Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Mój gospodarz uznał, że dopóki posłaniec nie wróci z gór, nikt nie może wiedzieć o moim istnieniu - nawet w jego własnej wsi. Szpicle, od których roiło się w każdym aule, natychmiast donieśliby o tym rosyjskiej tajnej policji, a przed nią nie uratowałaby Isy nawet wdzięczność syberyjskich oficerów z garnizonu w cementowni. Wyprawa w góry zajmowała kurierom zwykle cztery, pięć dni. Nasz posłaniec jednak długo nie dawał znaku życia, gdy zaś się w końcu pojawił, oświadczył, że musimy czekać na przybycie następnego. Większość czasu spędzałem samotnie w izbie, którą wydzielił mi Isa i nazwał moim pokojem. „Pobądź teraz trochę u siebie", rzucał przepraszająco, gdy spodziewał się gości. „Zjesz kolację z nami, w kuchni, czy u siebie?", pytała Lejla, żona Isy. Posiłki spożywane z Czeczenami regulowały porządek dnia. Przy śniadaniu, o ósmej rano, Isa przedstawiał plan działania. Czas do obiadu, który Lejla stawiała na stole między drugą a trzecią po południu, mijał w dwóch fazach. Najpierw, tuż po śniadaniu, była faza nadziei, rozbudzona entuzjazmem i wiarą 276 Isy. Później nadzieja ustępowała niecierpliwości. > Wszelkie wieści, jakie miały nadejść dla mnie z gór, musiały pojawić się przed zmierzchem. Posłańcy nie podróżowali nocami, bezpieczniej było kryć się wśród tysięcy wędrowców, którzy przemierzali kraj za dnia. Trzeba więc było czekać do rana. Przy obiedzie wszystko miało już być wiadome. Obiad rozstrzygał o wszystkim. Wiadomości dla mnie wciąż nie było. Po obiedzie następował więc czas rozczarowania i nieznośnej bezsilności, który trwał aż do kolacji, wyznaczającej porę spoczynku i wyłączenia myśli. Rankiem cykl się powtarzał: śniadanie - nadzieja, obiad -oczekiwanie i rozczarowanie, kolacja - odliczanie kolejnego dnia i odbudowywanie wiary. Monotonia i początkowe niepowodzenia nie były nazbyt dokuczliwe, bo zadośćuczynieniem była wszak świadomość życia po drugiej stronie. A więc byłem w samym środku! Dokładnie tak, jak zawsze chciałem. Podglądałem życie moich gospodarzy, ich codzienność, zwyczajność. Uczyłem się ich, poznawałem Isę, Lejlę, dwóch synów, starszego Asłana i młodszego Islama, żonę Asłana, obserwowałem, jacy są, jak żyją i czy mają świadomość odmienności swojego losu. Doświadczanie tego życia wydało mi się czymś równie ważnym jak rozmowa z którymś z ukrywających się w górach czeczeńskich przywódców. Tym bardziej że byłem pewien, iż wcześniej czy później spotkam się z nimi, z Mascha-dowem albo Basajewem, a może nawet z obydwoma. Zdawałem też sobie sprawę, byłem o tym absolutnie przekonany, że w życiu Isy i jego rodziny zagościłem ledwie na chwilkę, że opuszczę ich, gdy tylko się nimi nasycę, kiedy postanowię, że już czas. Czekając na posłańców z gór, badałem więc życie moich gospodarzy i uczyłem się go, robiłem szkice przyszłych opowieści, przeglądałem zapiski. 277 I 278 Oglądając przyniesione przez Isę mapy, wyliczyłem sobie, że Maschadow powinien przebywać gdzieś w górach, w rejonie rodzinnego Aliroju. Znów musiał uciekać ze swojej stolicy przed nacierającymi Rosjanami w kaukaskie wąwozy. Stracił najlepszych żołnierzy. Przetrwał jednak zimę i z wiosną na czele partyzantów zszedł z gór. Tropiony przez rosyjskie samoloty, kluczył wśród wąwozów i aułów. Swoim komendantom nie pozwalał zdradzać nawet nazw wiosek, gdzie zatrzymywał się na popas lub nocleg. Rosjanie, którzy dotąd widzieli w Maschadowie prawowitego władcę, podpisywali z nim traktaty i umowy, teraz nazywali go zbrodniarzem, terrorystą i banitą. Ścigali listami gończymi, obiecywali pieniężną nagrodę za jego głowę. Mówiono, że proponowano mu, by złożył władzę, wycofał się z polityki, wyjechał do Turcji albo dożył swoich dni w państwowej daczy pod Moskwą, pod czujnym okiem tajnej policji, ciesząc się spokojną starością i wypłacaną przez Kreml emeryturą. Odmówił, choć podobno żona usilnie namawiała go, by się zgodził. Rosyjski rząd szydził, że jest królem bez królestwa i wojska, a więc jakiekolwiek rozmowy z nim mijają się z celem. Poza tym, przekonywał Kreml, Maschadow stał się zakładnikiem niebezpiecznych fanatyków i wywrotowców w rodzaju Szamila Basajewa, pochwala terroryzm (dokumenty na poparcie tej tezy tajna policja miata znaleźć w psiej budzie podczas którejś z pacyfikacji Starych Atagów) i wypłaca terrorystom nagrody za każdy udany zamach bombowy. Nie zasługuje więc na szacunek i jedyne, co mu pozostało, to poddać się i prosić o łaskę rosyjskiego prezydenta. Gazety w Moskwie zapewniały zresztą, że chwila ta jest coraz bliższa, że Maschadow lada dzień przybędzie na Kreml, by złożyć hołd i zapobiec dalszemu rozlewowi krwi na Kaukazie. Jak pokonany imam Szamil miał oddać broń i zgodzić się na zesłanie do jednej z podmoskiewskich daczy rosyjskiego rządu I w zamian za gwarancję bezpieczeństwa dla siebie i swojej rodziny, a także za obietnicę, że Kreml przerwie krwawe pacyfikacje i bombardowania czeczeńskich aułów. Rosjanie co rusz ogłaszali, że został ranny, że zginął, że opuszczony przez wszystkich, błąka się po kaukaskich wąwozach. Czeczeńscy emigranci utrzymywali zaś, że wszyscy dżygici, no, może z wyjątkiem wciąż zmieniającego zdanie Basajewa, poszli pod komendę Maschadowa. Miał on zbierać się z nimi w górach na regularne narady, planować operacje zbrojne, wysyłać emisariuszy do Europy na potajemne spotkania z tymi rosyjskimi politykami, co sprzeciwiają się wojnie. Po kryjomu przekradał się nawet do Groźnego, a jego przemówienia, nagrywane na magnetofonowe kasety, posłańcy rozwozili po aułach i stanicach. Któregoś wieczora Islam, młodszy syn Isy, przyniósł mi do pokoju zdartą kasetę. „To Asłan", powiedział z naciskiem, zerkając niespokojnie na drzwi. Bał się najwyraźniej, że stanie w nich ojciec albo, co gorsza, matka i że przytapią go na czymś niedozwolonym. Męski głos na kasecie ginął w trzaskach i szumach. Nie potrafiłem rozpoznać w nim Maschadowa. Tym bardziej że przemawiał, jeśli to faktycznie był on, po czeczeńsku, co dodatkowo zmieniało barwę głosu. „Zwracam się teraz do tych, którzy po bolesnych doświadczeniach i stracie najbliższych zdecydowali się wkroczyć na drogę poświęcenia samych siebie. Rozumiem was, ale poprzeć nie mogę - szeptał Islam z przylepionym do głośnika uchem. - Rosja za wszelką cenę pragnie dowieść, że nasza wojna o wolność jest tożsama z terroryzmem. Nie wolno nam dopuścić, by to się Rosji udało. Zrozumcie, że naszego wroga nie powstrzyma ani wasza śmierć, ani śmierć setek tysięcy waszych braci i sióstr". 279 Ósmego dnia wyciągnąłem z kredensu książkę: wydane w Moskwie wspomnienia Aleksandra Dumasa z podróży po Kaukazie. Musiałem oderwać wzrok od tapet, którymi było wyklejone mieszkanie Isy