Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Gellan zerknął na Jonata. Ten był spięty, jednak twarz miał spokojną i - jak zawsze - zapomniał o swoich urazach, gotowy jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Wszędzie wokół żołnierze siedzieli przy ogniskach, a na prawo kucharze przygotowywali gorący posiłek w trzech wielkich kotłach. Zapach podrażnił nozdrza Gellana i jego wyschnięte usta nagle wypełniły się śliną. Obrońcy Purdol już od trzech dni nie jedli. Autorem śmiałego planu był Karnak. Przebrani za vagryj-skich żołnierzy, wojownicy Drenajów mieli uderzyć na magazyny i zdobyć żywność dla głodujących obrońców. Pomysł wydawał się niezły, kiedy omawiano go przy wielkim stole w biesiadnej sali Purdol. Jednak teraz, kiedy szli przez nieprzyjacielski obóz, wydawał się samobójczy. Jakiś oficer wyszedł z ciemności. - Dokąd idziecie? - spytał Gellana. - Nie twój cholerny interes - odparł Drenaj, rozpozna-wszy rangę pytającego po mosiężnych paskach na epoletach. - Chwileczkę - rzekł oficer nieco łagodniejszym tonem. - Kazano mi nikogo nie wpuszczać do wschodnich kwater. - No cóż, skoro mamy pilnować doków, to chętnie usłyszę, jak mamy tam dotrzeć, nie przechodząc tędy. - Doków pilnuje trzeci szwadron - powiedział Yagryj-czyk. - Mam to zapisane. - Świetnie - mruknął Gellan. - W takim razie zignoruję rozkazy generała i każę moim ludziom odpoczywać. A gdyby pytał mnie, dlaczego tak zrobiłem, to... jak się nazywasz? - Antasy, szósty szwadron - odparł oficer, stając na baczność. - Jestem pewien, że wymienianie mojego imienia nie będzie konieczne. Najwidoczniej zaszła jakaś pomyłka. - Najwidoczniej - przytaknął Gellan, odwracając się do niego plecami. - Naprzód! Gdy żołnierze powlekli się krętymi uliczkami portu, Jonat zrównał się z Gellanem. - Teraz będzie najtrudniejsza część zadania - powiedział cicho. - Istotnie. Przed nimi sześcioosobowy oddziałek żołnierzy stał na war288 cię przed drewnianym magazynem. Dwaj siedzieli na pustych skrzyniach, a czterej pozostali grali w kości. - Wstać! - ryknął Gellan. - Kto tu dowodzi? Czerwony na twarzy żołnierz wystąpił naprzód, chowając kości do mieszka przy pasie. - Ja. - Co to ma znaczyć? - Proszę o wybaczenie. My... no cóż, nudziliśmy się. - Nie będziesz się nudził, jak dostaniesz sto batów, chłopcze! - Nie. - Nie jesteś z mojego szwadronu, a ja nie zamierzam bawić się w biurokratyczną pisaninę. Dlatego zapomnę o waszym niedbalstwie. Powiedz mi, czy wasi koledzy na tyłach także grają w kości? - Nie wiem. - Ilu ich tam jest? - Dziesięciu. - Kiedy zmiana warty? Żołnierz zerknął na zegarek. - Za dwie godziny. - Bardzo dobrze. Otwieraj magazyn. - Słucham? - Czyżbyś był nie tylko niedbały, ale i głuchy? - Nie, panie. Po prostu nie mam klucza. - Chcesz powiedzieć, że nie przysłano tu klucza? - Nie rozumiem. - Generał - powiedział powoli i cierpliwie Gellan - kazał nam przenieść część zapasów z tego magazynu do jego kwatery. Wasz drugi oficer... jak on się nazywa? - Erthold, panie. - Właśnie, Erthold - miał spotkać się z nami tutaj albo zostawić klucz. Gdzie on jest? - No... - No co? - On śpi, panie. - Śpi - powtórzył Gellan. - Dlaczego nie przyszło mi to do głowy? Oddział wypoczywa sobie na służbie. Grając w kości, ni mniej, ni więcej, tak że setka ludzi może przejść tędy niepostrzeżenie. Co innego mógłby robić oficer? Jonacie! - Tak, dowódco. - Bądź tak dobry i wyważ te drzwi. - Tak jest - odparł uradowany Jonat i z dwoma żołnierzami podbiegł do magazynu. W kilka sekund wyłamali boczne drzwi, weszli do budynku, odsunęli sztabę ryglującą wrota i otworzyli je na oścież. Gellan machnięciem ręki skierował swój oddział do środka i żołnierze wpadli do magazynu. - Erthold będzie wściekły, panie - powiedział żołnierz. - Czy mam posłać kogoś, żeby go obudził? - Jak chcesz - odrzekł Gellan z uśmiechem. - Jednak może cię wtedy zapytać, kto pozwolił ci zejść z posterunku. Chciałbyś tego? - Myślisz panie, że lepiej mu nie przeszkadzać? - Sam zdecyduj. - Pewnie tak byłoby najlepiej - rzekł żołnierz, czekając na aprobatę. Gellan ruszył naprzód, ale odwrócił się, słysząc tupot nóg. Zza węgła wypadło dziesięciu żołnierzy z mieczami w dłoniach. Zobaczyli Gellana i stanęli. Trzej pierwsi zasalutowali nerwowo, a pozostali poszli za ich przykładem. - Wracajcie na posterunki - rozkazał Gellan. Tamci zerknęli na swego dowódcę, który wzruszył ramionami i odprawił ich machnięciem ręki. - Przepraszam za to, panie - rzekł - ale jestem ci wdzięczny, że nie oddałeś nas pod sąd za grę w kości. - Od czasu do czasu sam grywam - powiedział Gellan. Drenajowie, obładowani żywnością, zaczęli wychodzić z magazynu. Jonat dopilnował aprowizacji, starając się wybierać tylko najlepsze towary: mąkę, suszone owoce, wędzone mięso, płatki zbożowe i sól. Na zapleczu znalazł też mały magazyn medyczny i spakował trzy worki ziół, które na pewno przydadzą się Evrisowi. Zamknąwszy wrota i założywszy sztabę, wyszedł z magazynu ostatni. Jego żołnierze stali szeregiem, trzymając na ramionach ciężkie paki. Jonat podszedł do dowódcy straży. - Niech nikt nie wchodzi do magazynu, mimo wyłamanych drzwi. Jeśli wypijecie choć kroplę trunku, będziecie mieli kłopoty! - Znacząco mrugnął okiem. Yagryjczyk zasalutował i Gellan poprowadził swój oddział z powrotem w kierunku obozu. Kolumna szła pustymi uliczkami, minęła namioty i straże, aż doszła na przedpole fortecy. Zerknąwszy w prawo, Gellan ujrzał widok, który zmroził mu krew w żyłach. Za rzędem domów, ukryte przed oczami obrońców twierdzy, budowano trzy wielkie machiny. Będąc przejazdem w Yagrii, widział, jak działają. Balisty - wielkie katapulty służące do miotania głazów w mury warowni. Kiedy zostaną ukończone, śmierć zbierze obfite żniwo wśród obrońców. Zapewne przysłano je drogą morską z Yagrii, wokół lentryjskiego przylądka, i składano tu z części. Klepnął Jonata w ramię i wskazał na robotników krzątających się przy świetle latarni. Jonat zaklął, a potem spojrzał na Gellana. - Chyba nie zamierzasz?..