Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Kret posłyszał, jak mruczy do siebie: — Ho! ho! ho! A to heca! — Co się stało, Szczurku? — zapytał Kret. — Śnieg — odrzekł Szczur krótko. — Sypie gęsty śnieg. Kret przywarował obok Szczura i wyjrzał. Zobaczył, że Puszcza, która go tak przerażała, przybrała zupełnie inny wygląd. Nory, jamy, kałuże, wilcze doły i inne rzeczy ponure a groźne dla wędrowca znikały szybko; na wszystkim rozpościerał się dywan z bajki, lśniący a delikatny, rzekłbyś, nie stworzony na to, aby go deptać szorstkimi łapkami. Drobny pył unosił się w powietrzu i łaskotliwie pieścił policzki, a blask, który zdawał się jaśnieć z dołu, oświetlał czarne pnie drzew. — Ha, cóż? Nie ma na to rady — powiedział Szczur po chwilowym namyśle. — Musimy ryzykować i ruszać w drogę. Najgorzej, że nie wiem dokładnie, gdzie się znajdujemy, a ten śnieg wszystko przeinaczył. Krajobraz zmienił się rzeczywiście nie do poznania, Kret ledwie mógł uwierzyć, że to ta sama Puszcza. Wyruszyli jednak odważnie w kierunku, który był według nich najwłaściwszy. Trzymali się razem i z niezwalczo-ną otuchą twierdzili, że poznają starego przyjaciela w każdym drzewie, co pozdrawiało ich w surowym milczeniu, lub też że dostrzegają rozpadliny, jamy czy ścieżki o znanym wyglądzie na jednostajnej, białej przestrzeni, wśród czarnych pni, niczym się od siebie nie różniących. Po godzinie czy dwóch — stracili bowiem poczucie czasu —? zatrzymali się zniechęceni, zmordowani, nie mając pojęcia, gdzie się znajdują, i usiedli na obalonym drzewie, aby trochę wytchnąć i obmyślić, co należy robić. Byli rozpaczliwie zmęczeni i w dodatku pokryci sińcami, wpadli bowiem do kilku jam i przemokli do suchej nitki. Śnieg zdążył już po- kryć ziemię tak grubą warstwą, że ledwie mogli z niego wyciągnąć małe łapki, drzewa zaś rosły coraz gęściej i robiły się coraz bardziej do siebie podobne. Las zdawał się bez początku i końca, nie dostrzegli w nim żadnych różnic, a co gorsza — zdawał się nie mieć wyjścia. — Nie możemy tu długo siedzieć — postanowił Szczur. — Musimy się zdobyć na wysiłek i zrobić to lub owo. Jest straszliwie zimno, a śnieg będzie niebawem tak głęboki, że nie zdołamy przebrnąć przez niego. — Rozejrzał się wkoło z namysłem. — Posłuchaj — ciągnął dalej — co mi przyszło do głowy. Przed nami widzę coś w rodzaju doliny, gdzie grunt wydaje mi się falisty, nierówny, pagórkowaty. Zejdźmy tam i postarajmy się znaleźć jakieś schronienie, jakąś rozpadlinę lub norę, suchą, zabez pieczoną od śniegu i wiatru; odpoczniemy tam sobie, nim jeszcze raz postaramy się stąd wydostać; teraz jesteśmy obydwaj prawie doszczę tnie wyczerpani. A przy tym może ustanie śnieg albo coś innego się zda rzy. ..; .^ Wstali więc, utorowali sobie drogę do doliny i zaczęli szukać jamy czy jakiegoś suchego kąta osłoniętego od ostrego wiatru i wirującego śniegu. Badali właśnie jedną z pagórkowatych części doliny, o których wspo- minał Szczur, gdy nagle Kret potknął się i upadł z krzykiem na pyszczek. — O moja łapka! — wołał. — O moja biedna stopka! — i usiadł na śniegu, trzymając tylną łapkę w obu przednich. — Biedaku! — rzekł Szczur ze współczuciem. — Nie masz jakoś dzisiaj szczęścia. Pokaż łapkę. Tak — ciągnął dalej, przyklękając dla lepszego obejrzenia — skaleczyłeś sobie stopę, to pewne. Poczekaj, wyciągnę chustkę i opatrzę ranę. — Musiałem nastąpić na jakąś przysypaną gałąź czy korzeń — odezwał się Kret jękliwie. — Ojej! Ojej! — Rana jest cięta — oświadczył Szczur przyglądając się bacznie łapce. — To nie od korzenia ani gałęzi. To wygląda na ranę zadaną me talowym narzędziem. Dziwne. Zastanawiał się przez chwilę, patrząc po otaczających wzgórkach i pochyłościach. — Et, wszystko jedno, czym skaleczyło — powiedział Kret zapo minając pod wpływem bólu o gramatycznym sposobie wyrażania się. — Wszystko jedno, co mnie skaleczyło, ale boli. Lecz Szczur po opatrzeniu łapki Kreta wziął się do rozkopywania śniegu. Drapał, odrzucał i szperał, pracując pilnie wszystkimi czterema łapkami, a Kret czekał z niecierpliwością powtarzając od czasu do czasu: — Chodźże już nareszcie, Szczurku. Nagle Szczur krzyknął: — Wiwat — a potem jeszcze raz — Wiwa-a-a-a-t! — i zaczął niezdarnie tańczyć gigę-na śniegu. — Coś ty znalazł, Szczurku? — spytał Kret trzymając się wciąż za łapkę. — Zobacz! — zawołał uradowany Szczur, wciąż podskakując. Kret podszedł pociągając nóżką i obejrzał wskazane miejsce. — Cóż stąd? — rzekł wreszcie po namyśle. — Widzę, no i co? To samo widziałem już wiele razy. Dobrze znam ten przedmiot. Skrobaczka do butów. Wielka mi rzecz. Jest czego tańczyć wkoło skrobaczki. — Czy nie rozumiesz, co to znaczy? Ty — ty tępe zwierzę! — wykrzyknął zirytowany Szczur. — Wiem oczywiście, co to znaczy — odparł Kret. — To znaczy po prostu, że ktoś bardzo nieporządny, jakiś zapominalski, porzucił swoją skrobaczkę w samym środku Puszczy. Właśnie w takim miejscu, gdzie każdy chcąc nie chcąc musi na nią nastąpić. Uważam, że ten ktoś postąpił bardzo nieopatrznie. Gdy wrócę do domu, wniosę skargę do... do tego czy owego. Na pewno to zrobię i... — Ach, miły Boże! — wykrzyknął Szczur doprowadzony do rozpaczy tępotą Kreta. — Przestań wreszcie rezonować i weź się do kopania. Szczur nie przerywał pracy, podnosząc wkoło siebie tumany śniegu. Po pewnym czasie jego wysiłki zostały nagrodzone — odkrył bardzo zniszczoną słomiankę. — Aha, co ja powiedziałem?! — zawołał z triumfem. — Nic nie powiedziałeś — odparł Kret szczerze. — Teraz — ciągnął dalej — kiedy odkryłeś jeszcze jeden przedmiot domowego użytku, zniszczony i odrzucony, przypuszczam, że nic ci do szczęścia nie brakuje. Odtańcz lepiej od razu gigę wokoło tej słomianki, jeśli masz ten zamiar, a potem będziemy mogli wyruszyć w dalszą drogę, nie marnując czasu na śmietnikach. Czyż możemy zjeść słomiankę albo się pod nią przespać, albo usiąść na słomiance jak na sankach i dojechać do domu, ty — ty irytujący gryzoniu? — Czy — ty — chcesz — powiedzieć — krzyczał podniecony Szczur — że ta słomianka nic ci nie mówi?! — Doprawdy, Szczurku — odparł Kret zniecierpliwionym głosem — zdaje mi się, że dość tego szaleństwa. Kto kiedy słyszał, aby słomianka coś komuś mówiła? To się nigdy nie zdarza. To zupełnie ciepodobne do słomianki. Słomianki robią to, do czego są przeznaczone. — Słuchaj no, ty — ty — zwierzaku o zakutym łbie — odparł Szczur ze złością. — Dość już tego! Ani słowa więcej! Bierz się do kopania, do skrobania i drapania, a szukaj starannie, uważaj szczególnie na zbocza pagórków, jeśli chcesz dziś spać w suchym i ciepłym miejscu, bo to nasza ostatnia deska ratunku. Szczur zabrał się z zapałem do najbliższej zaspy; najprzód zapuszczał wszędzie swoją laskę, a potem kopał z furią. Kret także pilnie skrobał, raczej aby się przysłużyć Szczurowi niż z innego powodu, nabrał bowiem przekonania, że jego przyjaciel dostał bzika