Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

- Niejaki pan George Washington ma kierować armią. Jeden Murzyn powiedział mi, że ma on wielką plantację z mnóstwem niewolników. Powiedział też, że podobno jakichś niewolników z Nowej Anglii uwolniono za pomoc w walce z żołnierzami króla. - Wiedziałem, że tak będzie! - zawołał Skrzypek. - Murzyni wykrwawią się i polegną dziesiątkami, zupełnie jakFrancuzi w walkach z Indianami, a potem ledwo się to skończy, biali znów zaczną nas okładać batem! - Może nie - powiedział Luther. - Ponoć tam w Filadelfii jacyś biali, którzy nazywają się kwakrowie, założyli Towarzystwo do Walki z Niewolnictwem. Wygląda na to, że są biali, którzy uważają, że Murzyni nie powinni być niewolnikami. - Ja też tak uważam - wtrącił Skrzypek. Częste wieści dostarczane przez Bell brzmiały, jakby je omawiała z samym panem, ale w końcu przyznała się, że podsłuchuje przy dziurce od klucza, gdyż niedawno, kiedy byli goście, pan szorstko kazał jej szybko podać i wyjść, po czym usłyszała, jak zamyka drzwi na klucz. - A znam tego człowieka lepiej niż jego własna matka! - oburzała się Bell. - I co powiedział, kiedy już zamknął drzwi? - spytał niecierpliwie Skrzypek. - No cóż, uważa, że nie ma dwóch zdań i ci angielscy żołnierze zostaną pobici. Spodziewa się, że przyślą tu wielkie statki pełne wojska. Ponoć tylko w Wirginii jest przeszło dwieście tysięcy niewolników i biali bardzo się martwią, że ci Anglicy mogą nas buntować. Pan twierdzi, że sam był zawsze bardzo lojalny w stosunku do króla, ale te podatki są nie do wytrzymania. - Generał Washington zakazał już przyjmować czarnych do armii - powiedział Luther. - Ale słyszałem, że tam, na Północy, niektórzy wyzwoleni Murzyni dowodzą, że ten kraj jest także ich krajem i chcą walczyć. - Na pewno trafi im się ta gratka, niech no tylko zginie dość białych - rzucił z przekąsem Skrzypek. - Ci wolni Murzyni to naprawdę jacyś szaleńcy. Ale po dwóch tygodniach doszła ich jeszcze bardziej elektryzująca wieść. Lord Dunmore, królewski gubernator w Wirginii, przyrzekł wolność niewolnikom, którzy opuszczą plantację i zaciągną się do jego angielskiej floty złożonej z łodzi rybackich i fregat. - Nasz pan jest okropnie niespokojny - zdawała sprawozdanie Bell. - Mężczyźni przy obiedzie ciągle opowiadają o coraz to nowych Murzynach, których panowie zakuwają w kajdany i trzymają pod kluczem z obawy, że zechcą się przyłączyć do Anglików. Mówią też o tym, żeby porwać i powiesić tego lorda Dunmore. Kuncie kazano poić i karmić konie rozognionych, poruszonych mężczyzn, którzy odwiedzali chmurnego teraz pana Wallera. I Kunta opowiadał innym, że niektóre konie spływają potem od długiej jazdy, a niektórzy panowie sami powożą swoje bryczki. Jednym z nich był John Waller, brat pana, ten sam, który kupił Kuntę osiem lat temu, kiedy wysadzono go z wielkiego czółna. Nawet teraz, po tak długim czasie, Kunta natychmiast poznał tę znienawidzoną twarz, ale mężczyzna rzucił mu lejce bez śladu zainteresowania. - I niby czemu się dziwisz? - rzekł Skrzypek. - Taki pan jak on nie będzie się witał z byle Murzynem. Zwłaszcza jeżeli pamięta, kim jesteś. W ciągu następnych tygodni Bell przez dziurkę od klucza była świadkiem przeraże- nia i wściekłości pana oraz jego gości na wieść o tysiącach niewolników z Georgii, Południowej Karoliny i Wirginii, którzy, nie bacząc na nic, uciekają z plantacji, żeby się przyłączyć do lorda Dunmore. Niektórzy twierdzili, że większość zbiegłych niewolników udaj e się wprost na Północ. Ale wszyscy biali byli zgodni, że trzeba zacząć hodować więcej psów gończych. Pewnego dnia pan Waller zawołał Bell do salonu i dwukrotnie wolno odczytał jej zakreślony ustęp z wychodzącego w Wirginii „Dziennika". Potem dał jej gazetę i kazał pokazać ją niewolnikom. Zareagowali podobnie jak ona - nie tyle strachem, ile gniewem. „Murzyni nie dajcie się wodzić na pokuszenie. Jakiekolwiek będą koleje naszego losu, jeżeli nas opuścicie, sami przywiedziecie się do zguby..." Zanim Bell zwróciła gazetę, wyczytała z niej na własny użytek jeszcze inne wiadomości, a wśród nich opisy rzeczywistych lub przewidywanych murzyńskich buntów. Później pan skrzyczał ją, że nie oddała „Dziennika" przed kolacją, a Bell we łzach się usprawiedliwiała. Jednakże wkrótce znów wysłano ją z wiadomością - tym razem miała przekazać towarzyszom, że Zgromadzenie Ustawodawcze w Wirginii wydało dekret sankcjonujący „śmierć bez posługi kapłańskiej tych Murzynów i innych niewolników, którzy spiskują w celu wzniecenia rebelii lub insurekcji". - Co to znaczy? - zapytał ktoś, a Skrzypek odpowiedział: - Zbuntuj się, a cię zabiją i nie wezwą księdza. Luther słyszał, że jacyś biali, zwani Torysi, i inni, zwani Szkoci, jednoczą się z Anglikami. - Murzyn szeryfa powiada, że lord Dunmore niszczy plantacje nad rzeką, pali domy i obiecuje niewolnikom, że ich uwolni, jeśli do niego przystaną-dodał Luther mówiąc, że w Yorktown i w innych miastach Murzyni złapani po nocy na ulicach dostają baty i idą za kratki. Święta Bożego Narodzenia były w tym roku jedynie pustym słowem. O lordzie Dunmore mówiono, że ledwo zdołał umknąć przed rozwścieczonym tłumem na swój okręt. A po tygodmu nadeszła niewiarygodna wiadomość, że Dunmore podpłynął z flotą do Norfolk i zażądał, aby ludność miasta opuściła je w ciągu godziny. A potem rozpoczął bombardowanie, które wznieciło szereg groźnych pożarów i duża część Norfolk poszła z dymem. Tym, którzy zostali, mówiła Bell, brakuje żywności i wody, a szerząca się zaraza pochłania tyle ofiar, że wody Hampton Road pełne są wzdętych ciał dryfujących z przypływem ku brzegowi. - Słyszałem, że grzebią ich w piasku i w błocie - powiedział Luther. - A Murzyni na angielskich łodziach przymierają głodem i są na wpół żywi ze strachu