Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

W podeszwie buta nosiłem wciąż ukryte tam jeszcze w Warszawie tysiąc koron w banknotach. Pieniędzy nie potrzebowałem, lecz tym nieoczekiwanym gestem ludzkiej solidarności poczułem się głęboko wzruszony. Ranek był słoneczny, niebo bez chmurki. Szwecja witała mnie cudowną, słoneczną pogodą. Mijaliśmy śliczne białe i schludne domki oraz wille miasteczka. Ze wszystkich stron biła w oczy czystość, porządek, dobrobyt i przedziwny spokój. Miasteczko nazywa się Slite, objaśniał mnie po drodze policjant i położone jest na wschodnim brzegu wyspy. Gdyby nie radio, prasa i racjonowanie niektórych importowych artykułów, mieszkańcy Slite nic nie wiedzieliby, że na świecie szaleje wojna. Zetknęli się z nią tylko dwa razy w sposób bezpośredni. We wrześniu polska łódź podwodna "Orzeł" po ucieczce z Tallina wysadziła po drodze na wybrzeżu pod Slite dwóch obezwładnionych i związanych wartowników estońskich. Była to sensacja, o której ludzie nie przestają mówić do dziś dnia. - A po raz drugi - uśmiechnął się pan policjant - wojna wyrzuciła na ten spokojny brzeg rozbitka, właśnie dziś - w pana osobie. Okazało się, że byłem pierwszym uchodźcą, który trafił do Slite. Widok brudasa od stóp do głów umazanego w węglowej mazi musiał budzić sensację. Przechodnie aż się zatrzymywali ze zdumienia, a w oknach mijanych domów widziałem zaciekawione twarze. Myślałem, że jestem prowadzony na posterunek policji. Zdziwiłem się, gdy weszliśmy do magazynu z konfekcją, a jeszcze bardziej, gdy policjant zachęcił mnie, abym wybrał sobie z ubrania wszystko, co potrzeba, poczynając od butów, a skończywszy na koszulach i krawatach. Po pół godzinie wyszedłem ze sklepu z ogromną paką. Nie na tym jednak skończyły się niespodzianki. Zamiast na komisariat zaprowadzony zostałem do eleganckiego hotelu na skraju miasteczka i umieszczony w ślicznym pokoju z widokiem na morze. Policjant zaproponował grzecznie kąpiel i zapowiedział, że wróci za dwie godziny. Rzut oka w lustro przekonał mnie, że rodzona matka nie poznałaby mojej twarzy pokrytej grubą warstwą czarnej, błotnistej mazi. Teraz zrozumiałem, że mój widok mógł budzić uczucia litości robotników portowych i sensację wśród mieszkańców Slite. Z niewypowiedzianą ulgą zrzucałem z siebie brudny kombinezon i bieliznę, z rozkoszą wszedłem do wanny z gorącą wodą. Wykąpany i przebrany od stóp do głowy poczułem się z powrotem człowiekiem i przypomniałem sobie, że od trzech dni nie zjadłem porządnego obiadu. Z prowiantu zabranego z Warszawy po dwóch dniach nic nie zostało, lecz napięte nerwy nie pozwalały odczuć głodu. Obecnie pusty żołądek dawał mocno znać o sobie. Troskliwy policjant widocznie pomyślał i o tym. Do drzwi pokoju rozległo się pukanie i właścicielka hotelu zaprosiła na dół do restauracji. Tu dopiero odczułem niesamowity przeskok. Po blisko czterech latach życia pod okupacją, znalazłem się nagle jakby na innej planecie. Na środku salki stół uginający się pod półmiskami ze szwedzkimi sm~orgasborg. Zamiast kiepskiego chleba z marmoladą z buraków - wspaniałe, kruche szwedzkie pieczywo, masła, mleka, cukru ile dusza zapragnie, pięknie nakryte stoły, elegancki kelner... Szwecja rzeczywiście nie zaznała wojny. Kiedy po dwóch godzinach stróż bezpieczeństwa zjawił się ponownie, zamiast niemiłosiernie brudnego uchodźcy wyciągniętego spod kupy węgla zastał czystego, porządnie ubranego inteligenta