Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

To także jest typowe dla Cosa Nostra. Amatorzy lubią używać ciągle tej samej broni, aż w końcu dają się z nią złapać na gorącym uczynku - a wtedy badania balistyczne wykazują, że popełniono z niej tuzin morderstw. Włosi kupują czystą broń, używają jej tylko raz i porzucają natychmiast po oddaniu strzału. Zastanawiałem się nad przeczytanymi dopiero co zeznaniami. Było całkiem możliwe, że morderstwo przebiegło w taki właśnie sposób i że świadkowie mówili prawdę z wyjątkiem tego, że sprawcą był Frank Bellarosa. Nie jestem detektywem, ale nie trzeba mieć dużo oleju w głowie, żeby uświadomić sobie, że ktoś taki jak Bellarosa, nawet jeśli chce zabić kogoś osobiście, to nie czyni tego w biały dzień w New Jersey, gdzie może go rozpoznać połowa mieszkańców. Najwyraźniej jednak ktoś w FBI, a może w biurze prokuratora federalnego, spostrzegł w tym morderstwie okazję, by doprowadzić do wewnętrznych tarć w przestępczym świecie. Skoro tak, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby przypisać je numerowi pierwszemu w mafii. A jeżeli, zgodnie z tym, co mówił Bellarosa, Carranzę rzeczywiście zabili ludzie z Agencji do Zwalczania Narkotyków, w takim razie bardzo prawdopodobne wydawało się, że wybierają oni modus operandi charakterystyczny dla danych grup przestępczych - jeśli zatem chcą imitować na przykład Kolumbijczyków, używają pistoletów maszyno- wych uzi; jeśli Jamajczyków - noża albo maczety; jeśli podejrzenie ma paść na Koreańczyków, najlepszy jest zamach bombowy. Najłatwiej jednak i najbezpieczniej dokonać ataku w stylu mafii. Uświadomiłem sobie, że układam właśnie fragmenty mowy obroń- czej, ale także próbuję przekonać samego siebie, że bronię niewinnego człowieka. Starając się o obiektywizm i próbując być bezstronnym sędzią, doszedłem do wniosku, że zgromadzone dotychczas materiały nasuwają poważne wątpliwości co do winy Bellarosy. 228 Przerzucając akt oskarżenia zerknąłem na swojego sąsiada, który spostrzegł to. — Wymieniają tam tych facetów, którzy złożyli przeciwko mnie zeznania. Zgadza się? - zapytał. — Tak. To czterej mężczyźni i jedna kobieta. — A tak. Przyjaciółka Carranzy. Pamiętam to z gazet. Twierdzi, że mnie widziała? - zapytał. — Tak. Kiwnął głową nic nie mówiąc. — Wszyscy znajdują się teraz pod specjalną ochroną federalną - poinformowałem go. — To dobrze. Nikt nie zdoła im zrobić krzywdy - powiedział i uśmiechnął się. — Nie zrobią dobrego wrażenia na ławie przysięgłych - powie- działem. - Nie można ich uznać za porządnych obywateli. Wzruszył ramionami i wrócił do swojej gazety. Lenny zatrzymał się przed kawiarnią na Broadwayu. Vinnie odebrał od nas zamówienia, wszedł do środka, po czym wrócił z czterema tackami. Przejechaliśmy przez Holland Tunnel do New Jersey, a potem wróciliśmy na Manhattan tunelem Lincolna. Przy tylnym siedzeniu zadzwonił telefon i Bellarosa dał mi znak, żebym odebrał. Podniosłem słuchawkę. - Hallo? — Czy zastałem pana Bellarosę? - zapytał znajomy męski głos. John Sutter szybko się uczy. — Nie, jest właśnie na mszy - odparłem. - A kto mówi? Bellarosa zachichotał, a facet odpowiedział na moje pytanie zadając mi inne. — Czy mówię z Johnem Sutterem? — Nie. Przy telefonie lokaj pana Suttera. — Nie podoba mi się pańskie poczucie humoru, panie Sutter. - Podobnie jak większości ludzi, panie Ferragamo. Czym mogę panu służyć? - Proszę o pozwolenie odbycia rozmowy z pańskim klientem. Bellarosa trzymał już rękę na słuchawce, nie droczyłem się więc dłużej. 229 - Cześć, Al... Tak... Tak, on jest trochę świeży w branży. Wiesz? - Słuchał przez moment, po czym odpowiedział: - Ty też nie grałeś czysto, rodaku. Nie masz prawa się skarżyć. - Znowu słuchał ze znudzonym wyrazem twarzy. - Tak, tak, tak. I co z tego. Słuchaj, każdy z nas musi robić to, co do niego należy. Czy ja się skarżę? Czy ja wyskakuję na ciebie z pyskiem? Nie słyszałem oczywiście tego, co mówił Ferragamo, ale i tak nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Ci faceci rozmawiali, jakby dopiero co pokłócili się przy grze w boccie albo czymś podobnym. - Myślisz, że użyłbym brudnych pieniędzy na kaucję? - mówił Bellarosa. - Sprawdź wszystko, Al. Jeśli stwierdzisz, że są brudne, należą do ciebie, a ja wracam za kratki... Tak. Oszczędź sobie czasu. Nie bądź taki drobiazgowy. - Zerknął na mnie. - Ten facet jest w porządku - powiedział do telefonu. - Zejdź z niego. To porządny obywatel. Wybitny obywatel. Nie zadzieraj z nim. Jeśli z nim zadrzesz, będziesz miał poważne problemy. Capisce? Czy to było o mnie? Czy rozmawiali o mnie? - Przykro mi, że wyszedłeś na durnia, ale powinieneś to sobie po prostu przemyśleć. W porządku...? Tak. Masz to jak w banku. Wieczorem będę mógł obejrzeć cię w telewizji, prawda? - powiedział i roześmiał się. - Tak. W porządku. Cześć. - Odłożył słuchawkę i wrócił do swojej gazety. Madonna mia. Ci ludzie byli nienormalni. Wyglądało to tak, jakby udawali tylko Amerykanów przed opinią publiczną, a w rzeczywistości postępowali w zgodzie z jakimś pierwotnym rytuałem. Przez chwilę nikt się nie odzywał, a potem Bellarosa podniósł wzrok znad gazety. - W porządku? - zapytał swoich chłopców. — Nikogo nie zauważyłem, szefie - odparł Lennie. Bellarosa spojrzał na zegarek. — Jesteś głodny? - zapytał. — Nie. - Chcesz się czegoś napić? - Tak. - To dobrze. Znam takie jedno miejsce. Jedź na Mott Street - powiedział Lenny'emu. - Zjemy niewielki lunch. "Caffe Roma" jest dosyć znanym lokalem położonym w sercu 230 Little Italy. Zaprosiłem tam kilka razy na obiad gości spoza miasta. Ale "Caffe Roma" nie mieści się przy Mott Street. — Mulberry Street - powiedziałem do Bellarosy. — Co? — "Caffe Roma" jest przy Mulberry Street. — A tak. Ale my tam nie jedziemy. Zjemy lunch u "Giulia" przy Mott Street. Wzruszyłem ramionami. Zorientował się, że nie przywiązuję właściwego znaczenia do tego, co powiedział, i postanowił mnie pouczyć. - To kolejna rzecz, którą powinieneś zapamiętać, mecenasie. To, co mówisz, że będziesz robił, i to, co robisz, niekoniecznie musi się ze sobą zgadzać. Nigdy nie jedziesz tam, gdzie powiedziałeś, że jedziesz