Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

D. 1631 roku Urban VIII odbył tylko jedną podróż. Właśnie do Castelfranco. Wyruszył 5 maja – powrócił 19 maja, na św. Urbana I. Tylko wtedy Sapieha mógł wejść w posiadanie cudownego obrazu. Tylko wtedy mógł powiedzieć do Corbino: «Jutro, załatwiwszy się z tobą, pojadę do Castel Gandolfo na łowy z Jego Świątobliwością, na trzy dni, dla niepoznaki... Dziś jest poniedziałek. W piątek wieczorem wrócę do gospody, a w sobotę zapewne wyjadę. Tedy w nocy z piątku na sobotę możesz się tu zgłosić...» 75 Na łowy do Castel Gandolfo? Przecież papież wyruszył do Castelfranco. Tak! do Castelfranco – i Corbino o tym wiedział! Widział zatem, że Sapieha jest albo źle poinformowany, albo – co bardziej prawdopodobne – chce go oszukać i rzucić w ofierze spodziewanemu pościgowi. Dlaczego więc milczał nieszczęsny zakrystian? Dlaczego udawał, że ufa udzielonej mu przez Sapiehę obietnicy ucieczki? Dlaczego potem ostentacyjnie szastał złotymi talarami? Dlaczego w chwili aresztowania nie zwlekał z przyznaniem się do zbrodni świętokradztwa? Pieniądze i wpływy chronią dobre imię możnych tak za życia, jak i po śmierci. Biedak może zyskać wielkość tylko w chwili konania, w akcie przejścia od nędzy istnienia do łagodnej ciszy grobu. Ale i to będzie mu odebrane przez historyków omamionych zwodniczym blaskiem sławy! Czy nie tak właśnie ułożyły się losy Baptysty Corbino? Z odkrytej przeze mnie relacji Luppolo, spoczywającej w tzw. skarbcu herezji archiwum kijowskiego Muzeum Ateizmu Akademii Nauk USSR (o czym szerzej pisałam w Kardynale i magnacie...), dowiadujemy się, że: «Corbino był to człowiek biedny i wielce nieszczęśliwy. Żona urodziła mu całą kupę dzieci, ze dwadzieścia żywych (martwych nie zliczę), w połowie bez jego udziału, bo za młodu była piękna i chętna, a potem on jej nie dotykał, a jej chęć została. Z posług kościelnych nie szło mu utrzymać rodziny, zaczął grać w kości bez większego szczęścia, zadłużył się u wielu. I u mnie też. Widząc, że jego żona po raz dwudziesty jest w ciąży, papież śmiał się i nazywał ją lochą watykańską, co było zakrystianowi nie w smak. Takie są powody nienawiści Corbino do papieża. Gdyby mógł, toby go zabił, ale stało się odwrotnie. A co do żony, to oszalała, jak tylko go uwięziono, a dzieci poszły w świat, wygnane przez kamieniarza Pogginiego, który ich dom zajął zupełnie bezprawnie. Słyszałem, że najmłodszy syn Corbino zamieszkał w Antwerpii i jest filozofem albo porucznikiem straży portowej, inni znów mówią, że handluje zakazanymi książkami, ale czy to prawda, nie wiem». Z kolei medyk Grazzini w skierowanej do papieża prośbie o zezwolenia na powrót do Rzymu (patrz Kardynał i magnat...) wzmiankował: «I wiedz, Ojcze Święty, że jeśli Corbino umarł, to nie z Twojej woli, ale własnej; i w ten sposób odpowiedział Ci poniżeniem na poniżenia, które mu przez lata zadawałeś. Mógł uciekać – nie uczynił tego. Czekał na siepaczy z podniesionym czołem. On wybrał – tyś wykonał!» Sporo też wyjaśnia napisany w 1641 roku list Grazziniego do mieszkającego w Antwerpii drukarza i wydawcy Guliano Pietro Gambacorta: «O tej sprawie wielu chciałoby wiedzieć więcej od innych, ale nie będą wiedzieć. Ja wiem dużo i przekazuję Tobie, a będziesz milczał jak grób, drogi Pietro, bo umiesz dbać o swoje interesy, i w ten sposób ci, co chcieliby wiedzieć więcej od innych, nadal nie będą wiedzieć, a ty się ucieszysz. Późną nocą szóstego dnia maja 1631 roku, na świętego Filipa Apostoła, przyszedł Ten, o którego pytasz, i opowiedział mi, jak następuje: W czasie Mszy św. kuzynka biskupa Giacinto Centino, pani Giulia, uklękła przed Papieżem i z płaczem wykrzyknęła: – Ojcze Święty, zmiłuj się! Jak długo ta dziecina niewinna ma cierpieć męki, których nikt nie zniesie?! – I drżącymi dłońmi zdejmuje z klęczącej obok niej dzieciny strojną szatę, pod którą ciało całe pokryte wrzodami cieknącymi, pełnymi ruchliwego robactwa, gnijące do kości, a może kości też zgniłe, co świadczy, że kres cierpień szczęśliwie już niedaleki. Ojciec Święty rzekł szorstko: – Nie bluźnij, niewiasto! – Na co jeden Książę Sapieha zerwał się z pięściami wzniesionymi nad głową, by żądać odeń zmiłowania, ale wtedy z oczu Madonny Gregoriańskiej trysnął promień światła i potoczyły się łzy. Książę upadł na ziemię bez przytomności 76 i obecni zwrócili się w jego stronę, tak że łez płynących po twarzy Madonny nie mogli zobaczyć – prócz Sapiehy i Tego, o którego pytasz. Wiedząc, że znam Sapiehę i trochę z nim przebywam, Ten, o którego pytasz, posłał po mnie, dając mi tym samym okazję zarobienia paru skudów. On sam o złoto już nie dba, bo ma go wystarczająco dużo. I położył przede mną worek ze złotem. I mówił dalej, jak następuje: Ledwie co przyszedł do niego Sapieha i mówił, żeby za trzysta złotych dukatów wyciąć z ram wizerunek Madonny Gregoriańskiej i dać mu, bo taka jest Jej wola, którą łzami zaświadczyła w czasie Mszy św. – Toż to grzech śmiertelny! – odrzekł Ten, o którego pytasz. – Nie uczynię tego, na miły Bóg! – A czy łzy na twarzy Madonny nic dla ciebie nie znaczą? Widziałeś je przecież! – zapytał Sapieha