Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ani razu nie przechodzili tak blisko lodówki, by mógł mieć absolutną pewność, że siekiera nie stała tam już wcześniej. Tymczasem lodowaty prąd dopłynął po kręgosłupie do podstawy czaszki Bena. Benny widział dwa rozwiązania tej zagadki, tylko dwa. Pierwsze – podczas gdy dyskutowali w garażu swe następne posunięcia, za ścianą, w kuchni, czyhał na nich Eric z siekierą w ręce. Chciał zaatakować ich z zaskoczenia. Byli od niego o krok, a nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Mogli zginąć w okamgnieniu od uderzenia ostrym narzędziem, ale Eric usłyszał ich rozmowę i z jakichś, sobie tylko wiadomych, przyczyn zdecydował się na zmianę strategii. Zaniechał ataku i odstawił siekierę. Albo... Albo Erica nie było wtedy w domu, wszedł dopiero później, gdy zobaczył, jak odjeżdżają mercedesem. Odłożył broń, sądząc, że już nie wrócą, a potem uciekł, zapominając o niej, gdy usłyszał nadjeżdżającego forda. Albo-albo. Która z hipotez była prawdziwa? Potrzeba znalezienia odpowiedzi na to pytanie była teraz dla Bena sprawą najważniejszą i najpilniejszą. A więc która? Jeśli Eric przebywał w domu już wówczas, gdy on z Rachael naradzali się w garażu, to dlaczego nie zaatakował? Co sprawiło, że się rozmyślił? Wokół panowała niemal absolutna cisza. Wsłuchując się w nią, Benny zastanawiał się, czy jest to cisza związana z tym, że oprócz niego nie ma tu nikogo innego, czy też z tym, że ktoś czai się w milczeniu. Po chwili przystał na tę pierwszą możliwość. To była martwa, pusta cisza, której doświadcza się tylko w zupełnej samotności. Erica nie było w domu. Ben rzucił okiem przez moskitierę na zarośla w miejscu, gdzie kończył się wyschnięty trawnik. Las zdawał się nie mniej cichy niż dom i Ben miał nieodparte wrażenie, że i tam nie ma Erica. Gdyby ruszył teraz na łów, byłby wśród drzew równie samotny jak w tych czterech ścianach. – Eric? – odezwał się spokojnie, ale głośno. – Nie oczekiwał odpowiedzi, toteż jej nie otrzymał. – Dokąd poszedłeś, cholera jasna? Opuścił strzelbę, nie troszcząc się już, by trzymać ją prosto. Czuł w kościach, że w tym górskim ustroniu nie spotka doktora Lebena. Cisza. Cisza. Głęboka, nieprzyjemna cisza. Nagle poczuł, że balansuje na krawędzi straszliwego odkrycia. Popełnił błąd. Śmiertelny błąd. Błąd nie do naprawienia. Ale na czym on polegał? Co to za błąd? Kiedy uczynił fałszywy krok? Ben opuścił wzrok na porzuconą siekierę, rozpaczliwie pragnąc zrozumieć, o co tu chodzi. Nagle serce podeszło mu do gardła. – O Boże – szepnął. – Rachael. LAKE ARROWHEAD – 2 KILOMETRY. Peake znalazł się za jadącym powoli samochodem kempingowym, a obowiązywał akurat zakaz wyprzedzania. Zmniejszenie prędkości zdawało się jednak nie przeszkadzać Sharpowi, który zajęty był teraz przekonywaniem młodego agenta, by ten przystał na zamordowanie Shadwaya i pani Leben. – Oczywiście, Jerry, jeśli masz choćby najmniejsze wątpliwości, to zostaw sprawę mnie. Będziesz musiał mi tylko pomóc w ich obezwładnieniu – to należy w końcu do twoich obowiązków służbowych – a gdy już się z tym uporamy, ja sam załatwię wszystko do końca. I tak będę współwinny zbrodni, pomyślał Peake. – Dobrze, nie mógłbym pana zostawić w potrzebie – powiedział na głos. – Bardzo mi miło, że słyszę to z twoich ust, Jerry. Byłbym rozczarowany, gdybyś okazał się mięczakiem. Ani przez chwilę nie wątpiłem w twoją odwagę ani w to, że zgodzisz się na udział w akcji do samego końca. Dlatego cię wybrałem. I wprost brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo nasz kraj i agencja będą ci wdzięczne za twoje bezinteresowne oddanie. Ty dewiancie, łżesz jak pies, pomyślał Peake. Ale na głos powiedział: – Nie chciałbym w żaden sposób działać wbrew interesom naszego kraju ani popsuć opinii o naszej agencji. Sharp uśmiechnął się, odbierając te słowa jako totalną kapitulację swego podwładnego. Ben poruszał się wolno po kuchni, koncentrując spojrzenie na podłodze, gdzie błyszczały tłuste plamy po rozlanej zupie oraz otwarte metalowe puszki. Kiedy wraz z Rachael przeszukiwali kuchnię, uważali, by nie wdepnąć w kałuże, i Benny nie spostrzegł w bałaganie żadnych śladów Erica. A na pewno by je zauważył, gdyby istniały, patrzył bowiem bacznie pod nogi. Za to teraz w zaschniętym na podłodze gęstym sosie od gulaszu firmy Dinty Moore była wyraźnie odciśnięta prawie cała podeszwa, a w maśle orzechowym – pięta. Duży rozmiar buta wskazywał, że jego właścicielem jest mężczyzna. Kolejne dwa ślady połyskiwały matowo na kafelkach koło lodówki, gdzie Eric znów wdepnął w sos i masło orzechowe, szukając zapewne ukrycia. Ukrycia, o Boże! Kiedy Ben i Rachael weszli do kuchni z garażu i skierowali się do salonu, aby pozbierać rozrzucone akta „Wildcard”, Eric chował się skulony po drugiej stronie lodówki! Serce zaczęło bić mu mocniej. Odwrócił się i pobiegł do garażu. LAKE ARROWHEAD. Dojechali na miejsce. Wlokący się przed nimi samochód kempingowy zjechał na parking przed sklepem z artykułami sportowymi i Peake przyspieszył. Sharp spojrzał na pozostawione mu przez Stone’a na świstku papieru wskazówki i powiedział: – Na razie jedziemy dobrze. Nie zbaczaj z tej drogi. Jedź na północ wzdłuż jeziora. Za jakieś sześć kilometrów szukaj odgałęzienia w prawo. Ma tam stać dziesięć skrzynek na listy. Na jednej z nich będzie wielki blaszany, pomalowany na biało-czerwono kogut. Peake jechał dalej, ale kątem oka widział, że Sharp wziął na kolana czarną teczkę i otworzył ją. W środku znajdowały się dwa pistolety kalibru 32. Jeden z nich położył na siedzeniu po swojej lewej stronie. – Co to? – spytał Peake. – Twój pistolet. Na akcję. – Mam służbowy rewolwer. – Teraz nie jest sezon polowań. Nie możemy, strzelając, robić za dużo hałasu, Jerry. To może wzbudzić zainteresowanie okolicznych mieszkańców lub nawet zaalarmować ludzi szeryfa, jeśli akurat byliby w pobliżu. – Sharp wyjął z teczki tłumik i zaczął nakręcać go na swój pistolet. – Do rewolweru nie zamontujesz tłumika. A nie możemy pozwolić, żeby nam ktoś przeszkodził, dopóki nie załatwimy sprawy do końca. Potrzeba nam dużo czasu, by upozorować próbę ucieczki aresztantów. Co ja mam, kurczę, zrobić? – zastanawiał się Peake, prowadząc samochód na północ, wzdłuż jeziora, i wyglądając czerwono-białego blaszanego koguta. Rachael zostawiła za sobą jezioro Arrowhead, jadąc inną trasą, drogą stanową numer sto trzydzieści osiem