Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Jednym z miejsc, do którego często z nią chodził, był bar w centrum miasta o nazwie Dead Heat. Usytuowany w Soho, w piwnicy starego składu towarowego, Dead Heat wydawał się jedną wielką salą z kamienną podłogą i nie otynkowanymi czarnymi ścianami. Pośrodku stał okrągły bar, obok znajdowała się sekcja stolików i krzeseł oraz mały parkiet taneczny, a wszystko to oświetlało kilka zwisających w maleńkich metalowych klatkach niewielkich czerwonych lamp, które kołysząc się, rzucały pełzające koła na sufit i ściany. Na tyłach sali, zwykle umykające uwagi nowo przybyłych, znajdowały się dwa korytarze. Prowadziły do najważniejszej części Dead Heat, zwanej Jam Session, składającej się z tuzina katakumbowatych salek, krypt, przegródek i nisz o podłogach i ścianach z surowego czarnego kamienia, oświetlonych małymi gołymi czerwonymi lub niebieskimi żarówkami i oddzielonych od siebie w kilku przypadkach pozbawionymi drzwi toaletami. Całe ich umeblowanie sprowadzało się do kilku drewnianych stołków, zbitych z desek łóżek i starych metalowych wanien. Większe salki w Jam Session mogły pomieścić piętnaście do dwudziestu osób, krypty około dziesięciu, a przegródki i nisze najwyżej pięć lub sześć. Otwierane po północy - i tylko w weekendy - posępne, niegościnne wnętrze przyciągało ludzi, którzy schodzili się tu, by używać jego ponurych, barbarzyńskich pomieszczeń do swoich ponurych, barbarzyńskich rytuałów. Dead Heat było miejscem spotkań dla ludzi, którzy przebierali się w skóry lub gumę; dla kobiet, które nosiły jaskrawy makijaż i wysokie szpilki i którym towarzyszyli anemicznie wyglądający kochankowie w bawełnianych bluzach i krótkich spodenkach; dla mężczyzn w wyciętych podkoszulkach i szortach, którzy lubili demonstrować swoje umięśnione ciała, a także kruche piękno swoich skąpo, o ile w ogóle, ubranych żeńskich lub męskich kochanków; dla ludzi, którzy szukali partnerów tak dzikich i chwilowych jak miłość, za jaką tęsknili, i którzy jedyną prawdziwą podnietę seksualną czerpali z przebywania wśród nieprzerwanego strumienia obcych. W Dead Heat piękni mieszali się ze szpetnymi, starzy z młodymi, nadzy z ubranymi. Donna siadywała z Marcellem przy barze lub przy stoliku z boku albo krążyła z nim po korytarzach, trochę rozmawiając, trochę obserwując innych gości. Kiedy Marcello zauważał parę - mężczyznę i kobietę, dwie kobiety lub dwóch mężczyzn - wychodzącą z głównej sali i kierującą się w stronę Jam Session, ruszał za nią razem z Donną i innymi. Para szła do jednej z pustych sal w korytarzu i tam zaczynała się pieścić. Natychmiast inni mężczyźni i kobiety, tyle ile zdołała pomieścić salka, wciskali się do środka i tłoczyli wokół pary kochanków, obserwując ich w milczeniu, niczym wielki drapieżnik, przed którym kochankowie nie mogliby uciec, nawet gdyby chcieli. Kiedy Marcello po raz pierwszy zabrał Donnę do Dead Heat, była zaskoczona, widząc, jak wiele z obecnych tam osób - zwłaszcza mężczyzn - go zna. Podchodzili do niego i ściskali mu dłoń lub machali z drugiego końca sali, czy też wskazywali na niego, szepcząc między sobą lub do swoich partnerek, jakby był jakąś znakomitością. Kiedy zapytała go, co zrobił, żeby zdobyć taką popularność, odpowiedział, że należy do stałych bywalców lokalu, a goście Dead Heat są po prostu przyjacielscy. Pewnego wieczoru, kiedy siedzieli przy barze po jednym lub dwóch drinkach, Marcello powoli wstał z krzesła, wziął Donnę za rękę i poprowadził w głąb jednego z ciemnych korytarzy. Podążając za nim posłusznie, czuła za swoimi plecami obecność tłumu, ponure szepczące cielska, sunący las cichych damskich i męskich tułowi, podnieconą, ochoczą procesję eskortującą ją do najodleglejszych zakątków doświadczenia. Popychając ją delikatnie przed sobą, Marcello skierował się do dużej sali w końcu korytarza. Uniósł ją za pośladki, jakby podnosił beczułkę, i posadził na stole pod szczytową ścianą. Donna zamknęła oczy. Marcello zdjął z niej przez głowę suknię, ściągnął majtki, a kiedy opadły na podłogę, rozwarł jej uda. Ocierając się o nią podbrzuszem, masował rękami jej piersi, a ona, wciąż z zamkniętymi oczami, połączyła się z nim w długim pocałunku. Czuła obecność tłumu w sali, zrazu niezdecydowanego i posępnego, prawie bezgłośnego, jak zbierająca się piana, a następnie poruszającego się, zbliżającego, zacieśniającego krąg wokół stołu. Gdy uniosła powieki, zobaczyła ich wszystkich wpatrujących się w nią z ciemności. Marcello wślizgnął się w nią bez ostrzeżenia. Objęła go rękami za szyję i krzyknęła z bólu i rozkoszy. Tłum też wydal z siebie dźwięk: pojedyncze długie westchnienie. Podczas gdy Marcello poruszał się w niej gwałtownie i natarczywie, otwierając ją niczym świeżą ranę, wszystkie twarze z tłumu zbliżyły się, jak zwierający szyk wartownicy, aż zaczęły napierać na nich oboje. Zatopiona w doznaniach, jakie obudził w niej Marcello, Donna prawie nie czuła dotyku niezliczonej ilości rąk na swoim ciele; rąk, które wydawało się, że nie należą do żadnego konkretnego ciała, to znowu, że należą do każdego z obecnych, i które dotykały jej stóp, głaskały łydki, uda i piersi, gładziły plecy, pieściły włosy, szyję i policzki