Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

16 września wieczorem załadowaliśmy się do pociągu jadącego do Baranowicz, stamtąd mieliśmy pojechać przez Kowel i Sarny do Lwowa. W nocy pociąg kilkakrotnie stawał i wybiegaliśmy w pole, żeby ukryć się przed nalotami. Kiedy pociąg wjechał na stację kolejową w Baranowiczach był 17 września; zegar stacyjny wskazywał godzinę 8.00. Na stacji nikogo nie było, wyładowaliśmy się nie spotkawszy żadnego kolejarza lub policjanta i dopiero w drodze do miasta spotkany przechodzeń powiedział nam, że wojska sowieckie napadły na nasz kraj i wkrótce tu będą. Komendant zdecydował, że ci wszyscy, którzy chcą wrócić do domu, niech korzystają z transportu kolejowego i wracają do Wotkowyska. On z tymi, którzy chcą dołączyć do walczących oddziałów, pojadą szosą na Nowogródek do Wilna. W porze obiadowej dotarliśmy nad brzeg jeziora Świteź, gdzie po krótkim odpoczynku i posiłku ruszyliśmy dalej. Mijały nas ciężarówki wojskowe, nowe z magazynów mobilizacyjnych, puste, ale nie chciały nas zabrać, bo miały zakaz zabierania po drodze osób cywilnych. Jako ostatnia grupa 4 cyklistów w naszej kolumnie jechaliśmy jakieś 200 m za głównym członem naszego hufca. Kiedy cały hufiec przejechał przez rynek w Nowogródku, jakieś 50 m przed nami wtoczyły się sowieckie czołgi, które nas rozdzieliły. Zatrzymaliśmy się i za radą mieszkańców postanowiliśmy zmienić nasze mundury na ubranie cywilne, co nie było łatwe. Dopiero pod koniec miesiąca wracaliśmy do Białegostoku, z trudem uwalniając się po drodze z aresztu w miejscowości Dzięcioł4. Wjechaliśmy właśnie tuż za wojskami sowieckimi, którym Niemcy przekazali miasto. Rozpoczęła się sowiecka okupacja wschodnich ziem Rzeczypospolitej. Miasto nabrało innego wyglądu, było smutne i ponure. Po mieście maszerowały oddziały czerwonoarmiejców śpiewających swoje bojowe pieśni, a wieczorami powracali, nieliczni zresztą, żołnierze wojska polskiego. Z harcerskiego oddziału, w Nowogródku kolumna czołgów sowieckich, większość prze- 4 Aresztowafa nas milicja i osadziła w areszcie, zapowiadając sąd ludowy na następny dzień. W nocy udafo nam się zbiec. Mój Białystok _ _____ _ 649 kroczyła granicę litewską z oddziatami naszej kawalerii, część zatrzymała się w Wilnie, niektórzy pojedynczo wracali do domów. Sporo starszych kolegów, przeważnie wojskowych, zdecydowało się na wyjazd do Francji. Niektórym to się udało, ale większość zakończyła tę podróż w więzieniach sowieckich. W pierwszej połowie października dostałem wiadomość, żeby przyjść po południu do spółdzielni harcerskiej przy ulicy Nadrzecznej. Kiedy się tam zjawiłem, okazało się, że drzwi naszej spółdzielni są zamknięte i opieczętowane przez władze sowieckie. Było nas więcej. Zebraliśmy się na klatce schodowej, w większości drużynowi drużyn białostockich i kilku instruktorów starszych od nas. Poruszenie sprawiło pojawienie się jakiegoś robociarza, którym okazał się komendant białostockich chorągwi, harcmistrz Stanisław Łopotecki. Był tak ubrany i zmieniony, że mógłbym przejść koło niego na ulicy i nie rozpoznać go. Zagaił krótko: „Wezwałem was tu, żeby was przestrzec przed robieniem głupstw. Przegraliśmy pierwszą bitwę. Wojna toczy się dalej i będzie trwała długo. Mamy do czynienia z wrogiem bezwzględnym, chytrym i przebiegłym. Należy się przyczaić i przeczekać. Żadnych konspiracji, bo zapłacicie za to życiem i bez żadnej korzyści dla Polski. Nie próbujcie kontaktować się ze mną, bo dziś wychodzę z miasta i nie chcę narażać siebie i was. Próbujcie znaleźć pracę i zapewnić sobie egzystencję. Myślę, że do szkół was nie dopuszczą, ale też próbujcie". Na zakończenie zapytał, czy został zrozumiany i powiedział, że wyjdzie pierwszy, a my mamy się rozejść, wychodząc najwyżej po dwie osoby. Nie pamiętam, ilu nas było, ale myślę, że chyba 20 osób. Wychodziłem prawie ostatni z Marianem Dakowiczem, obydwaj byliśmy pogrążeni w myślach, nic nie mówiliśmy do siebie. Przeszliśmy kilkaset metrów. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i Dakowicz zapytał: „Kiedy zaczynamy?" Uważałem pytanie za zupełnie naturalne i odpowiedziałem: „Zaraz". Do przemówienia Łopateckiego nie wracaliśmy, ale Dakowicz wspomniał, że podobno w ostatnim numerze wydawanego przez Cata-Mackiewicza wileńskiego „Słowa" znalazło się hasło: „Ten jest dowódcą, kto każe strzelać"