Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uciekajmy. — Uciekaj — odparła Kora nie odrywając oczu od zemdlonej siostry. — Ratuj się! Mnie już nic nie pomożesz. Dawid ze stanowczego ruchu ręki, jaki towarzyszył tym słowom, zrozumiał, że Kora nie zmieni swego postanowienia. Chwilę patrzył więc na ciemne postacie Huronów zajętych obok piekielnym dziełem, a potem wyprostował się dumnie i zaśpiewał tak głośno, by go słyszano nawet w strasznej wrzawie tej krwawej rzezi. Paru dzikich skoczyło ku nim, by obedrzeć bezbronne siostry i zdobyć ich skalpy, lecz na widok tej dziwnej postaci, twardo stojącej w miejscu, przystanęli i słuchali. Zdziwienie ich wkrótce przeszło w podziw. Otwarcie wyrazili zachwyt nad spokojem i uporem, z jakim biały wojownik śpiewał swą przedśmiertną pieśń, i rzucili się na inne, nie tak odważne ofiary. Dawid zaś, ośmielony i zwiedziony tym powodzeniem, śpiewał całą piersią, by podnieść wrażenie pieśni, której przypisywał tak błogosławiony wpływ. Niezwykłe dźwięki zwróciły uwagę jednego z czerwonoskórych. Był to Magua, który ujrzawszy swe dawne branki znów zdane na jego łaskę, krzyknął radośnie. — Chodźcie — powiedział kładąc rękę splamioną krwią na sukni Kory. — Wigwam Hurona wciąż jest pusty. Czy nie jest lepszy od tego miejsca? — Precz! — krzyknęła Kora i ręką zasłoniła oczy przed odrażającym widokiem Indianina. Magua roześmiał się szyderczo i uniósłszy w górę dymiącą od krwi rękę odpowiedział: — Jest czerwona, ale zaczerwieniła ją krew z żył białych! — Potworze! Ta krew, całe jej morze, spada na twoją duszę. Ty jesteś sprawcą tej strasznej rzezi! — Magua jest wielkim wodzem! — triumfująco odrzekł dziki. — Czy Czarnowłosa pójdzie do jego plemienia? — Nigdy! Zabij, jeśli chcesz, i nasyć się zemstą. 152 Chytry Indianin zawahał się chwilę, a potem pochwycił w ramiona omdlałą Alicję i szybko pobiegł ku puszczy. — Stój — krzyknęła Kora i nieprzytomna z przerażenia pobiegła za nim. — Oddaj mi to dziecko! Co czynisz, łotrze?! Lecz Magua był głuchy na jej wołanie. Zdawał sobie sprawę ze swej przewagi i nie chciał jej stracić. — Stój, pani, zatrzymaj się! — wołał Gamut za nieprzytomną Korą. — Urok świątobliwej pieśni zaczyna działać i niebawem zobaczysz, jak ta piekielna wrzawa ucichnie. Ale gdy zauważył, że z kolei jego własne wołania pozostają bez echa, wiernie pospieszył za oszalałą Korą. Biegnąc śpiewał pełnym głosem i wymachiwał do taktu swą długą ręką. Tak przecięli równinę, mijając rannych, uciekających i zabitych. Dziki Huron i niesiona przez niego branka byli zupełnie bezpieczni, natomiast Kora dawno już zginęłaby pod ciosami czerwonoskórych, gdyby nie ta dziwaczna biegnąca za nią postać, której, jak sądzili Indianie, strzegł duch szaleństwa. Magua wbiegł do puszczy przez wąski jar i szybko dopadł czekających nań narragansettów, z którymi Alicja i Kora rozstały się tak niedawno. Przerzuciwszy Alicję przez grzbiet jednego z koni, ruchem ręki polecił Korze dosiąść drugiego, lecz Kora wyciągnęła ręce po siostrę z tak błagalnym i tkliwym spojrzeniem, że nawet Huron musiał jej ustąpić. Przeniósł Alicję na konia, na którym siedziała Kora, wziął uzdę w rękę i ruszył w głąb puszczy. Dawid, gdy spostrzegł, że pozostawiono go samemu sobie, jakby nie warto było go zabić, przerzucił swą długą nogę przez siodło drugiego konia i pognał za uchodzącymi tak szybko, jak na to pozwalała trudna ścieżka. Wkrótce poczęli piąć się w górę. Kora tak zajęta była Alicją, która pod wpływem ruchu poczęła przychodzić do siebie, i nasłuchiwaniem nie milknącej wrzawy dobiegającej z równiny, że nie zwracała uwagi, dokąd jadą. Gdy jednak dotarli nareszcie do płaskiego szczytu góry i zbliżyli się do przepaści po jej wschodniej stronie, poznała miejsce, w którym już raz była pod troskliwą opieką zwiadowcy. Magua kazał im zsiąść z konia. Siostry, choć znajdowały się w niewoli, nie mogły opanować ciekawości (tej nieodłącznej towarzyszki strachu) i spojrzały na przerażający widok u stóp góry. 15:; Krwawa rzeź trwała dalej. Wszędzie widziało się bezbronnych ludzi uciekających przed swymi nielitościwymi prześladowcami. A tymczasem zbrojne oddziały chrześcijańskiego króla stały w miejscu z obojętnością, której nigdy nie wyjaśniono i która rzuciła niezatartą plamę na nieskazitelną dotąd sławę jej wodza. Śmierć zbierała swe żniwo dopóty, dopóki żądza łupu nie wzięła góry nad pragnieniem zemsty. Wreszcie jęki rannych i okrzyki morderców poczęły cichnąć, aż zamilkły zupełnie lub zatonęły w głośnym, przeszywającym uszy triumfalnym wrzasku dzikich. ROZDZIAŁ OSIEMNASTY- ...Co chcą — niechaj mówią: Szlachetny zbrodniarz — bowiem dla honoru, A nie od zemsty popełniłem zbrodnię. Otello Krwawe i nieludzkie wydarzenie, o którym tylko wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale, rezygnując ze szczegółowego opisu, znane jest w historii wojen kolonialnych pod zasłużoną nazwą „rzezi pod fortem William Henry". Honor Montcalma już raz ucierpiał z powodu podobnego zdarzenia, toteż nawet przedwczesna śmierć słynnego francuskiego wodza nie zdołała zmazać tej nowej plamy. Teraz okrył ją cień czasu. Nadchodził już trzeci wieczór od zajęcia fortu. Na równinie, która była widownią okrutnego gwałtu, panowała teraz cisza i śmierć