Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

PUNK IS DEAD. Kolejne skurwione pióro w kapeluszu przemysłu muzycznego. To stało się bardziej pluciem na kapele niż buntowaniem się przeciw społeczeństwu. Nawet nie nazywano tego już punkiem. Nowa fala była najnowszym krzykiem mody. Inspirujący punkowy zin Sniffin' Glue wydał swój ostatni numer, The Roxy zamknęła swoje drzwi. W The Roundhouse zbierali się miłościwi hippisi, a Johnny Rotten podsumował to wszystko na pożegnalnym koncercie Pistols w San Francisco pytając się publiczności -"Czy nie mieliście uczucia, że właśnie zostaliście oszukani ?". Nawet grupy jak The Stranglers, które dały nam punkowe hymny jak No More Heroes porzuciły małe kluby, by grać w Ally Pally i innych chujowo-rockowych miejscach, w których można było upakować 6 000 lemingów. To mogło być końcem tego wszystkiego, gdyby nie to, że tysiące dzieciaków pozostało na lodzie. Karta uprawniająca do pobierania co 2 tygodnie zasiłku nigdy nie była przepustką do świata projektantów. Ale to nie miało znaczenia, ponieważ garstka kapel wciąż była postrzegana, jako grająca punk tak jakby on nadal żył. I żadna z nich nie wykrzykiwała o anarchii. Żadna nie grała na tyle ciężarówki (*znane kapele punkowe jak Clash często grały na ciężarówkach jadących na czele jakiś pochodów czy manifestacji) dopóty miała zapewniony kolorowy telewizor w hotelu i wannę pełną ciepłej wody. To był właśnie punk, najbardziej uczciwy i orzeźwiający, wypływający prosto z serc grup takich jak Sham 69, Cock Sparrer, Menace i Skrewdriver. Takie grupy były zwykle schowane na samym dole plakatu reklamującego koncert i podążały typową drogą większości kapel supportowych. Do nikąd. Ale nie można było tak łatwo zignorować tą wesołą bandę. Oni przyszli do ciebie z całą subtelnością kija bejsbolowego. A pod koniec '77 nadszedł czas Jimmy Purseya i jego kompani, gdy zaczęli zapełniać kluby według swoich własnych praw, grając takiego punka, jakim powinien on być od samego początku. Uliczna muzyka dla dzieciaków z ulicy. Nadejście street punka oznaczało również renesans skinheadów. Jakkolwiek odrodzony ruch nie był kopią przez kalkę i poza nazwą miał niewiele wspólnego ze swoimi przodkami z '69. De facto większość nowych skinheadów zaczynało jako nic więcej niż łyse punki, którzy postanowili szokować trochę inaczej by zdystansować się od tego całego zamieszania klasy średniej jakim zaczął stawać się punk. Powrót skinowskiego wyglądu po prostu nie miał miejsca. Dużo wody upłynęło w rzekach i owa generacja odzwierciedlała czasy w których żyła. Zamiast krótkich włosów (po nasadce nr 2 lub 3) normą stał się meszek na głowie albo nawet kompletnie łysa glaca. Nadal noszono glany tak jak wcześniej, ale były one eksponowane w całości, spodnie podwijano aż do końca cholewy buta. Co więcej, popularne stały się glany od 14 do 22 dziurkowych, a w niektórych przypadkach sięgały prawie kolan, zanim je zawiązałeś nie było już po co wychodzić. A zamiast standardowych tatuaży umieszczanych na ramieniu, subkulturę nawiedziły tatuaże robione na twarzach. Teraz oczywiście, tatuaż jest sprawą indywidualnego wyboru, ale wystarczy powiedzieć, że większość dzieciaków łażących z tatuażem MADE IN BRITAIN na swoim czole później mocno żałowała swojej decyzji. Co gorsze, większość profesjonalnych studiów nie chciała robić dziarg na twarzach, tak więc liche egzemplarze były wykonywane przez niezbyt uzdolnionych typków z bocznych uliczek. W jakiś zły dzień sprawy mogły potoczyć się jeszcze gorzej, szczególnie gdy pozwoliłeś swojemu pijanemu kumplowi by wziął się do roboty z igłą i butelką tuszu. Ała ! A przy tatuażach nie dostawałeś drugiej szansy jeśli został zrobiony jakiś błąd ortograficzny, albo źle wybrano odstępy i kończyło się tym, że miałeś wydziargane na końcu mocno ściśnięte słowo. "Ten jeden jest dla ciebie !" - Jimmy Pursey wskazał palcem na studenta, który był wśród publiczności, zaopatrzonego w ciuchy z King's Road, wydającego zina, śmierdzącego klimatem klasy średniej. Kawałek nazywał się "Hey Little Rich Boy" / Tony Parson, NME, 1977 Słowo BRITTISCH biegnące przez środek czoła w żaden sposób nie przynosiło ruchowi skinhead chwały, a tylko przyczyniało się do przydawania wiarygodności wątpliwym szokująco-przerażającym, gazetowym historyjkom. Po prawdzie to niektóre typki uważające się za skinheadów powinny lepiej dać sobie wytatuować domowe adresy na tych swoich szpetnych gębach, na wypadek gdy zapomną gdzie mieszkają. Łyse punki, boneheadzi, nazywaj ich jak chcesz. Nie mieli nic wspólnego z duchem '69, który polegał zawsze na ubieraniu się ostro, ale elegancko. Co więcej ci nieliczni skinheadzi, którzy przetrwali jałowe lata glamu, disco i rocka nie mieli z tym nic wspólnego. Subkultura nigdy zupełnie nie zniknęła, ale nawet w dużych miastach jak Londyn, spotkanie skina którego się nie znało, było tak prawdopodobne jak wygrana w totolotka. Jeżeli więc się to zdarzyło przerywałeś to co miałeś do roboty i ucinaliście sobie pogawędkę przy kuflu czy trzech. Coś takiego nigdy się nie przyjęło wśród skinów będących pod wpływem punka. Jeśli jakiś zawędrował przypadkiem do pubu tradycyjnych skinów pokazywano mu szybko gdzie są drzwi. A głowa wylatywała pierwsza. Prawdziwi skinheadzi mieli o wiele więcej poczucia dumy z tego kim są, by patrzeć na pryszczatego chłopaka, który wykorzystywał swoje skinostwo do straszenia starych bab i sępienia dziesięciopensówek od zdumionych przechodniów. Jimmy Pursey powiedział raz, że gdyby punk pojawił się gdzieś koło 1969, skini mogliby go pokochać, ale jest dużo bardziej prawdopodobne, że odrzuciliby go jak muzykę greasersów i hippisów. Z pewnością każdy osobnik w skórzanej kurtce i mokasynach zostałby potraktowany glanem, jako część skinowskiej rozrywki z okazji świąt. Podobnie, nic nie denerwowało dobrze ułożonego tedsa bardziej niż parszywy urwis punk, łażący wokół w podartej i pogniecionej kurtce z mnóstwem suwaków. Nic w tym zaskakującego, obaj byli produktami Malcolma McLarena, który miał mnóstwo tedsowskiej odzieży, która pozostała od czasów kiedy Sex został przemianowany na Let It Rock i obsługiwał nastoletnich brytyjskich buntowników. Oto jest pasja i złość zbuntowanego młodzieńca / Adrian Thrills o Jimmym Purseyu, NME, 1978 Latem 1977 kiedy bitwy pomiędzy punkami a tedsami na King's Road stały się regularna atrakcją turystyczną na weekendy, tradycyjni skini często wspomagali tedsów podczas gdy nowa generacja stanęła po stronie punków