w warsztatach niemieckich na budynki, meble, zabawki i tysiączne drobne przedmioty, powróci tutaj, a Polacy za niego dobrze zapłacą; bo, widzisz, ten naród nie lubi mieć w niczym subiekcji i woli kupować rzeczy gotowe niż je sam robić... - Panowie - wtrąciła z politowaniem. - Ja, panowie, książęta! Gdyby oni rozwinęli u siebie rzemiosła i przemysł i produkowali różne towary, które sprowadzają z zagranicy, toby mogli jako tako egzystować. Ja, ale Polacy nie mają pociągu ani do handlu, ani przemysłu, więc wyręczamy ich my i Żydzi. W naszych rękach jest przemysł i w nasze też ręce przechodzi coraz więcej ziemi a gdzie ziemia jest w naszym posiadaniu, tam my jesteśmy panami. Zdobywamy kraj bez rozlewu krwi, samą tylko cywilizacją. Za ogrodem pana Oreckiego był kawał bagna, zatruwającego powietrze: kto je zasypał i powietrze oczyścił? Niemiec. Kto po drugiej stronie rzeki wystawił fabrykę narzędzi rolniczych i wybrzeże zawsze zabierane przez wodę zasadził drzewami? Niemiec także. Kto utrzymuje w mieście porządny hotel? Kto ma cukiernię, restaurację, browar? Wszystko Niemcy. Kto pobudował cukrownie w okolicy? Fabrykanci niemieccy. Niemiec jest wszędzie, gdzie tylko przemysł rozwinąć się może. Przychodzi do kraju jako dobroczyńca, dający towar dobry i tani: jako zbawca, dający zarobek ludności uboższej; jako apostoł cywilizacji! Gdzie Niemiec przybywa, tam zaraz za nim idzie praca, ład, porządek i gospodarność. Kto nie chce być z nami, musi nam ustąpić. Polacy tak kiedyś wyginą, jak Indianie w Ameryce. - Wyginą? Jak to wyginą? Ja ciebie nie rozumiem, August. Przecież ich nie będziemy zabijali! - Amerykanie nie zabijają Indian, a jest ich tam coraz mniej. Cała część Królestwa Polskiego na granicy pruskiej jest po większej części w rękach naszych kolonistów