Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Siedzieli więc tego przedpołudnia w komnacie przyjęć: arcybiskup gnieźnieński Wincenty Kot, pan Piotr Ryterski, od paru lat już miecznik krakowski, a wkrótce marszałek nadworny, książę Michał Holszański z Rusi Halickiej, Andrzej z Tęczyna i Dersław Włostowski. Na uboczu nieco, bliżej okna, zajął miejsce trzynastoletni już prawie królewicz Kazimierz i w milczeniu przyglądał się obradującym. Zebrani wysłuchali z szacunkiem słów królowej, a książę Michał powiedział: - Prawdęście rzekli, miłościwa królowo! - Miałem ci ja wieści z Czech i Węgier, że grabiowie cylejscy wielce chciwi są rządów, a rządzić chcą przez swą krewniaczkę, wdowę po Albrechcie. Oni też wspomagać ją będą, jakby do jakiej wojny przyszło. - Jak to do wojny? - zapytała królowa. - Ano tak, jak to było przed rokiem - odezwał się Dersław Włostowski. - Szarpaliśmy Albrechtowych ludzi na Spiszu: i starosta Szafraniec wedle Podolińca, i kniaź Ostrogski w komitacie Gomor, i Mikołaj Szarlejski i inni. Poniektórzy panowie węgierscy chętnie też wesprą Elżbietę przeciw naszemu panu miłościwemu. Nastała chwila milczenia, ale wnet odezwał się dawny nauczyciel królewski, arcybiskup Wincenty Kot: - Wszelako niesłuszne jest widzieć ino trudności i przeszkody. Będzie się próbowała bronić Elżbieta od dotrzymania własnych słów, tedy pomyśli się, by na to co zaradzić. Przecz teraz idzie wszytko dobrze. Nasz miłościwy pan młodzi są, ale swą wolę i rozum mają. Na niepewne nie pójdą, a jak co rzeką, to na swoim postawią. Pamiętamy przecie wszytcy jako to Oleśnicczycy pohańbić chcieli do reszty rycerza Spytka z Melsztyna i jego ród. I co? Miłościwy pan, za wstawiennictwem naszej miłościwej królowej - tu Wincenty Kot schylił głowę przed Zofią - kazali wydać ciało Spytka jego żonie, by go po chrześcijańsku pochować mogła. I oddali miłościwy król wdowie po Spytku, pani Beatryks Spytkowej, zamek Melsztyn i włości. I cofnęli też miłościwy pan ów na Spytka wyrok, któren czynił go zdrajcą ojczyzny, a winę Spytka rozkazali puścić w niepamięć, zaś synów jego i wszytkich potomków do szlachectwa przywrócili. - Toteż za miłościwego pana naszego każden rycerz chętnie krew przeleje! - powiedział Tęczyński, a stary uczestnik bitew pod Grunwaldem i Koronowem, Piotr Ryterski, dawny - obok Wincentego Kota - wychowawca królewiczów, zawołał ze łzami w oczach: - Chwała prawym dziedzicom króla Jagiełłowym! - Chwała! - powtórzyli pozostali dostojnicy. Królowej Zofii na piękne lica wystąpiły rumieńce. Spojrzała w stronę siedzącego pod oknem Kazimierza. Młodzieńczyk uśmiechnął się radośnie do matki. - Zali miłościwy król, nasz syn, i rada królewska zgodzili się już na warunki, jakie przywiozło poselstwo węgierskie? - zwróciła się królowa do Wincentego Kota. - Jeszcze nie, miłościwa królowo! - odparł zapytany. - Oleśnicczycy radzi by zgodzić się na wszytko, wżdy my, przeciwni im, myślim inaczej i radziśmy niejedno w tych warunkach zmienić. Właśnie wysłaliśmy na Węgry Pawła Wojnickiego z Sienna, by pogadał z panami węgierskimi, i dopiero, gdy Paweł wróci, dać chcemy odpowiedź węgierskiemu poselstwu... Arcybiskup zamierzał jeszcze mówić dalej, gdy otworzyły się drzwi wiodące do dalszych komnat królowej i weszła dwórka. - Miłościwa pani! - rzekła. - Pan podkomorzy Grzegorz z Branic prosi, aby mu wolno było w pilnej sprawie stanąć przed waszą królewską miłością. - Niech tu wnijdzie - powiedziała po krótkim zastanowieniu się królowa, a gdy dwórka wyszła, Zofia zwróciła się do arcybiskupa i dodała: - Wybaczcie, wasza przewielebność, że wam przerwaliśmy, wszelako oczekujemy każdej godziny nowin z Węgier, może tedy nowiny te nadeszły. Jakoż wnet się okazało, iż królowa trafnie odgadła powód przybycia Grzegorza z Branic. Podkomorzy królowej, pokłoniwszy się Jagiełłowej wdowie, królewiczowi i zebranym, oznajmił, iż nadeszły pisma od księcia Fryderyka: jedno do króla, a drugie do królowej. I to właśnie pismo pan z Branic, uważając je za pilne, przyniósł, by doręczyć Zofii. - Od kniazia Ostrogskiego? - ożywiła się królowa, biorąc przyniesioną przesyłkę z rąk podkomorzego. - Dzięki wam, rycerzu! Dobrze uczyniliście przynosząc ją bez zwłoki. Grzegorz z Branic na te słowa skłonił się ponownie, a królowa podała pismo Wincentemu Kotowi i rzekła: - Czytajcie na głos, wasza przewielebność! W tym piśmie nie może być nijakich tajemnic dla naszych przyjaciół. Arcybiskup na znak posłuszeństwa pochylił głowę, i skruszywszy pieczęć rozwinął list i zaczął: `cp2 Najdostojniejszej pani a królowej Zofii, z Bożej łaski królowej polskiej, najwyższej księżnie litewskiej i pani mej miłościwej ja, kniaź Fryderyk Ostrogski, sługa jej niegodny, czołem biję i śpiesznie donoszę, jako słusznie pani miłościwa nie kazała ufać wdowie po królu Albrechcie, Elżbiecie, bowiem ona Elżbieta za poduszczeniem diabelskim i w zmowie ze swym krewniakiem, Ulrykiem, grabią cylejskim, poleciła ze skarbca na zamku wyszehradzkim wykraść koronę świętego Szczepana, czego - jak mówią - dokonać miała dwórka tejże Elżbiety, Helena Kottanerin... `cp2 Arcybiskup przerwał w tym miejscu czytanie i ze zdumieniem powiódł oczyma po licach słuchaczy. - Wykradła koronę świętego Szczepana? - rzekł ze szczerym zdziwieniem. - Zali sama chce królem ostać? - Nie wątpimy, że zdobyła ją dla swoich dzieci! - odparła Zofia. - A takoż by nie dopuścić do koronacji na króla Węgier naszego miłościwego pana - dorzucił Andrzej Tęczyński. - Pozwólcie, miłościwa pani - odezwał się, ochłonąwszy ze zdumienia Wincenty Kot - tu jeszcze jest dalsze pisanie od księcia Fryderyka. - Czytajcie tedy dalej, wasza przewielebność! Arcybiskup podniósł pismo i czytał: `cp2 ...Helena Kottanerin. A gdy rzeczona wyżej Elżbieta koronę oną do rąk dostała, wyjechała tedy bez rozgłosu z Wyszehradu i zmierzała w stronę Pożonia, kędy ma swoich stronników. Musiała wszelako zatrzymać się w Gyor, gdyż tam porodziła syna, o czym moja pani miłościwa i nasz miłościwy król niech wiedzą..