Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Z gór zeszła mgła i ochronne pole atakowane mikroskopijnymi kropelkami wody świeciło łagodnym blaskiem. Otworzył przejście kieszonkowym anihilatorem i wstąpił na ganek – od środka niósł się zapach ciepłego, przytulnego pomieszczenia mieszkalnego i nieuchwytna woń pleśni i rozkładu, której nie mogły unicestwić nawet aromatyzatory. „Teraz to już nasz dom – pomyślał Simon. – Innego nie będzie”. Zdjął z ramienia torbę z bezużyteczną apteczką, rozładował promiennik i skierował się do laboratorium. Był tam już Wiener, który usłyszawszy odgłos kroków podniósł głowę i zapytał: – I co? – Nie widziałeś? – zdziwił się Simon, układając apteczkę w jej gnieździe. – Myślałem, że powiesiliście Obserwatora nad lasem. – Widziałem – potwierdził Wiener. – Ale nie znam szczegółów. Co się z nią stało? – Umarła. – To wiem i bez ciebie. Pytam – od czego? – Pojęcia nie mam. – A co mówią we wsi? – We wsi – jak przedtem niechętnie odpowiedział Simon – mówią, że to wampir. – Więc miałem rację – w głosie Wienera zabrzmiał niemal zachwyt dla własnej przenikliwości. – Jeszcze nie wiadomo. Zrozum, to tylko takie gadki. – Gdyby można ją było zbadać... sprawdzić, czy rzeczywiście wyssano z niej krew... – Zanim zdążysz do niej podejść z analizatorem, wszystkich nas pozabijają. – Szkoda. – Owszem – potwierdził Simon. – Szkoda. Przez chwilę milczał, potem rozpiął kieszeń na piersi i wyjął z niej sznur koralików. – Wiener, skąd ona wzięła te paciorki? Na twarz Wienera padły czerwone odblaski i młody człowiek mimo woli zmrużył oczy, ale odpowiedział ze spokojem w głosie: – To moje. Podarowałem jej. Poprosiłem Nataszę i ona je zrobiła... zadała program syntezatorowi... – Aaa... – stwierdził cicho Simon. – Przecież to tylko skrystalizowany węgiel – Wiener źle zrozumiał westchnienie Simona. – Pięć minut roboty. A ona lubiła ozdoby, ta Jadwiga... – Miała to w ręku... – No popatrz... Simon westchnął raz jeszcze. – Dobra... Pójdę się położyć. Co mówi Komenski? – Mówi, że wolałby się przenieść na równinę do Lagrange’a. Nie podoba mu się to wszystko... – A komu się podoba? – mruknął Simon z goryczą w głosie. ...Na Oliwię natknął się na korytarzu. Wydawało się, że stoi tu już całą wieczność, nieruchoma niczym posąg ze splecionymi na piersiach szczupłymi, białymi rękami. „Przecież ona na mnie czekała!” – zrozumiał nagle Simon. – Miałam dyżur przy Obserwatorze – powiedziała. – Ta dziewczyna... – Tak? – odezwał się niechętnie Simon. – Tak mi przykro, Simonie... – Mnie też. – I co teraz zrobisz? – Nic. Jutro pójdę na jej pogrzeb – uśmiechnął się z goryczą. – Jestem przecież kimś w rodzaju etnografa, prawda? A tego obrzędu jeszcze nie widzieliśmy... Korytarz tonął w mroku – stojące w niszach milczące posągi patrzyły na nich wyciętymi w kamieniu dziurami oczu. – A przecież kiedyś w tym zamku było muzeum – stwierdził Simon. – Zabawne, prawda? Spojrzała na niego, nie pojmując ironii. – Czemu zabawne? – No... Pierwotnie była to siedziba jakiegoś zubożałego hrabiego, potem oprowadzano tu turystów – mogli zachwycać się widokami z galerii i nawdychać się atmosfery epoki. Pamiętasz, Natasza opowiadała, że przewodnicy karmili ich bajkami o widmie starego hrabiego, który zgrzytając zębami i skrzypiąc kośćmi szkieletu obchodzi pomieszczenia w zetlałej opończy... A teraz my tu się osiedliliśmy. I też jesteśmy swojego rodzaju widmami... – Nie widzę w tym niczego zabawnego – stwierdziła Oliwia sucho. – Posłuchaj, Simonie... Ta dziewczyna – naprawdę padła ofiarą wilka? – Nie. – No to co ją zabiło? – Nie wiem. Przenikał go chłód kamiennych posągów. – To coś, co przewyższa moją zdolność rozumienia... Coś strasznego... Przecież oni kiedyś wymyślili to wszystko na użytek turystów... a teraz... Nagle objął ją i przyciągnął ku sobie z namiętnością, o którą wcześniej by się nie podejrzewał. Ukrywszy twarz w jej delikatnych, puszystych włosach, musnął dłonią ciepłe, żywe ciało i wyszeptał: – Pomóż mi! Och, pomóż mi, proszę! * * * – Idziesz na pogrzeb? – zapytał Gedeon. Simon bez słowa kiwnął głową. – Nie wyglądasz najlepiej. Czym ty się tak przejmujesz, na miłość boską? Boisz się, że Wiener miał rację? – Tak – przyznał Simon. – Boję się... – Możesz się bać, albo nie – istoty rzeczy to nie zmieni