Niepewność bywa czasem gorsza niż brak uzbrojonej straży.

Ale płakała także dlatego, że skoro Steve zaakceptował wreszcie prawdę, może teraz zgodzi się jej pomóc. Może będzie pracował razem z nią, a nie przeciwko niej. Może była jeszcze nadzieja. Otarła oczy i spojrzała na rzeźbioną figurkę małego Jezusa. Nagle zrozumiała, jak brzmi odpowiedź na jej pytanie. Jezus dał im siebie. Dzięki niemu mogli ponownie nauczyć się kochać. Przy jego pomocy mogli pozostać rodziną. I dzięki niemu mogli żyć wiecznie w miejscu, gdzie Jessica będzie mogła bawić się z innymi dziećmi. Cindy upadła na kolana, opuściła głowę. - Wybacz mi, Panie. Zaczęła się zastanawiać, co ona - słaba kobieta - może ofiarować komuś tak świętemu. Wchodząc na palcach do pokoju swojej córki miała jeszcze łzy na policzkach. Dziewczynka wciąż spała. Tym razem kobiecie nie towa- rzyszyły żadne gorzkie myśli o Bogu, gdy przyglądała się swemu dziecku. Złote loczki pięknie okalały śliczną buźkę. Cindy czuła jedynie spokój i zadowolenie, odkąd w jej sercu ponownie rozbłysło światło. W jednej chwili, całym swym jestestwem, zrozumiała, co może oddać Chrystusowi. Gdy Steve wrócił do domu, dom pogrążony był w ciemnościach. Światła paliły się tylko dookoła szopki. Obejrzał figurki postaci stojących dookoła żłóbka, zauważył, że jego koperta znikła. Na jej miejscu leżała mniejsza, biała. Steve podszedł, odłożył teczkę i płaszcz. Podniósł kopertę. W środku znajdowała się pojedyncza kartka i coś małego zawiniętego w chusteczkę. Mężczyzna przeczytał: „Dobry Panie, oddaję ci to, co dałeś mi pięć lat temu. Zbyt mocno się tego trzymałam, zapominając, że dar tak naprawdę nie jest przeznaczony dla mnie. Pozwoliłam innemu dziecku zająć miejsce tego, które leżało w żłóbku w tę zimną noc w Betlejem. Od tego czasu miłość w naszym domu umarła. Przepraszam, Panie. Próbowałam zrobić z niej kogoś innego, niż ty, ale to się już nie powtórzy. Kocham ją, ale wiem, że nie należy do mnie, należy do ciebie. Teraz i na zawsze." Steve rozwinął chusteczkę. W środku było zdjęcie Jessiki. Usłyszał szelest i odwrócił się. W drzwiach stała Cindy z Jessica na rękach. Patrzyła na niego, a jej oczy lśniły od długo wstrzymywanych łez. Steve podszedł i przytulił żonę. W tej samej chwili poczuł jak rączki dziewczynki obejmują ich oboje. — Nie możemy wszystkiego tak zostawić - powiedział. — Nie, skoro jeszcze nie spróbowaliśmy. Chcę ci pomóc, Cindy. Kiwnęła głową, przełykając szloch. — Przez te wszystkie moje wysiłki i twoją negację niemal zapomnieliśmy o najważniejszym - odpowiedziała. - Kiedy położyła Molly u stóp Jezusa... Steve, ona jest doskonała taka, jaka jest. Kocha mocniej, niż którekolwiek z nas kiedykolwiek potrafiło. Przypomniała mi o wszystkim, co zrobił dla mnie Bóg, co zrobił dla nas wszystkich. «- To jej gwiazdkowy prezent dla nas, prawda, kochanie? — Steve pocałował swoją córeczkę w czoło. Jessica przytaknęła i uśmiechnęła się, najpierw do swojego tatusia, potem do małego dzieciątka w szopce. Nie do końca rozumiała, co stało się pomiędzy jej rodzicami i panem Bogiem. Wiedziała tylko, że na krótki czas Cottonwood zamieniło się w małe niebo, ponieważ jej modlitwy zostały wysłuchane. Ksiądz miał rację. Miłość naprawdę jest najwspanialszym bożonarodzeniowym cudem na świecie. Dotyk nieba 31 Dotyk nieba Ashley i Bili Larson, świeżo poślubieni i właśnie kończący seminarium, planowali zostać misjonarzami w Afryce. Przez rok studiowali tajniki afrykańskiej diety, zwyczajów, gromadzili wiadomości, które miały pomóc im w ciągu czteroletniej pracy na innym kontynencie. Pod koniec szkolenia, gdy już zostali przypisani do odległej plemiennej wioski, Bili wpadł na pewien pomysł. Dobrze wiedział, jak wygłaszać kazania, znał treści, których chciał nauczać razem z żoną. Nigdy jednak nie sprawdzał, czy byłby w stanie leczyć poprzez modlitwę. - Chyba pójdę na ten kurs - powiedział żonie pewnego popołudnia. - Czemu nie? - przytaknęła Ashley. Małżonkowie omówili jeszcze ten projekt. Ashley, będąca właśnie w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, zdecydowała, że nie będzie się angażować w dodatkowe zajęcia. Bili jednak był zaintrygowany. Skoro miał ludziom opowiadać o miłości Boga, powinien być także przygotowany na przekazywanie im jego uzdrowicielskich mocy. Choć od dziecka wychowywał się w Kościele chrześcijańskim i dobrze znał Pismo Święte, Bili nigdy nie traktował poważnie pastorów potrafiących leczyć modlitwą. Wielu z nich okazało się być oszustami, co gorsza, wielu było zwykłymi naciągaczami, którzy uprawiali tanie sztuczki w zamian za datki. Dlatego też poważne zajęcie się uzdrawiającą siłą modlitwy stanowiło dla Billa zupełną nowość. Mniej więcej w tym czasie kiedy zaczął zajęcia, Ashley zaczęła odczuwać uporczywe bóle pleców. - Obawiam się, że mam złe wieści, pani Larson - powiedział lekarz, kiedy siedziała w jego gabinecie po zakończeniu badania. — Z rentgena wynika, że cierpi pani na wczesne stadium skoliozy. Lekarz zaczął tłumaczyć, że skolioza to choroba polegająca na skrzywieniu kręgosłupa. Chory zaczyna się garbić i odczuwać nieznośny ból. Kiedy choroba pojawia się u dzieci, można ją leczyć aparatem korekcyjnym, noszonym dopóki dziecko jeszcze rośnie. Gdy jednak dotyka dorosłego, nic już nie można zrobić. - Czego mam się spodziewać? - zapytała spokojnie Ashley, mimo zwiastującego łzy błysku w oczach. Wiadomość wstrząsnęła nią. Mieli z Billem tyle planów na przyszłość. Żeby mieć dość siły, by urodzić dziecko i znieść surowe życie misjonarza w Afryce, potrzebowała zdrowych pleców. - Ból będzie narastał. W ciągu najbliższych dwóch lat sama pani zauważy skrzywienie kręgosłupa. Bardzo mi przykro. Ashley pokiwała głową w niemej rezygnacji