Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
Ża- den inny mężczyzna nigdy nie wzbudził we mnie pożądania i w gruncie rzeczy w ogóle nie patrzyłam na nich pod tym kątem, zanadto bowiem pragnęłam własnego męża. Problem stał się na tyle palący, że nie mogłam się skoncentrować na domowych obowiązkach, a owego czerwcowego ranka po ślubie Vicky leżałam w łóżku, z trudem mobilizując siłę woli ko- nieczną, by zmierzyć się z tym, co przyniesie dzień. Wreszcie jednak wstałam, uprzytomniwszy sobie, że atak astmy Korneliusza daje mi znakomity pretekst, żeby wejść do jego sypialni i zapytać go o samopoczucie. Pod drzwiami zawahałam się. Mogło się okazać, że jest nazbyt skrępowany i wcale nie ma ochoty mnie widzieć. Ze wstydem przy- pomniałam sobie własną słabość poprzedniego wieczoru, kiedy to zachęcałam go do pieszczot, za- miast oszczędzić mu upokorzenia, skoro i tak było wiadomo, że nic z tego nie wyjdzie. Przełknęłam wstyd i uznałam, że muszę postarać się naprawić szkodę spowodowaną moim egoistycznym zacho- waniem. Odczekałam trochę, żeby się uspokoić, a potem zebrałam wszystkie siły i nacisnęłam klamkę. Może łatwiej nam będzie przełamać zakłopotanie, jeśli udam, że ów fatalny incydent w ogóle nie miał miejsca. Zajrzałam do pokoju. Korneliusz jeszcze spał, ale w czasie, gdy mu się przyglądałam, bojąc się podejść zbyt blisko, drgnął, przeciągnął się i otworzył oczy. - Byłam ciekawa, jak się dzisiaj czujesz - powiedziałam tonem pielęgniarki z pierwszorzędnej kliniki. - Czy nie jesteś zbyt słaby, żeby iść do biura? Usiadł tak raptownie, jak gdybym strzeliła z bata. Zrozumiałam, że niepotrzebnie się martwiłam, że będzie zażenowany. Myślał wyłącznie o swojej córce. - O Boże! Vicky i Sam! Chryste... - jęknął, opadając z powrotem na poduszki, i zakrył twarz dłońmi, jakby w ten sposób mógł się schronić przed złym wspomnieniem. Po chwili znów usiadł i z roztargnieniem przejechał palcami po włosach. - Alicjo, czy powinienem do niej zadzwonić? Nie wiem, gdzie zatrzymali się w Annapolis, ale mógłbym się tego dowiedzieć. Gdybym zatelefonował te- raz, może bym ich jeszcze złapał, zanim wyjadą w podróż poślubną! - Korneliuszu - przynajmniej do tej kwestii byłam w stanie podejść rozsądnie - na twoim miejscu dałabym im spokój. - A jeżeli Vicky jest nieszczęśliwa? Jeśli mnie potrzebuje? - No cóż, kochanie, nie przypuszczam, by zapomniała twój numer telefonu. Jeżeli będzie cię po- trzebować, sama do ciebie zadzwoni, a na razie jestem pewna, że zupełnie niepotrzebnie się martwisz. Vicky prawdopodobnie jest teraz w siódmym niebie małżeńskiego szczęścia. Wracając do twojej ast- my... - Mniejsza o astmę. Muszę wydać oświadczenie prasowe. Wszystko wróciło do normy. Już był w akcji, już zapomniał o innych problemach. Zadzwonił po lokaja, po czym podniósł słuchawkę białego telefonu: - Taylor, daj mi tu Hammonda. Chcę podyktować oświadczenie dla prasy w sprawie ślubu mojej córki... tak, ślubu. Ś-l-u... zgadza się - trzasnął słuchawką i odwrócił się do czarnego telefonu, lecz zrezygnował z wykręcenia numeru. - Chryste, jak ja to powiem Emily? Alicjo, czy nie mogłabyś... - Dobrze - skinęłam głową. - I zadzwoń do Sylwii. Boże drogi, moja biedna mała Vicky... Na szczęście w tym momencie zjawił się jego lokaj, wróciłam więc do swojego pokoju i nacis- nęłam dzwonek. Należała mi się kawa, zanim zacznę się szarpać z telefonem. Miałam ochotę najpierw podzielić się nowiną z Sylwią, wdową po Paulu Van Zale'u, ale ponie- waż Nowy Jork wyprzedzał San Francisco o trzy godziny, było na to stanowczo za wcześnie. Korne- liusz był szczerze oddany swojej ciotecznej babce, choć odkąd jeszcze przed wojną osiedliła się w Kalifornii, widywali się rzadko. Sylwia, która wcale nie była taka stara, jak sugerował tytuł "ciotecznej babki", wyszła ponownie za mąż w 1939 roku po dłuższym pobycie u krewnych w San Francisco. Jej nowy mąż prowadził dochodową praktykę adwokacką w rejonie Zatoki. Przyniesiono kawę. Nie mogłam już dłużej zwlekać. Zacisnęłam zęby i zebrałam wszystkie siły, by powiadomić szwagierkę, że nie spisała się w roli przyzwoitki. Nie lubiłam Emily, a ona odpłacała mi tym samym, nie chcąc jednak martwić Korneliusza, za- wsze wylewnie okazywałyśmy sobie sympatię. Z natury drobnomieszczańska Emily potępiała mnie za to, że porzuciłam swojego pierwszego męża, nosząc w łonie jego dziecko. Podejrzewałam, że jest oziębła, nie byłam więc zaskoczona, gdy się okazało, że nie jest w stanie zrozumieć siły namiętności, która kazała mi zostawić dzieci i związać się z ukochanym mężczyzną. Emily bardzo dużo mówiła o chrześcijańskim miłosierdziu, lecz podobnie jak wiele innych dewotek rzadko wprowadzała swoje słowa w czyn. Zresztą nawet gdyby była ateistką, i tak nie byłaby zdolna mi współczuć, gdyż dawno już postanowiwszy, że jej życiową misją będzie poświęcenie się dla dobra dzieci własnych i cudzych, konsekwentnie stawiała interesy tych dzieci ponad własne. Podejrzewałam, że w krótkim okresie mał- żeństwa Emily mąż został bezlitośnie zepchnięty na podrzędną pozycję w rodzinie. Na nieszczęście wybrała sobie mężczyznę mało odpowiedniego na czciciela swojej świętości. Steve Sullivan niewiele czasu poświęcał kobietom, których seksualne upodobania nie były równie szczere i wybujałe jak jego własne. - Witaj, moja droga - powiedziałam, kiedy Emily odebrała telefon w Velletrii w stanie Ohio. - Tu Alicja. - Alicjo, kochana, cóż za miła niespodzianka! - Emily, zawsze gotowa rozpocząć dzień od dob- rego uczynku, powitała mnie tak radośnie, że aż się skrzywiłam. - Co słychać w Nowym Jorku? - Fatalnie. Vicky właśnie uciekła z Samem. W słuchawce zapadła grobowa cisza. Gdyby nie to, że wieść ta była tak samo niesmaczna dla mnie, jak najwyraźniej dla niej, zapewne poczułabym niewybaczalną, lecz jakże ludzką radość z jej osłupienia. - To nie może być prawda - wyszeptała po chwili. - Nie wierzę. Kiedy to się stało? - Ślub odbył się wczoraj. Sam dzwonił wieczorem do Korneliusza z Annapolis. - Z Annapolis? - Z Annapolis, w stanie Maryland. - Wiem, że Annapolis jest w stanie Maryland - stwierdziła zimno Emily. - Nie rozumiem tylko, skąd Vicky się tam wzięła? Zwięźle streściłam garść znanych mi szczegółów
-
WÄ…tki
- Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.
- Czytelnik osądzi, w jakiej mierze udało się autorowi uniknąć tego i innych niebezpieczeństw, uproszczeń czy po prostu zbyt kategorycznego tonu tam, gdzie możliwych jest...
- "Przecież wtedy wyciągnęłaby po prostu energię z najbliższego węzła, żeby się uleczyć, a Treyyan natychmiast by to wyczuł, bo magia w tym węźle bardzo na niego oddziałuje...
- Merynos kocHal się bez pomyślnych rezultatów w pani Szuwar i wydaje mi się, że takie obciążające zeznania są po prostu zemstą za nieodwzajemnioną miłość...
- Ogólnie biorąc analiza wyników badań dotyczących skutków długotrwałej rozłąki dziecka z rodzicem a zachowaniem się dziecka pozwala sformułować wniosek, iż rozłąka ta...
- — Tak po prostu? Nie zamierzał pan spotkać się ponownie z panną Burton? — Nie, nie miałem zamiaru się z nią spotykać...
- Gotowa była wtedy po prostu pójść za nim, bez względu na to, dokąd chciałby ją zaprowadzić...
- Proces orientacji, biorc pod uwag przestrzeD, w jakiej praca si odbywa, rozlokowanie w niej przedmiotów i urzdzeD oraz samo dziaBanie wykonawstwo, dotyczy nastpujcych elementów (43): 124 a
- I w sprawach dotyczących dramatu i teatru Błok formułuje myśli bliskie podejściu Leśmiana, bliskie także symbolizmowi teatralnemu w ogólności...
- - Simon! - wykrzyknęła zaskoczona Maya, prostując się przy desce...
- Jaina doszła do wniosku, że teraz, kiedy sprzeczka jej rodziców przestała dotyczyć spraw poważnych i przerodziła się w żartobliwe przekomarzania, może zostawić ich...