Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Uważam taką poszlakę za nieistotną. — Myślę, że nie wie pan, poruczniku — rzekła Marta z podejrzaną słodyczą w głosie — dlaczego doktor Halski tak uważa? Pani Szuwar jest wielką sympatią doktora. — Raczej odwrotnie, o ile ja wiem — mruknął Kolanko, strzepując popiół do popielniczki; wyglądał już dużo lepiej, spokojniej, widać było, że wraca powoli do równowagi po swych przejściach. — Powinszować takich znajomości — rzekł zjadliwie Dziarski, patrząc z ironią na doktora: nie mógł się przekonać do Halskiego; mimo że pokój zawarty, wyraźnie nie żywił doń upodobania. — Nigdy nie wstydzę się swych znajomości — rzekł zaczepnie Halski — ciekawią mnie wszyscy ludzie pod słońcem. Wszyscy, bez wyjątków. — Ciekawią… — mruknęła z ostentacyjnym przekąsem Marta — zwłaszcza ludzie w spódnicach. — Ale mówi pan, poruczniku — rzekł Juliusz Kalodont — że akcja jeszcze trwa, prawda? — Tak — rzekł Dziarski — nie mamy jeszcze wszystkich. Na przykład taki Szajewski, szef gwardii Merynosa. Merynos, sypiąc hojnie, powiedział nam nazwisko, ale to mało. Bliższych informacji o tym Szajewskim mógłby udzielić Kruszyna, lecz ten właśnie jest twardy, honorowy i lojalny wobec swych kolegów. Milczy jak grób. Przyznaje się do tego, że był przybocznym adiutantem Merynosa, gotów jest ponieść karę za to, w czym brał udział, i to wszystko. — Żal mi Kruszyny — rzekła Marta. — To był dobry człowiek. — Dla tak zwanych nieostrożnych dziewcząt — uśmiechnął się ironicznie Halski — bardzo dobry. Rzekłbym, jedyny! Marta spąsowiała i już zamierzała coś powiedzieć, gdy rozległ się nagle dudniący głos Fryderyka Kompota. — Szanowny panie — odezwał się Kompot do siedzącego naprzeciw Klusińskiego — czyżbym miał coś niezwykłego na czole? Przypatruje się pan z taką uwagą temu miejscu? Klusiński spojrzał na dół kamizelki Kalodonta i rzekł do Kompota: — Nie, nic pan nie ma na czole. — Przecież teraz nie może pan widzieć? — zająknął się Kompot. — Właśnie że teraz dopiero widzę — rzekł z cichą, cierpliwą melancholią Klusiński. — A co się stało z tym pięknym oliwkowym humberem? — spytał Geniek Śmigło. — Jeszcze stoi w naszych garażach jako dowód rzeczowy — odparł Dziarski. — Obywatelu poruczniku — rzekł nieśmiało starszy sierżant Maciejak — może obywatel porucznik załatwi, aby go nam przydzielili, dobrze? To będzie idealny wóz dla systemu sygnalizacji zajść ulicznych według… — Maciejak zaciął się i zarumienił. — Sierżant Maciejak jest racjonalizatorem — wynalazcą — rzeki z uśmiechem Dziarski. — Opracował niezmiernie ciekawy system sygnalizacji bójek, zajść, zaczepek, awantur, a nawet wyzwisk. Staramy się usilnie, aby system ten — uzyskał aprobatę naszych władz i został wprowadzony do praktyki milicyjnej. Wszyscy spojrzeli z uznaniem na sierżanta, zaś skromny Maciejak spłonił się jak panna przy umawianiu pierwszej randki. Zapadło milczenie. Wszyscy myśleli o tym samym. — Dlaczego on nie przychodzi? — westchnęła Marta, spoglądając na zegarek — dlaczego się spóźnia? — Właśnie — rzekł niecierpliwy Kalodont — co się z nim dzieje? Z ulicy rozległo się powolne, nieznaczne pykanie, jak odgłos małych, starych lokomotyw, lecz nikt na to nie zwrócił uwagi. — Przepraszam za spóźnienie — rozległ się w chwilę potem miły, nosowy, zgrzytliwy, lecz podszyty jakąś spokojną wesołością głos. — Proszę mi wybaczyć, ale mój urlop skończył się i musiałem zwolnić się z pracy na przepustkę. Wszyscy przetarli oczy, zamknęli je, otworzyli i raz jeszcze przetarli, zdumieni faktem, że oto pośrodku pokoju stoi Jonasz Drobniak, który wziął się tu nie wiadomo skąd i którego wejścia nikt nie zauważył. Niemniej stał oto, uchylając grzecznie czarnego melonika, z parasolem w ręku, w gumowym kołnierzyku z wykładanymi różkami, kłaniając się lekko na prawo i lewo z staromodnym, wytwornym wdziękiem. — Panie poruczniku — zwrócił się nieśmiało do Dziarskiego, uśmiechając się uprzejmie — będę panu niepomiernie wdzięczny za ostemplowanie mi przepustki. Od razu, żeby potem nie zapomnieć. Bo wie pan, w godzinach służbowych… — Położył przed Dziarskim skrawek gęsto zadrukowanego papieru. — Nareszcie — odezwała się pierwsza Marta, tłumiąc podniecenie w głosie — czekamy tu na pana z ogromną niecierpliwością. — Tak — przytwierdził gorąco Halski — tylko pan jest nam w stanie wyjaśnić pewne rzeczy. Dziarski spojrzał z niesmakiem na Halskiego, lecz nic nie powiedział. — Moi drodzy — rzekł serdecznie Drobniak — to wszystko wygląda na tak zwany benefis. Wiecie, co to jest benefis? — Ja nie wiem — przyznał się szczerze Geniek Śmigło. Jonasz Drobniak podszedł do Śmigły i położył mu rękę na ramieniu