Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Wzięli najpierw w tany Ankę i Dorotę, które już się zdążyły rozbrykać jak koźlęta. Obie miały rozwiane włosy, błyszczące oczy, zarumienione policzki, obie były w tej chwili rzeczywiście bardzo do siebie podobne, bo i Anka zapomniawszy o swych poprzednich aspiracjach, aby zostać królową balu, bawiła się po prostu całą duszą. Jasiek. Roman, Heniek — tancerze się zmieniali, ale ją to już niewiele obchodziło, byle krążyć po sali, byle całym ciałem powtarzać rytm muzyki, byle tańczyć, tańczyć. Zabawa trwała non stop. Przed dwunastą zszedł na dół pan Walery, aby przypomnieć, że o północy muzykę trzeba wyciszyć. Ale w schronisku nikt nie spał i nikt nie miał zamiaru iść spać. Wycieczkowicze, turyści, kto żyw -- obiegli kierownika, prosząc, żeby pozwolił jeszcze przynajmniej godzinę, najwyżej półtorej. Tak nalegali, że w końcu ustąpił. Rzeczywiście szkoda by mu było gasić ich wesołość. — No więc do drugiej — zapowiedział srogo. — Ani minuty dłużej. Jutro schronisko pracuje na pełnych obrotach i musicie się wyspać — zwrócił się do personelu. Ale personelowi sen nic w głowie. Dziewcząt było mniej niż chłopców, toteż żadna chwili nie posiedziała. Gdzie im tam o spaniu przypominać. Wracając do siebie, pan Walery wyjrzał jeszcze na chwilę przed schronisko. Zdumiał się, widząc stojącą na kamiennej przyzbie Miłkę i bałwochwalczo zapatrzonego w nią Cześka. Wycofał się bez słowa. — Może już nie przyjdzie — powiedziała cicho Miłka. 151 — Miał być przed północą. Chyba nie skrewił — mruknął Czesiek, z natężeniem wpatrując się w czerniejącą przed nimi ścianę boru. - Jest — szepnął po chwili, kiedy na ścieżce pojawił się cień odrobinę tylko czarniejszy od otaczającego go mroku. Czesiek wybiegł naprzeciw. Z przyciszonej rozmowy Miłka wywnioskowała, że pertraktacje napotkały widocznie pewne opory. Wreszcie Czesiek wyciągnął coś z kieszeni, wcisnął tamtemu w garść. Chłopak zamruczał niewyraźnie, zawrócił na pięcie i odszedł. Czesiek wrócił do Miłki. — A to cwana bestia. Mówię mu, jak komu dobremu, ze niepotrzebnie przychodził, że to był tylko żart, a ten mi gada, że za fatygę mu się coś przecież należy, a jak nie, to pójdzie do kierownika i wszystko opowie. Masz pojęcie? — Ileś mu dal? — Dwie dychy. Trudno, rzucam papierosy w tym miesiącu. Mniejsza z tym. Powinienem po łbie dostać za ten pomysł, fakt. Miłka milczała. Czesiek przysunął się ku niej nieśmiało, zajrzał w oczy, cofnął się. Kiedy się odezwał, w głosie dźwięczała prośba: — Milka?... Gniewasz się? Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi. Odetchnął. Poweselał. — Zatańczymy? — Nie trzeba mi dwa razy tego powtarzać — zaśmiała się. — Wystałam się tu jak na pokucie. — To przeze mnie. — No pewnie, że przez ciebie. Teraz już ani jednego tańca nie daruję. — Miłka — wyjrzał do sionki Roman —- gdzie się podziewasz? Wszędzie cię szukałem. No jak, Czesiek? Wszystko w porządku? — W porządku, stary. Rozdział dwunasty Jakże cię widzę, nieopisaną... — Skąd się wzięły Wantule — Zwierzenia W pierwszych dniach sierpnia, dość nieoczekiwanie pojawił się znowu Teodor. Przyjechał z całą ekipą. Kręcili film o świątkarzach, twórcach ludowych. Teodor zwijał się jak w ukropie. Znajdował jednak czas, aby wieczorami wpadać do Szymona, gdzie zazwyczaj spoiykal Bronkę i Milkę, Jaśka lub któregoś o ornaczańskiej gromadki. Niekiedy zaglądał tu pan Walery, przychodził Stasiak, dawny kolega i towarzysz ojca Bronki, nawiedzali Szymona sąsiedzi. Teraz, w chorobie, przekonał się naocznie, jak wielu ma wokół siebie życzliwych ludzi. Często pogwarki przeciągały się długo w noc. Wspominano dawne czasy, cytowano jędrne, tryskające od humoru, niekiedy rubaszne góralskie opowieści: o babie, co diabla wyonaczyła, o stworzeniu niewiasty z psiego ogona, o tym, jak Jędrek Król cysarzem chciał ostać, i wiele, wiele innych. Żartowano, śpiewano przekorne i zadziorne pieśniczki - - celowa! w tym zwłaszcza Jasiek. Niekiedy, poważniejąc, debatowano nad przyszłością tych okolic, nad losem Zakopanego, które wedle prognoz futurologicznych rychło mogło się zmienić w miasto-molocha, pożerającego bezpowrotnie Tatry, zatruwającego wodę i powietrze. Jakże — za parę lat spodziewano się tu ośmiu milionów turystów — i to przeważnie zmotoryzowanych. — Osiem milionów! — wykrzyknął Jasiek wysłuchawszy relacji Teodora. — A ty byś pewnie drogę do gór płotem zastawił — oburzyła się Dorota. — Mieszkasz tutaj stale, to ci dobrze. A inni? Czasem pół Polski przejadą, walą tu zza paru granic... — Żeby się sfotografować z misiem na Gubałówce i przynapić u „Jędrusia", albo w „Morskim Oku", przecież nie w tym, co w Tatrach, ale które w Zakopanem — wpadł jej w słowo Jasiek. 153 — Bo ja po prostu nie wierzę, że można organizować coś takiego jak uwrażliwienie na przyrodę i radość z kontaktu z nią. To raczej sprawa stwarzania potrzeb, wychowywania wyobraźni. Ludzie przecież od lat ciągną w Tatry. Kto może przewidzieć, komu to jest do życia potrzebne, a komu służy tylko dla zabicia czasu? — powiedział w zamyśleniu Teodor. — No to wychowuj wyobraźnię. Od czego jesteś? — Ba, nie takie to proste. — Gdybym była panem ministrem — powiedziała marząco Anka, a Wojtek, ubawiony, zachichotał, ale ona ciągnęła dalej, nie zważając na niego — zamieniłabym całą kotlinę nowotarską w wielkie centrum wczasowo-rozrywkowo-wypoczynkowe. Niechby tam sobie były luksusowe hotele i lokale, magazyny i sklepy, lunaparki, kasyna gry... Co jeszcze może być? — spojrzała niepewnie na Teodora. — Nic, nic, mów dalej — uśmiechnął się Teodor. — Już to sobie wyobrażamy. Co potem? — No więc każdy znalazłby okazję, żeby się tam wyszaleć, wyszumieć. Za to od Poronina: stop! Od Poronina, Bukowiny, Chochołowa na południe można byłoby się dostać tylko albo pieszo, albo konno, albo rowerem... — Zmiłuj się — przerwał jej ze śmiechem Wojtek