Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Nic z tych rzeczy. Fakt, seminaria były nudne, ale bez przesady. Albo może wszyscy byli potwornie znudzeni, tylko ja o tym nie słyszałam. Wszystko przez ten upał. Upał przenika do twojego wnętrza. Potem od tego upału dostajesz gorączki, a z gorączki przechodzisz w stan delirium, a z delirium w coś jeszcze innego. W delirium nic nie jest rzeczywiste. Nie, poprawka: wszystko jest rzeczywiste w inny sposób. W delirium wszystko płynie, włącznie z czasem. Lżejsza od powietrza, wymykasz się. Dzień odrywa się od nocy, zostawia ci tylko strzępki światła słonecznego. To dobrze – kiedy panuje taki upał, jest zbyt gorąco, by widzieć, zbyt gorąco, by zadawać sobie trud patrzenia. Zapamiętałam ciemne włosy, ciemne oczy, ale teraz było zupełnie ciemno i w tej ciemności było jeszcze bardziej gorąco niż w świetle dnia. To ten upał. Nigdy nie słabł. To był upał i zapach. Nigdy nie będę w stanie opisać tego zapachu; powiem tylko, że gdyby był dźwiękiem, byłby zaokrąglony, łagodny i słodki, dokładnie taki, jaki był w smaku. Jak gdyby ten mężczyzna nie miał w swoim ciele ani grama soli. Jak gdyby został wydestylowany z samego upału, a o soli w tym procesie zapomniano. Wszystko przez ten upał. A potem zaczęło się ochładzać. Temperatura spadła do dwudziestu kilku stopni podczas ostatnich dwóch dni konferencji, a ja nie mogłam go odnaleźć. Po dwudniowej nieobecności zrobiłam wymęczoną prezentację na jednym z seminariów. Patrzyli na mnie uporczywie, wszyscy mężczyźni i wszystkie kobiety, zwłaszcza ta, która zaprosiła mnie na zakupy. – Myślałam, że porwali cię biali handlarze żywym towarem – powiedziała do mnie podczas przerwy. – Co się stało? Nie wyglądasz na osobę, której jest bardzo gorąco. – Jest mi bardzo gorąco – odparłam, częstując się wodnistym ponczem lemoniadowym, który obsługa hotelu postawiła na stołach. Z pączkami. Na ich widok zakręciło mi się w żołądku, a już i tak było mi niedobrze po ponczu. Odstawiłam szklankę. – Mam gorączkę. Dotknęła mojej twarzy, lekko marszcząc brwi. – Wcale nie czuć, że masz gorączkę. Wręcz na odwrót, jesteś zimna. Wręcz wilgotna. – To przez klimatyzację – powiedziałam, cofając się. Jej palce były zimne, zimne nie do wytrzymania. – Upał i klimatyzacja. To mnie rozpieprzyło. Otworzyła szeroko oczy. – Przepraszam, rozwaliło. Za dużo przebywam z dzieciakami. – Może powinnaś pójść do lekarza. Albo wracać do domu. – Po prostu muszę wyjść z tego klimatyzowanego pomieszczenia – odparłam, prześlizgując się w stronę drzwi. Poszła za mną usiłując protestować. – Poczuję się dobrze, jak tylko wyjdę z tego klimatyzowanego pomieszczenia i wrócę do upału. – Nie, poczekaj – zawołała z uporem. – Może masz udar. Myślę, że to właśnie to – zimna i wilgotna skóra, twój wygląd... – To nie udar, ja marznę w tej cholernej lodówce. Po prostu odpierdol się ode mnie, to nic mi nie będzie! Uciekłam zdejmując swoją marynarkę, rozdzierając bluzkę. Nie mogłam wrócić, nie do tej okropnej klimatyzacji. Zostanę na dworze, tam gdzie jest ciepło. Leżałam w łóżku, otworzywszy okna na oścież i maksymalnie podniósłszy rolety. Zadzwonił jeden z mężczyzn z mojej firmy; jego głos brzmiał zbyt niedbale, kiedy udawał, że go uspokoiłam. Telefon od Carla przed dwudziestoma minutami nie był zaskoczeniem Czuję się dobrze, kochanie. Wcale tego nie słychać w twoim głosie. Ale czuję się dobrze. Wszyscy się o ciebie martwią. Niepotrzebnie. Myślę, że powinienem tam przyjechać. A ja ci mówię, żebyś siedział na tyłku. No, tego już za wiele, mówisz dziwnie. Przylatuję najbliższym samolotem, a z chłopcami może zostać twoja matka. Nie ruszaj się z miejsca, do cholery, bo mogę w ogóle nie wrócić do domu, jasne? Długie milczenie. Czy ktoś tam z tobą jest? Znowu milczenie. Pytam, czy ktoś tam z tobą jest? To tylko ten upał. Poczuję się dobrze, jak tylko się rozgrzeję. W jakiś czas potem siedziałam przy stole w bardzo ciemnym miejscu, które było prawie dostatecznie ciepłe. Siedząca naprzeciwko mnie stara kobieta od czasu do czasu delikatnie popijała piwo z butelki i wachlowała się, chociaż było zaledwie ciepło. – Jakie to przyjemne, kiedy jest takie ochłodzenie – powiedziała powoli, tym swoim miodowym głosem. Tutaj nawet takie stare kobiety miały głos jak miód. – Upał to bestia. Uśmiechnęłam się, przez chwilę myśląc, że powiedziała „betka”, nie „bestia”. – Tak. To na pewno bestia, ale nie chcę, żeby mi było zimno. – Nie? Skąd jesteś? – Schenectady. Chłodny klimat. Chrząknęła. – Hm, upał to nie betka, to bestia. On jest bestią. – Kto? – On. Bestia upału. – Zachichotała. – Moja babcia nazwałaby go loa. Wiesz, co to takiego? – Nie. Zlustrowała mnie wzrokiem, a potem znowu wzięła łyk piwa. – Nie. Nie wiem, czy to dla ciebie dobre, czy złe, dziewczyno. Może być zabójcze, tak czy siak, dla kogoś, kto nie lubi, żeby mu było zimno