Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Był nim rycerz w masce, który nie musiał w legii, zgodnie z jej regulaminem, ujawniać tożsamości, powinien jednak udzielić o sobie wymaganych informacji. – Staż wojskowy! – Zależy jak liczyć... – Obojętnie! Mów! – ostro żąda Crauss. – Dziesięć lat. – Oficer? – Tak. Instruktor fechtunku. – Dlaczego zmieniasz barwy? – Motywy prywatne. – Rozumiem. Wystarczy ci stopień porucznika? Nie mam nic wolnego... – Dobrze. Kiedy przyjść? – Ruszamy pojutrze. 160 ------------------------------------------------------------- page 161 – Chciałbym wziąć żonę. – Znajdę miejsce w taborach. Ale musisz zapłacić. – Nawet zaraz. – Skądś cię znam. – Pozostanę bezimienny, choćbym zginął w bitwie. – Twoje życzenie. Legia je spełni. Stań tu, pokaż parę pchnięć. – Oczywiście! Broń się! – Piękna linia! – Crauss dał swemu gościowi ćwiczebny floret z gałką. – Riposta nie gorsza! – Przedstawię cię królowi, nie ma z kim ćwiczyć, od kiedy jego brat zdradził imperium. – Jestem skromnym człowiekiem. Boję się gwiazd. – Oduczymy cię tego w legii. A maskę masz prawo zachować i przed katem, gdybyś zła- mał nasze prawo. – Dlatego tu jestem. – Przysięgnij! – Będę posłuszny mistrzowi i tajemnicy... Uleczona przez cudotwórcę Inez czekała w Cane na powrót przyjaciela, który szybkim za- przęgiem bojowego rydwanu udał się na tajemnicze spotkanie, nie podając alibi. Dama spo- dziewała się, że pojechał gdzieś sobie popisać, gdyż w nowym miejscu pobytu niezmiennie uchodził za analfabetę, a z nałogami walczyć nie umiał. Dyrektorka cyrku pozwoliła swej zastępczyni wziąć urlop na zdobycie miłości wyzwoleń- ca, który pozwalał się kochać sposobami niekonwencjonalnymi, gdyż już zdecydował się położyć kobiecie na ofiarny ołtarz. Isabel, powstrzymana przez biegłe w dyplomacji panie, nie rozgłosiła imienia kochanka po mieście, lecz wynajęła pokój w hotelu i oddała się pasjom odkrywczym, wymyśliła bowiem nowy sposób palenia cygar w klamerce do wieszania mo- krej bielizny. Tą metodą damy mogły uchronić palce przed zżółknięciem od dymu. Tym ra- zem księżniczka czuła się w ciąży świetnie, może partner był bardziej odpowiedni albo le- czyło zgryzoty aromatyczne powietrze Południa. Inez także bawiła się w wesołym mieście. Marion, znana z matematycznych pasji, stawała do zawodów z bystrą damą z Północy. Grały w szachy, układały przeciw sobie arytmetyczne szarady, z których zwycięsko wychodziła córka don Juana. Gdyby zechciała pozostać w Ca- ne, zaproponowano by jej stanowisko rachmistrza miejskiego, Barbet obiecał jednak pokazać kilka zwierzęcych monarchii na dzikich rubieżach Południa, więc szykowała do podróży za- pasy żywności, broń i różne pożyteczne drobiazgi. Wreszcie się zjawił! Zadowolony z siebie, widać to po błysku w oczach. – Ile bab przeleciałeś? – Jutro zbieramy się stąd. – Co tam masz? – Inez z zainteresowaniem bada wzrokiem kształt przywiezionej przez księcia paczki. – Rozpakować? – Nie możesz z tym zaczekać? – Mundur legii! Co chcesz zrobić? – Mam obowiązek naprawić zło wyrządzone bratu. – Nic mu nie zrobiłeś! – Jestem innego zdania. Będę walczył u Craussa. Tylko tam zdrajca może odzyskać honor. – Proszę! Zastanów się. – Złożyłem przysięgę. I dotrzymam jej. – Co na to Alejandro? – Nic nie wie. Patrz, ładna maska? Żeby mnie nie poznali, będę nosił, jak te dzikusy z Po- łudnia, czarny turban. – Przecież nie chciałeś już zabijać... 161 ------------------------------------------------------------- page 162 – Zobacz, teraz nie widać moich sztywnych piór... – Przyznaj się, że zwiewasz przed Isabel! – Ona się nie liczy. Obiecałem sobie, że będę przy bracie, gdyby groziło mu niebezpie- czeństwo. – Nie szukaj sobie szlachetnych motywów! – Lepiej się pakuj! Rekwizyty dla ciebie. – Książę podsunął Inez farbę do włosów oraz czarną woalkę. – Jedź sam. Zostanę w Cane. – Nie masz pojęcia, co tu może się dziać! Za godzinę bądź blondynką. Tłumacz to sobie jak chcesz. – Barbet kontemplował w lustrze szary mundur legionisty. Bluza była zdecydo- wanie za duża, rękawy za długie. – Trzeba by to trochę poprawić