Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Tym bardziej, że zaraz potem rozległ się potworny zgrzyt, most podskoczył i wytrysnęła spod niego fontanna bali i desek. Popłynęło to wszystko w spienionym nurcie, a między dwoma brzegami kołysał się uwolniony od drugiego przęsła, ale cały, bo podwieszony na dłużycach most, który stał potem przez kilka następnych lat. Deszcz jeszcze tego samego popołudnia wyraźnie stracił na intensywności, w nocy trochę popadywał, a rano powitało nas słońce. Oczywiście pobiegliśmy nad Dunajec, aby zobaczyć jak się dzisiaj piekielnik czuje. Jeszcze był groźny, głęboki, wartki, jeszcze ryczał i szumiał, ale już, z trudem wprawdzie, mieścił się w swoim korycie. Od tartaku wieziono równo przycięte belki na nowe przęsła, bo most, choć uratowany, bez solidnego remontu nie nadawał się nawet dla pieszych. A przecież była pełnia sezonu turystycznego i w każdym prawie domu mieszkali letnicy. Most należało natychmiast przywrócić do stanu pierwotnego. Dalszy pobyt był wspaniały, ale ja wiedziałem, że wrażeń z tej powodzi nic już nie przyćmi. Bardzo zagustowaliśmy w nie skrępowanym pensjonatowym rygorem życiu. Wstawaliśmy, kiedy nam się chciało, jedliśmy o dowolnej porze to, co zostało demokratycznie przegłosowane przez większość. Z naszej izby nie wychodziły maliny, poziomki, jeżyny, jagody, grzyby, szczególnie rydze. Była tego taka obfitość i tak wspaniałe smaki, że nawet nie tęskniłem za zielonym babcinym ogórkiem z miodem. Ani za lodami u Kołaczyńskich. Kiedy opowiedziałem mamie, jak to było naprawdę z moją wyprawą po lody w Brześciu, mama się rozpłakała i oświadczyła, że nigdy nigdzie już bez niej nie pojadę. Wspaniałe były nasze niedzielne wyprawy w kierunku Dzianisza, na Pyzówkę, gdzie w maleńkim drewnianym kościółku ksiądz profesor Michalski z Uniwersytetu Jagiellońskiego odprawiał poranne msze. Na tydzień przed wyjazdem przeżyłem nie lada przygodę. Często schodziłem z mamą po zakupy do Witowa. W zasadzie ograniczało się to do odwiedzenia sklepu z „towarami mieszanymi” (tak widniało na szyldzie), którego właścicielami byli chyba jedyni w okolicy Żydzi, Glejskowie. On mały chudzina i ona potężne, tłuste i niezmiernie sympatyczne babsko. Właściwie Glejskowie to była tylko ona. Bardzo ruchliwa, spontaniczna i nieco nadpobudliwa, angażowała się we wszystko, co było związane z kulturą, wyższymi sferami i koneksjami. I od razu o wszelkich poczynaniach mówiła "my", co każdy powinien był rozumieć, że to „my”, to w rzeczywistości żadne „wy”, tylko „ja”. Gdy tylko weszliśmy do sklepu, Glejskowa wylała się zza kontuaru i zarzuciła nas komplementami. - No, wreszcie pani dyrektorowa nas odwiedziła - usłyszałem i zdumiałem się niepomiernie, bo mój ojciec nigdy nie był dyrektorem. - A co to za piękny kawaler? - wykrzyknęła i zaraz ją polubiłem. - Pewno syn pani dyrektorowej? Aron! - krzyknęła gdzieś w kierunku zaplecza - Aron! Bierzemy tego kawalera do filmu. Pani dyrektorowa nie ma nic przeciwko temu, prawda? A że mama stała jak zamurowana, uważałem, iż powinienem ją zastąpić. - Oczywiście, że moja mamusia nie ma nic przeciwko temu. To jest nawet najskrytsze marzenie mojej mamusi. A jaki to film i jaką mam grać rolę? - zapytałem przytomnie. - Aron, ty słyszysz? To nie tylko piękne, ale i jakie rezolutne dziecko. I tu Glejskowa rozpłynęła się w zachwytach, które choć były samą prawdą i tylko prawdą, sprawiającą, iż lubiłem ją coraz bardziej, to jednak ze względu na wrodzoną skromność powtórzyć ich nie mogę. Wszelako z tego baroku słownego udało mi się wydobyć nieco konkretnych informacji. Otóż od kilku dni gościła w Witowie ekipa filmowa z Warszawy, kręcąca kościelne i przykościelne sceny do filmu Halka. Dzisiaj po południu będą robione sceny grupowe, a ja miałbym grać tłum. Mam się zjawić (oczywiście z panią dyrektorową) koło kościółka witowskiego, ubrany w kompletny strój góralski. - A skąd ja w ciągu kilku godzin wezmę strój góralski na twój wzrost? - żachnęła się mama. - Mamusiu, to już moja sprawa- uciąłem dyskusję. W obawie, aby Glejskowa ze mnie nie zrezygnowała, szybko wyciągnąłem mamę ze sklepu. Bo też istotnie czasu było mało. Oczywiście, niczego do jedzenia nie kupiliśmy, ale kto by zwracał uwagę na takie przyziemne sprawy. Innego zdania była Toda, która zarzucając nam przedkładanie partykularnych interesów jakiegoś aktorzyny ze spalonego teatru ponad interes ogółu oświadczyła stanowczo, iż na głodówkę nie ma najmniejszej ochoty. Ja zaś, w trosce o cele wyższe, przystąpiłem do bezpardonowej walki, przypominając, że ona jako panienka znów do wzięcia, powinna zadbać o figurę, bo zaokrąglone kształty nie są w modzie. Całą moją nadzieję pokładałem w Anieli i Malwinie oraz ich znajomościach. Rzeczywiście, uwinęły się szybko i po godzinie miałem już na mój rozmiar kapelusik z muszelkami i piórem, kierpce, przepiękną guńkę na ramiona i cud „ciupaske ze zbyrtackami”. Niestety, jednego, i to dość istotnego, szczegółu garderoby nie udało się znaleźć. Dziewczyny obiegły pół wsi, ale cyfrowanych portek z parzenicami dla mnie nie zdobyły. Mimo to na zbiórkę pod kościołem poszedłem wcale tym brakiem nie zdeprymowany i gdy Glejskowa, robiąc przegląd naboru, spojrzała na moje krótkie, zuchowe spodnie i gołe nogi w kierpcach, wyjaśniłem jej: - Jestem za wysoki do pierwszego rzędu, stanę w drugim, tam spodni nie widać. Zdumiona mama pokręciła głową i zapytała: - Po kim ty to masz? A ja już stałem w tłumie statystów. Wkrótce też pochłonęła mnie robota na planie. Grzało słońce, tymczasem według scenariusza, sceny należało filmować w pogodę pochmurną i wietrzną
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Kiedy jednak z biegiem lat stan rzeczy się coraz bardziej (ustalał, żywioły miejskie zaczynały stawać w coraz wyraźniejszej opozycji do senatu i prezesa Wodzickiego...
- Istnieją jednak legendy My z rasy chap - hopaj - chwatów jesteśmy wielkimi podróżnikami, przemierzaliśmy rozległe obszary od wielu generacji i zebraliśmy owe legendy...
- Palenie marihuany wiąże się wprawdzie w niewielkim stopniu z zażywaniem środków psychotropowych przez rodziców, jednakże to, że twoi rodzice nie zażywają narkotyków,...
- Eksponowane są jednak argumenty związane głównie z pewnymi słabościanń rynkowego mechanizmu alokacji zasobów i w ogóle gospodarki rynkowej...
- Sir John podawał mu już jednak kieliszek szampana i Clinton musiał wznieść toasty, uroczysty za królową i ironiczny za sułtana oraz nowy traktat, zanim...
- Co więcej, była to prawdziwa twarz Klaudii, brzydka, nalana, z zezowatymi oczyma, a jednak w jakiś niepojęty sposób malarka potrafiła oddać zarówno jej prostoduszność,...
- Jednak poza nielicznymi wyjątkami tych poleis, w których szczególnie rozwinęto się rzemiosto (Korynt, Ateny, Syrakuzy), miasto nigdzie nie stato się, nawet w drugiej...
- Postacie, twarze, oczy tych dwóch mężczyzn, którymi byłam ja sama, zbliżały się, przenikały w siebie, nie stając się jednak ani przez chwilę jednością...
- Kto by pomyślał kilka lat przedtem, że ta wspaniała Sabina i jej krewni znajdą się w jednym i tym samym wagonie bydlęcym ze mną i z moimi dziećmi? A jednak było przyjemnie...
- Jednakże z szacunku dla was, panie hrabio, nie przedsięwezmę nic przeciwko waszemu planowi i obiecuję, że moim towarzyszom drogi nie wspomnę ani słowem o naszej rozmowie...