Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
W tym samym momencie z bramy wybiegł Bob. Ujrzawszy radiowozy, zaczął wymachiwać dziko rękami. - On ma Pete'a w samochodzie! Komendant Reynolds pochylił się do radiowozu. - Zatrzymać tę corvetę! - warknął przez zaciśnięte zęby. Policyjne wozy rzuciły się w pościg za uciekinierem. Nie trwał on długo, ponieważ uliczka okazała się ślepym zaułkiem. W parę sekund później corvette zatrzymała się, szurając oponami tuż przed zamykającą ją barierką. Z auta wyskoczył wysoki, młody mężczyzna w niebieskiej bluzie i z przerażeniem w oczach popędził w kierunku otwartej przestrzeni, poprzecinanej głębokimi jarami i wąwozami. - Zatrzymać go! - rozkazał komendant Reynolds. - Jeżeli uda mu się dopaść pierwszego wąwozu, nigdy go nie złapiemy - krzyknął Jupiter. Wciąż jeszcze policjantów dzielił spory dystans od wylotu ślepej uliczki. - On naprawdę zwieje - jęknął Paul. Ze sportowej corvetki wyskoczyła jednak jeszcze jedna postać i rzuciła się w szaleńczy pościg za uciekającym mężczyzną. Był to Pete! Biegnąc po płaskim polu, dzielącym wylot uliczki od pierwszego wąwozu, szybko doganiał uciekiniera i w chwili gdy policjanci dojechali do bariery i puścili się biegiem przez puste pole, rzucił się w kierunku wiejącego wielkimi susami młodego człowieka i obalił go na ziemię! W jednej chwili uciekinier zerwał się na nogi, jednak trzymający go obiema rękami za kostkę Pete nie puścił, a kiedy tamtemu udało się uwolnić jedną nogę, Pete chwycił go za drugą. Nadbiegający policjanci położyli wreszcie kres tej szamotaninie. Pete zwolnił chwyt i usiadł na trawie, szczerząc zęby w radosnym uśmiechu. - Macie tu waszego pogromcę... szyb samochodowych! - powiedział z kpiarskim błyskiem w oczach. Młody człowiek starał się wyrwać z rąk przytrzymujących go policjantów. - Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale dostaniecie za swoje, gnojki! Skąd te łobuzy się tu wzięły? Panowie, jesteście policjantami, więc aresztujcie ich! - Panie komendancie, niech pan zajrzy do jego samochodu - powiedział Pete, podnosząc się z ziemi. Prowadzony przez policjantów w kierunku bariery, koło której stał już Bob, nie spuszczając oka ze sportowego auta, młody mężczyzna zaczął szpetnie przeklinać. - Bob, otwórz drzwi - powiedział Pete. Stojący wokół samochodu policjanci zobaczyli wepchnięty z tyłu rower wyścigowy. Na siedzeniu leżał kask, gogle i plecak z radiem i słuchawkami, widać też było fragmenty kolarskiego stroju. - Oni włożyli to wszystko do mojego auta! - wrzasnął właściciel złotej corvetki. - To jest fałszywe oskarżenie! - Mamy świadków, panie komendancie, są wśród nich także pańscy funkcjonariusze, którzy widzieli go w czasie zasadzek - powiedział Jupiter. - Przekona się pan, że cały ten ekwipunek jest jego własnością. Można też sprawdzić, że ten rower jest zarejestrowany na jego nazwisko. - A w każdym razie - dodał Pete - jeśli pan zajrzy pod przednie siedzenie, znajdzie tam pan jego pistolet pneumatyczny. Założę się, że bez żadnych problemów udowodni pan, że to jego broń, ponieważ na pewno są na niej odciski jego palców. Komendant Reynolds ostrożnie zajrzał we wskazane miejsce. Wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę do nosa, rozłożył ją na dłoni, żeby nie zostawić odcisków własnych palców, a potem wydobył spod fotela dziwacznie wyglądający pistolet. Ujął go za koniec grubej lufy i ostrożnie wsunął do plastykowej torebki na dowody rzeczowe. Trzej Detektywi pochylili się nad nim, żeby mu się dobrze przyjrzeć. Wykonany z oksydowanej stali, przypominał trochę prawdziwy, bojowy pistolet wielostrzałowy, miał jednak nad lufą długi pręt, wyglądający jak długa, dużo cieńsza lufa. Ważył prawie kilogram, a na lufie wygrawerowany był napis: “THE WEBLEY PREMIER - Made in England”. - To jest pistolet pneumatyczny, kaliber dwadzieścia dwa - poinformował chłopców komendant Reynolds. - Ten pręt nad lufą służy do napinania sprężyny, która popycha tłok sprężający powietrze podczas strzału. Dobra konstrukcja, wystarczająco mocna, aby nabój roztrzaskał każdą szybę, przynajmniej z niewielkiej odległości. - Rzekłszy to, kiwnął ręką na swoich ludzi. - Podejrzany zostaje tymczasowo aresztowany. Zabierzcie go do samochodu. Pojedziemy najpierw do Jima Margona, żeby pogadać z nim o tej sprawie. A teraz chciałbym, chłopaki, żebyście mi dokładnie opowiedzieli, co tu się właściwie wydarzyło. Kiedy całe towarzystwo ruszyło wolnym krokiem w kierunku Margon Glass Company, Bob zrelacjonował w paru słowach, jak to wraz z Pete'em odkryli rower i cały ekwipunek ukryty w magazynie i jak jego właściciel próbował zabrać to wszystko i ulotnić się, co z łatwością by mu się udało, gdyby na jego drodze nie stanął Pete. - Zdaję sobie sprawę, że to było szalone - przyznał Pete. - Ale on nie wydał mi się wcale niebezpieczny. Przypominał raczej przestraszonego dzieciaka. No więc wyskoczyłem z nim. A on na mój widok złapał za ten pneumatyczny pistolet. Wziął mnie na muszkę i zmusił do załadowania roweru, a potem kazał mi wsiąść do samochodu. Nie przestał celować we mnie nawet w czasie jazdy. Ale zaraz potem zobaczył was i dostał strasznego cykora. Na tyle przynajmniej, żeby całkiem zapomnieć o tym, że z tej uliczki nie ma drugiego wyjazdu. Co było dalej, widzieliście sami. - Miałeś szczęście - stwierdził ze spoważniałą nagle miną komendant Reynolds. - Pistolet pneumatyczny to nie zabawka. Gdybyś został trafiony z bliska, mógłbyś stracić życie. Przy bocznej bramie czekał na nich niewielki tłumek pracowników Margon Company. Kiedy policjanci weszli na podwórze, jeden z pracowników pobiegł do głównego budynku. W chwilę potem w kierunku komendanta Reynoldsa zaczął się przepychać ten sam mężczyzna w średnim wieku, którego Jupiter i Paul widzieli przez szklaną ścianę, siedzącego za biurkiem w oddzielonym od biura gabinecie. - William! - wykrzyknął na powitanie. - Co tu się dzieje? - Powiedz mi, Jim, znasz tego młodzieńca? - zapytał w odpowiedzi szef policji, stojący nieco z boku. - Och, komendancie, przepraszam, ale wcale cię nie zauważyłem w tym zamieszaniu - powiedział pan Margon. - Czy go znam? Oczywiście, że tak. To mój syn, William
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Najpierw bez wzajemności, a potem z wzajemnością...
- Za każdym razem, gdy Cymmerianin spotykał grupę, ogromny samiec patrzył na niego groźnie spod ciężkich brwi, dopóki jego rodzina nie zniknęła w krzakach, a potem odwracał się i...
- I nie zauważony przez nikogo zeskoczył z ławki i wywędrował z przedziału najpierw na platformę wagonu (bo drzwi były otwarte), a potem z wagonu na peron...
- Potem bardzo wymownie i z wielkim przejęciem się ostrzegał swoje owieczki, aby jako prostaczkowie, ubodzy niby owi ptakowie niebiescy, a zatem mili Bogu, nie słuchali...
- Zauważył ją tylko w przelocie, potem biegł dalej i spotkał jakąś starszą kobietę w okularach, ona chyba mieszkała gdzieś tu w pobliżu, bo niosła piwo w dzbanku...
- Z południa potem oba bracia na konie siedli dwór swój stary żegnając oczyma i rozpłakane sługi, co się w podwórce zwlekły zawodząc a jęcząc...
- Lecz potem wdał się w językoznawstwo jak w niebezpieczną aferą miłosną, więc począł zmagać się z panującymi aktualnie modami strukturalizmu i zasmakował, jakkolwiek opornie,...
- Gdy jednak na rzece ukazał się kolejny, najokazalszy z dotąd płynących pni, gdy wdarł się w prześwit, zaklinował gałęziami, a potem obrócił i posypały się drzazgi, byliśmy...
- Potem ja wykorzystywałem ją jako słuchaczkę moich rozważań o ektogenezie, heterogenii oraz niechybnym wyłonieniu się nowej klasy społecznej - wyzyskiwanych matek...
- Miasto to podporządkowafo sobie cały rejon Bosforu Kimmeryjskiego (Cieśnina Kerezeriska), stając się potem stolicą sitnego państwa, Królestwa Bosforańskiego...