Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Niech mi będzie wolno przypomnieć słowa naszej przysięgi: „....przeciw wszystkim wrogom, zewnętrznym i wewnętrznym". - Przechylił szklaneczkę, a reszta towarzystwa i tym razem przyłą- czyła się do niego. Potem spojrzał na McCoya - Jest pan trochę zdziwiony, prawda, McCoy? Chciałby pan wie- dzieć, dlaczego wyprosiłem z pokoju adiutantów? - Tak, panie generale - przyznał McCoy. - Bo jeśli kiedykolwiek ktoś ich zapyta, co się działo w tym pokoju, a to zawsze może się zdarzyć, będą mogli całkowicie szczerze odpowiedzieć, że byli nieobecni w tym pokoju, i że w związku z tym niczego nie wiedzą. McCoy milczał. - Pozostali zaś, McCoy - mówił dalej - indagowani w tej kwestii, będą kłamać. - Kłamać, panie generale? - McCoy nie wierzył własnym uszom. - Powiedziałem: będziemy kłamać. Jeśli wszystko pójdzie po na- szej myśli, będziemy zaprzeczać, że kiedykolwiek takie spotkanie miało miejsce. A jeśli do niepowołanych uszu dojdzie informacja o naszym spotkaniu, będziemy twierdzić, że nie pamiętamy, kto brał w nim udział i żaden z nas nie będzie pamiętał, kto i o czym mówił. McCoy nie wiedział, co powiedzieć. - Prosimy pana, poruczniku, o decyzję, chociaż nic nas nie upo- ważnia do żądania od pana pogwałcenia obowiązku prawdomów- ności, jaki spoczywa na każdym oficerze piechoty morskiej - po- wiedział generał Lesterby, patrząc mu prosto w oczy. McCoy nie odpowiadał, więc Lesterby ciągnął dalej: - Aczkolwiek brzmi to paradoksalnie, proszę pana o słowo ofi- cera piechoty morskiej, że zatai pan prawdę. Jeżeli nie jest pan w stanie tego obiecać, nasze spotkanie zostanie w tym momencie zakończone. Powróci pan do swoich obowiązków pod dowó- dztwem generała Forresta i podpułkownika Rickabee'ego, którzy oczywiście nie będą żywić do pana urazy, że stosuje się pan do regulaminu, którego przysięgał pan przestrzegać. McCoy wciąż milczał. - Cóż, kapitanie Sessions - odezwał się generał Forrest - muszę przyznać, że miał pan rację. Patrząc na podporucznika, nie sposób odgadnąć, o czym myśli. - Tak jest, panie generale - powiedział McCoy. - Tak jest, panie generale. Czyli...? - zapytał generał Lesterby. - Ma pan moje słowo, generale. Że będę... kłamał, panie gene- rale. - Chcę jeszcze wiedzieć, poruczniku McCoy, dlaczego pan to robi. Proszę odpowiedzieć natychmiast, bez namysłu. - Dla podpułkownika Rickabee'ego i kapitana Sessionsa, panie generale. Bo oni biorą w tym udział. Generał Lesterby popatrzył przez chwilę na McCoya. - Dobrze - powiedział. - A więc, jest pan z nami. Mam wielką nadzieję, że ani pan, ani żaden z nas nie będzie żałować naszej decyzji. McCoy rzucił spojrzenie Sessionsowi, który skinieniem głowy przesłał mu znak aprobaty. - Zakładam, McCoy, że podpułkownik Rickabee wprowadził pa- na w sprawę. - Tak jest, panie generale. - Rozumiem, że żaden z panów nie ma wątpliwości, o kogo cho- dzi. Wszyscy mamy na myśli oficera piechoty morskiej, podpułkow- nika Evansa F. Carlsona, któremu ma być przydzielone dowództwo 2. batalionu Raidersów. Wszyscy tu zebrani orientują się, że podpuł- kownik Carlson został odznaczony Krzyżem Marynarki za waleczność w Nikaragui, i że był swego czasu dowódcą oddziału piechoty mor- skiej wyznaczonego do ochrony prezydenta Stanów Zjednoczonych w Warm Springs. Wszyscy też wiemy, że jest on bliskim przyjacielem syna prezydenta, kapitana Jamesa Roosevelta. Ponieważ jesteśmy przekonani, że działalność podpułkownika Carlsona może w przy- szłości poważnie zaszkodzić Korpusowi, uważamy za nasz przykry obowiązek wyznaczyć specjalnego wysłannika, tu obecnego, podporu- cznika McCoya, by szpiegował podpułkownika Carlsona. Akcja ta jest pod względem prawnym wątpliwa, a pod względem moralnym - za- sługuje na potępienie. Podejmujemy ją jednak, ponieważ wszyscy zgadzamy się, że sytuacja tego wymaga. Lesterby popatrzył po zebranych oficerach. - Generale? - zwrócił się do Forresta. - Słucham? - odpowiedział zaskoczony Forrest. - Czy podziela pan taką ocenę sytuacji? Forrest wyprężył się. - Tak jest, panie generale. - A pan, pułkowniku Wesley? - Tak jest, panie generale - wymamrotał pod nosem Wesley. - Trochę głośniej, jeśli łaska, pułkowniku - rozkazał Lesterby. - Jeśli nie zgadza się pan z nami, najwyższy czas to powiedzieć. - Tak jest, panie generale - powtórzył pułkownik Wesley, tym razem głośno. - Rickabee? - Tak jest, panie generale. - Kapitanie Sessions? - Tak jest, panie generale. Generał Lesterby spojrzał na McCoya. - Rozumiem, synu - powiedział - że nie bardzo cieszy cię twoje zadanie. Dobrze to o tobie świadczy. Po czym wyszedł z pokoju. VI Pensacola, Floryda 1 7 stycznia 1942 roku, 5.00 Pick Pickering zaparkował Cadillaca przed hotelem „San Carlos" w Pensacola kwadrans przed piątą rano. Samochód pokrywała war- stwa kurzu, a jego kierowca był zmęczony, nie ogolony, brudny i piekielnie głodny. Pick jechał drogą nr 85 z Atlanty do Columbus w stanie Geor- gia. Zajęło mu to dwie godziny. Po drodze minął tablicę z napi- sem: COLUMBUS DOMEM PIECHOTY, co doskonale tłumaczyło, dlaczego w tym mieście roiło się od żołnierzy: mijał właśnie Cen- trum Wyszkolenia Piechoty w Fort Benning. Przejechał przez most i był już w następnym stanie - w Alabamie. Wkrótce zna- lazł się w niedużym mieście, najwyraźniej nastawionym na za- spokajanie potrzeb wojskowej społeczności z pobliskiego ośrod- ka wojskowego. Jadąc ulicami tego miasteczka, odniósł wrażenie, że miejscowe życie ograniczało się do sal tanecznych, spelunek, lombardów i tanich drewnianych domków turystycznych, pełnią- cych rolę hoteli. Następne 400 kilometrów Pickering jechał wąską betonową szo- są, mijając kolejne prowincjonalne miasteczka Alabamy, aż prze- kroczył granicę Florydy
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- W chwili kiedy krewny, przybyBy na widzenie z wizniem, znajdzie si ju| w siedzibie Trzeciego OddziaBu, sprawujcego piecz nad danym obozem, musi podpisa zobowizanie, |e po powrocie do miejsca zamieszkania nie zdradzi si ani jednym sBowem z tym, co przez druty nawet dojrzaB po tamtej stronie wolno[ci; podobne zobowizanie podpisuje wizieD wezwany na widzenie, zarczajc tym razem ju| pod grozb najwy|szych mier nakazanija (a| do kary [mierci wBcznie) |e nie bdzie w rozmowie poruszaB tematów zwizanych z warunkami |ycia jego i innych wizniów w obozie
- Anu zaryczał z wściekłości, kiedy zniszczono czołg z „Transhara”, lecz jego gniew wzmógł się jeszcze, kiedy czołg wroga zajął pozycję, która obejmowała także rampę...
- Biorąc to wszystko pod uwagę, wielbię ogromnie faraona Echnatona za jego mądrość i sądzę, że i inni będą go wielbić, gdy zdążą zastanowić się nad tą sprawą i zrozumieją, jakie...
- Czyż nie widzieliśmy tego okrętu na własne oczy? A co się tyczy radży Hassima i jego siostry, Mas Immady, jedni mówią tak, drudzy inaczej, ale Bóg jeden zna prawdę...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- Gdy Rikki przybył do domu, wyszedł na jego spotkanie Teodorek wraz ze swym tatusiem i mamusią (wciąż jeszcze bladą, bo niedawno dopiero ocucono ją z omdlenia) i wszyscy troje...
- Skrajny genetyzm, jaki ujawnia Tynecki omawiając na marginesie swych wywodów twórczość Micińskiego, może raczej zaszkodzić pisarzowi, to znaczy przenieść jego dzieło ze...
- Oczy błyszczały mu bardzo, bardzo mocno, szczególnie to zza monokla, a Baudelaire'owie ze zgrozą rozpoznali jego straszliwą minę...
- Wykrzykn\'ea\'b3a jego imi\'ea, czuj\'b9c,\par \'bfe ogarnia j\'b9 gor\'b9ca fala rozkoszy...
- Przemieszczając się z miejsca na miejsce, dotarliśmy do małego strumienia i postanowiliśmy iść jego brzegiem, uznawszy, że musi nas gdzieś w końcu doprowadzić...