Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Tonika pierwszej połowy to G, ale gdy dobiega do końca, jest już w tonacji D... Kojarzy pani? I teraz proszę o uwagę: wydaje się, że utwór skończył się w tej tonacji, ale nasz podstępny Bach każe nam raptem wrócić do początku, znów mamy tonikę G i znów transpozycję na D. Nawet nie wiemy jak, a dzieje się to raz za razem... I co pani na to? - Pasjonujące - Julia śledziła z zapartym tchem zmiany akordów. - To jak nieustająca pętla... Jak obrazy i rysunki Eschera, gdzie rzeka płynie, spada kaskadą i w niewytłumaczalny sposób trafia do punktu wyjścia... Albo schody, które prowadzą donikąd, do własnego początku. Belmonte uśmiechnął się z zadowoleniem. - Właśnie. A przecież można grać według różnych kluczy. - Spojrzał na pusty prostokąt na ścianie. - Trudno jest, jak sądzę, zdać sobie sprawę, w którym punkcie tych kręgów człowiek się znajduje. - Ma pan rację. Ciężko byłoby mi to panu wytłumaczyć, ale coś podobnego jest w całej sprawie obrazu. Kiedy już się wydaje, że historia się kończy, nagle zaczyna się na nowo, choć w trochę innym kierunku. Pozornie w innym... Bo może wcale nie ruszamy się z miejsca. Belmonte wzruszył ramionami. - Ten paradoks muszą rozstrzygnąć państwo, pani i pani znajomy szachista. Mnie brakuje danych. Poza tym, jak pani wie, jestem amatorem. Nawet nie byłem w stanie domyślić się, że tę partię trzeba rozegrać do tyłu. - Zapatrzył się na Julię. - A mając Bacha na uwadze, to z mojej strony błąd nie do wybaczenia. Dziewczyna wsunęła dłoń do torebki po paczkę papierosów i zadumała się nad najnowszymi niespodziewanymi interpretacjami. Po nitce do kłębka - pomyślała. - Za dużo tych nici jak na jeden kłębek. - A poza policją i mną odwiedzał pana ostatnio ktoś, kto interesował się obrazem...? Albo szachami? Starzec zwlekał z odpowiedzią, może usiłując doszukać się w tym pytaniu ukrytych intencji. Wreszcie wzruszył ramionami. - Ani tym, ani tym. Kiedy żyła moja żona, istotnie, ludzie tu przychodzili. Była bardziej towarzyska ode mnie. Od kiedy jestem wdowcem, utrzymałem zaledwie paru przyjaciół. Na przykład Estebana Cano. Pani jest za młoda, żeby pamiętać czasy, gdy był wziętym skrzypkiem... Ale umarł zimą, teraz będzie już dwa lata... Prawdę mówiąc, mój stary, niewielki krąg towarzyski stale się zmniejsza. Należę do nielicznych, co przeżyli - uśmiechnął się z rezygnacją. - Jeszcze jest Pepe, dobry przyjaciel. Pepin Perez Gimenez, też na emeryturze, do dzisiaj chadza do kasyna i wpada tu od czasu do czasu uciąć partyjkę. Ale ma już prawie siedemdziesiąt lat i silne bóle głowy, jak gra dłużej niż pół godziny. Swego czasu był wielkim szachistą... Czasami grywa ze mną. Albo z moją bratanicą. Julia brała właśnie papierosa do ręki, ale w tym momencie zamarła. Powróciła do przerwanej czynności bardzo powoli, jakby się bała, że gwałtowny albo niecierpliwy gest może zatrzeć to, co przed chwilą usłyszała. - Pańska bratanica gra w szachy? - Lola...? Całkiem nieźle. - Inwalida uśmiechnął się w szczególny sposób, żałując może, że ta zaleta bratanicy nie ma sióstr w innych dziedzinach życia. - Sam przed laty nauczyłem ją grać. Ale przerosła mistrza. Julia z najwyższym trudem starała się zachować spokój. Siłą woli niespiesznie zapaliła papierosa i zanim przemówiła, wypuściła dwie długie smugi dymu. Serce trzepotało jej w piersiach. Strzeliła na ślepo. - Co pańska bratanica sądzi o obrazie...? Jest zadowolona, że zdecydował się pan go sprzedać? - Jest cała w skowronkach. A jej mąż tym bardziej - w głosie Belmontego zabrzmiała nutka goryczy. - Przypuszczam, że Alfonso już z góry wie, na które numery w ruletce postawi każdego centyma uzyskanego z van Huysa. - Jeszcze ich nie ma - zauważyła Julia, wpatrując się w gospodarza. Inwalida z niezmąconym spokojem wytrzymał to spojrzenie i dłuższą chwilę nie odpowiadał. W jego jasnych, wilgotnych oczach pojawił się surowy blask, by po chwili zgasnąć. - Za moich czasów - powiedział z niespodziewanie dobrym humorem, a Julia mogła teraz dostrzec w jego oczach jedynie łagodną ironię - mawiało się, żeby nie dzielić skóry na żywym niedźwiedziu. Julia poczęstowała go papierosem. - Czy bratanica poruszała kiedykolwiek temat zagadki obrazu, postaci albo samej partii szachów? - Nie przypominam sobie. - Stary zaciągnął się głęboko dymem. - Pani pierwsza przyniosła nam nowiny o obrazie. Dla nas to był zawsze obraz szczególny, ale nie niezwykły... Ani tajemniczy. - Spojrzał w zamyśleniu na prostokąt na ścianie. - Wydawało się, że wszystko jest na wierzchu. - A nie wie pan, czy zanim albo w czasie, kiedy Alfonso przedstawił państwu Menchu Roch, pańska bratanica dogadywała się z kimś innym? Belmonte zmarszczył czoło. Najwyraźniej taka ewentualność bardzo mu była nie w smak. - Mam nadzieję, że nie. Koniec końców, to był mój obraz. - Popatrzył na papierosa w ręku wzrokiem, jakim umierający spogląda na święte oleje, i na jego ustach pojawił się słaby chytry uśmieszek, nie pozbawiony inteligentnej złośliwości. - I ciągle jest mój. - Pozwoli pan, don Manuelu, że jeszcze o coś zapytam? - Pani pozwolę na wszystko. - Czy słyszał pan kiedykolwiek, żeby bratanica rozmawiała z mężem o zasięgnięciu opinii historyka sztuki? - Nie sądzę. Nie przypominam sobie, a chyba o czymś takim bym nie zapomniał... - Patrzył na Julię zaintrygowany i pełen podejrzeń