Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W każdym razie Aydelotte oświadczył Radzie Nadzorczej, że niezależnie od tego, jak kłopotliwy może się okazać projekt budowy komputera, Instytut nie powinien lekceważyć tej sprawy. "Moim zdaniem należy spokojnie uznać prawdę - powiedział na posiedzeniu - że istnienie takiego komputera otworzyłoby przed matematykami, fizykami i innymi uczonymi nowe dziedziny wiedzy, podobnie jak dwustucalowy teleskop [właśnie budowany na Mount Palomar] pozwoli obserwować obszary Wszechświata, leżące dziś poza zasięgiem istniejących instrumentów". Komputer byłby urządzeniem praktycznym, to prawda, ale zdaniem Aydelotte'a należało go zbudować w Instytucie, ponieważ ma to teoretyczne uzasadnienie. "Wydaje mi się - powiedział - że jest rzeczą bardzo ważną, by pierwszy instrument tej klasy został skonstruowany w ośrodku mającym prowadzić czyste badania naukowe". Czy można się było temu oprzeć? Oto najsprawniejszy umysł zachodniej cywilizacji, człowiek zaprzyjaźniony z diodami i neuronami, prosił tylko o sto tysięcy dolarów, by mógł kontynuować realizację swojej koncepcji. Von Neumann już wówczas myślał o związkach między mózgiem elektronicznym i biologicznym. Któż mógł przewidzieć, do czego to doprowadzi? No i oczywiście należało jeszcze wziąć pod uwagę, że projektem tym miał kierować nie kto inny, jak tylko nasz wesoły Johnny. Rada Nadzorcza przyznała von Neumannowi sto tysięcy dolarów. Nie było to zresztą jedyne źródło pieniędzy. Amerykańska Korporacja Radiowa dała mu znacznie więcej, podobnie jak Departament Uzbrojenia Armii, Biuro Badań i Wdrożeń Marynarki Wojennej oraz Komisja Energii Atomowej. Pieniądze nie stanowił}' problemu; w istocie ich zdobycie było dziecinną igraszką w porównaniu z uzyskaniem poparcia profesorów Instytutu. Półtora roku po tym, jak von Neumann i Goldstine spotkali się na dworcu kolejowym, Johnny zbierał już personel do pracy nad ECP (Electronic Computer Project), programem realizowanym w Instytucie. Już wcześniej namówił Goldstine'a do porzucenia ENIAC-a i przejścia do Instytutu. Później wynalazł Arthura Burksa, który był kimś niezwykłym - doktorem filozofii, znającym się na układach elektrycznych. Von Neumann potrzebował również ludzi, którzy zajęliby się budową maszyny. On miał dostarczać koncepcji, określać cele i ogólne zasady działania maszyny, ale bieganie z lutownicą z pewnością nie należało do jego repertuaru. Potrzebował głównego inżyniera. Norbert Wiener, matematyk z MIT, zarekomendował na to stanowisko Juliana Bigelowa. Bigelow miał dyplom inżyniera elektryka. Kiedyś pracował w IBM; podczas wojny przeszedł do MIT. gdzie został asystentem Wienera. Razem zaprojektowali system automatycznego kierowania ogniem dział przeciwlotniczych. Zasadniczym elementem tego systemu był procesor do przetwarzania danych, który zbierał informacje o trajektorii samolotu i obliczał, gdzie należy celować. Gdy wszystko szło według planu, pocisk z działa i samolot spotykały się w pewnym punkcie w przestrzeni, co prowadziło do widowiskowego auto daje. W styczniu 1946 roku Bigelow przyjechał do Princeton, by porozmawiać z von Neumannem na temat pracy. Spóźnił się o kilka godzin. Podróżował z Massachusetts swoim małym willysem z 1937 roku, który nie był w najlepszym stanie i po drodze wymagał wielu drobnych napraw. Gdy von Neumann już niemal stracił nadzieję, przed jego domem zatrzymał się rozklekotany samochód. Po serii strzałów z rury wydechowej silnik ucichł. Julian Bigelow wysiadł i udał się w stronę budynku. "Von Neumann mieszkał w eleganckim domu przy Westcott Road w Princeton - wspomina Bigelow. - Gdy zaparkowałem i wszedłem do ogrodu, zobaczyłem na trawniku kręcącego się wielkiego doga niemieckiego. Otworzył mi von Neumann, który był niskim, spokojnym, skromnym człowiekiem. Ukłonił się i powiedział: »proszę, niech pan wejdzie*, i tak dalej, a w tym momencie między nami przecisnął się ten pies i wszedł do salonu. Położył się na dywanie i leżał tam, podczas gdy ja rozmawiałem z von Neumannem